"O mnie się nie martw": Rafał Królikowski był prześladowany przez... stewardessę-mitomankę!
Rafał Królikowski, czyli Ostrowski z "O mnie się nie martw", doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że bardzo podoba się kobietom. Wiele razy musiał bronić się przed nachalnymi wielbicielkami, które za wszelką cenę chciały umówić się z nim na randkę. Jedna z nich szczególnie zapadła mu w pamięć...
Rafał Królikowski z rozbawieniem wspomina pewną stewardessę, która - by przekonać go, że jest warta grzechu - zaprosiła go w podróż do Stanów Zjednoczonych!
- Była mitomanką - opowiadał aktor w wywiadzie, dodając, że dość długo nie chciała dać mu spokoju.
Zaczęło się od tego, że po jednym ze spektakli w Teatrze Powszechnym Rafał Królikowski dostał kartę z pozytywką z następującą informacją: "Panie Rafale, wraz z załogą samolotu Boeing 767 jesteśmy zachwyceni Pana osobą. Mam zaszczyt zaprosić Pana na tygodniowy rejs do Stanów Zjednoczonych. Jeśli jest Pan zainteresowany, proszę o kontakt ze stewardessą... Z szacunkiem Kapitan L.".
- Pokazałem to kolegom w bufecie. Stwierdzili, że muszę polecieć - mówi serialowy Ostrowski z "O mnie się nie martw".
Rafał Królikowski zadzwonił do wskazanej w zaproszeniu stewardessy i umówił się z nią na spotkanie. Wszystko wyglądało bardzo profesjonalnie...
- Od razu dostałem druki wizowe do wypełnienia. Po miesiącu zadzwoniła: "Panie Rafale, jest wspaniała okazja. Możemy polecieć dookoła świata - Londyn, Nowy Jork, Los Angeles, Tokio, Bangkok, Sydney". I znowu dostałem plik wniosków wizowych - wspomina.
Tuż przed zaplanowanym wyjazdem, kiedy Rafał był już spakowany i gotowy do drogi, stewardessa poinformowała go, że w związku z wizytą Billa Clintona w Polsce, załoga kapitana L. nie może lecieć do USA i trzeba zmienić termin...
- Ustaliliśmy nowy, ale znów pojawiły się jakieś problemy. Najdziwniejsze. Po prostu fantasmagorie. Doszło do tego, że stewardessa uśmierciła kapitana, a mnie powiedziała, że zapisał mi w testamencie kamienicę na Manhattanie - mówi aktor.
Rafał Królikowski w końcu sprawdził, czy kapitan L. w ogóle istnieje, a gdy okazało się, że żyje i ma się świetnie jako... emeryt, po prostu przestał odbierać telefony od zakochanej w nim do szaleństwa stewardessy.