Wojenne piekło w "Pacyfiku"
Tom Hanks - gwiazdor, który grał w "Szeregowcu Ryanie" i "Kompanii braci", wrócił do tematu wojny. Mówi o pracy i emocjach przy produkcji serialu "Pacyfik".
Skąd pomysł, żeby w serialu wracać do wojny z Japonią, do wydarzeń, które oglądaliśmy w wielu filmach?
- Po zakończeniu prac nad "Kompanią braci", mieliśmy poczucie, że udało się nam zamknąć dopiero pierwszy rozdział opowieści. Na realizację czekała druga część. W końcu Steven Spielberg zadał pytanie: Czy możemy nakręcić coś o wojnie na Pacyfiku?
- Zaczęliśmy rozważać różne warianty. Nie chcieliśmy pokazać niczego, co byłoby czystą fikcją. Czułem, że jeśli uda się nam znaleźć dobre materiały źródłowe, będzie to doskonały punkt wyjścia. Podczas rozmowy z kapitanem Dickiem Wintersem, dowódcą Kompanii E i głównym bohaterem "Kompanii braci", wspominałem, że szukam wspomnień Eugene'a Sledge'a.
- Słusznie. Sledge to legenda - odpowiedział. Potem znaleźliśmy też inne pamiętniki i przeprowadziliśmy wywiady z wieloma weteranami.
- Można było stworzyć scenariusz na podstawie samych dokumentów, bez wątków fikcyjnych?
- Materiały historyczne są tak bogate, że nie trzeba niczego wymyślać. Dysponowaliśmy wspomnieniami Eugene'a Sledge'a "Piekło Pacyfiku". Kolejnym punktem odwołania była dla nas książka Roberta Leckie'ego "Helmet for My Pillow" oraz "Red Blood, Black Sand" Charlesa Tatuma. Zebraliśmy wiele materiałów na temat Johna Basilone, którego historia jest szczegółowo opisana i udokumentowana.
- Akcja serialu obraca się wokół losów trzech głównych bohaterów: Eugene'a Sledge'a, Roberta Leckie'go i Johna Basilone. Każdy z nich zaciągnął się do korpusu marines w innych okolicznościach. John Basilone po nalocie na Pearl Harbor zgłosił się do marines, bo chciał być na froncie. Robert Leckie, który skończył w przededniu wybuchu wojny szkołę średnią i zaczął pracować jako dziennikarz, także sam zgłosił się do piechoty morskiej.
- Eugene Sledge chciał wstąpić do armii, ale nie pozwalała mu na to wada serca i sprzeciw ojca, który był chirurgiem. Śledzimy ich losy od grudnia 1941 roku do końca 1946 roku.
- Co różniło walki na wyspach Pacyfiku od zmagań w Europie?
- Poraża natężenie okrucieństwa. Marines walczyli z przeciwnikiem niemającym litości ani dla wroga, którego uważał za gorszego genetycznie, ani dla siebie. Japończycy mając do wyboru śmierć lub niewolę wybierali śmierć. Zupełnie inna była też sceneria.
- Żołnierze stacjonowali na nieznanym im terenie, na zagubionych w bezkresie oceanu miniaturowych wyspach, noszących nazwy, których większość z nich nie umiała poprawnie wymówić. Ich koledzy w Europie widzieli domy, ulice, kościoły i banki podobne do tych z rodzinnej Ameryki.
- Na Pacyfiku, były puste plaże, nieprzebyta dżungla i trzcinowe chaty.
- Czy coś Pana zaskoczyło w czasie prac nad serialem? - Jestem pod wrażenim siły i odporności psychicznej weteranów, których poznałem. Po tym, co przeszli, zdołali wrócili do nomalnego życia. To cud. Podjęli na nowo przerwane studia, poszli do pracy. Jak mogli zarabiać, zakładać rodziny, nie przeżywając załamań nerwowych?
- Jak to możliwe, że w 1952 roku ubierali choinkę w otoczeniu swoich dzieci, albo w 1959 roku zatrzymywali samochód, aby zobaczyć nową restaurację z cheesburgerami w ich rodzinnym mieście? Mam nadzieję, że serial spłaca w części dług, jaki mamy wobec nich.
Rozmawiał Gary Contino