Znacie? To oglądajcie!
W jesienny wieczór zasiadamy przed telewizorem, aby obejrzeć premierę nowiutkiego serialu. I nagle okazuje się, że bohaterowie jakby znajomi, miejsce akcji także, a nas zaczyna prześladować nieprzyjemne uczucie deja vu. Tak, moda na remake'ki nie ominęła telewizji.
Amerykańska kinematografia od pewnego czasu, w coraz większym stopniu, cierpi na twórczy stupor, który objawia się niechęcią do realizowania filmów, w jakikolwiek sposób odstających od sprawdzonych standardów gatunkowych.
Ukoronowaniem tego "zjadania własnego ogona", są nowe wersje starych filmowych hitów. Amerykanie nie tylko "wyciągają z zamrażarki" własnych popkulturowych bohaterów (ostatnio taki los spotkał biednego Freddy'ego Kruegera), ale także ochoczo przeszczepiają na własny grunt produkcje z innych krajów (za przykład niech posłuży seria dramatycznie zamerykanizowanych wersji japońskich produkcji kina grozy).
Najczęściej dzieje się to z wielką szkodą dla oryginalnych, darzonych sentymentem filmów.
Mówi się, że telewizja stała się ostatnim bastionem ambitnych, a przez to ryzykownych filmowo-serialowych przedsięwzięć.
Jednak także wśród włodarzy srebrnego ekranu zdarzają się tacy, którzy nie chcą ryzykować inwestowanych kwot. A jeśli chce się uniknąć ryzyka, najlepiej sięgnąć po sprawdzony wzorzec. I tu pojawia się magiczne słowo: "remake".
Magiczne słowo "remake" idzie teraz w parze z innym magicznym słowem: "kryzys". Być może właśnie z tego powodu w tegorocznej ramówce znajdziemy niejeden "odgrzewany kotlet".
Rzućmy okiem na niektóre z tegorocznych produkcji:
Ten tytuł ma prawdziwe szczęście do przeróbek i nowych wersji. W 1990 roku, Luc Besson, na podstawie własnego scenariusza, wyreżyserował film "Nikita", z Anne Parillaud w tytułowej roli. Była to historia nastoletniej narkomanki, która, po tragicznie zakończonym napadzie na aptekę, zostaje skazana na karę śmierci za zabójstwo.
Do wykonania wyroku jednak nie dochodzi, gdyż dziewczyna zostaje wytypowana przez tajną agencję wywiadowczą i otrzymuje propozycję nie do odrzucenia. Zostanie szpiegiem, zawodowym zabójcą na usługach rządu, albo zginie.
"Nikita" Bessona doczekała się w 1993 roku amerykańskiego remake'u, jako "Point of No Return" z Bridget Fondą. Film znany jest także jako "The Assassin", a w Polce jako "Kryptonim Nina".
Tymczasem w roku 1997 Kanadyjczycy zrobili serialową wersję filmu Bessona - "La Femme Nikita". Główną rolę zagrała Peta Wilson. W wersji telewizyjnej zaszło oczywiście wiele zmian w stosunku do "Nikity" (i "Point of No Return" także).
Po pierwsze i najważniejsze: Nikita Pety Wilson jest postacią o wiele bardziej płaską i pozbawioną osobowości niż jej poprzedniczki. Nie była nigdy narkomanką, nie ma rąk splamionych krwią. Była po prostu bezdomną dziewczyną, która znalazła się w złym miejscu, w złym czasie. Dalej akcja zazębia się podobnie. Niesłusznie oskarżona dziewczyna trafia do więżenia, skąd wyciąga ją Sekcja Pierwsza i szkoli na wszechstronną agentkę.
Głównym wątkiem serialu są moralne rozterki Nikity, która musi podporządkować się bezwzględnym metodom Sekcji Pierwszej, a równocześnie pozostać wewnętrznie "nieskalana".
Przy okazji między nią, a pracującym w Sekcji Michaelem rodzi się powoli uczucie.
Teraz za kontynuację tych wątków zabrała się młodzieżowa stacja CW. 9 września widzowie tego kanału mogli oglądać pierwszy odcinek nowej wersji "Nikity".
Tym razem akcja zaczyna się w innym miejscu niż dotychczas. Nikita, zdradzona przez Agencję (z ang. "Divison" - kolejni twórcy prześcigają się w wymyślaniu nowych nazw dla szpiegowskich komórek, jak widać), opuszcza jej szeregi i planuje zniszczenie organizacji, która wyszkoliła ją na zabójczynię.
Gdy ona pracuje nad swoim planem zemsty, Agencja szkoli nowych, młodocianych agentów, na miejsce Nikity.
Głównym (miejmy nadzieję, że nie jedynym) plusem tej produkcji, jest udział urodziwej Maggie Q, w roli głównej.
"The Defenders", w latach sześćdziesiątych, był serialem sądowym stacji CBS, z E. G. Marshallem i Robertem Reedem w rolach głównych. I trzeba przyznać, że ta opowieść o duecie adwokatów, ojcu i synu, była produkcją ambitną.
Scenarzystą serialu był Reginald Rose, który był nominowany do Oscara za scenariusz do klasycznego sądowego dramatu, "Dwunastu gniewnych ludzi".
"To prawo było naszym głównym bohaterem; nie zbrodnia, nie tajemnica, nie sala sądowa sama w sobie. Nie byliśmy zainteresowani w tworzeniu serialu typu >>kto zabił?<<, który co tydzień przedstawiałby rozwiązanie zagadki, dzięki błyskotliwym wypowiedziom na sali sądowej" - mówił o "The Defenders" Reginald Rose.
Serial poruszając ważne społecznie i kontrowersyjne tematy zdobył uznanie i popularność. Twórcy odebrali za niego aż 13 Nagród Emmy w latach 1962 - 1965.
Jak to jednak bywa na planie nawet najpoważniejszego serialu, nie obyło się bez kilku wpadek:
22 września "The Defenders" powracają na antenę stacji CBS. Przynajmniej z tytułu w ramówce. Jak możemy sądzić z opisu serialu, zaszło sporo zmian w fabule.
Bohaterów, teraz nazywających się Morelli i Kaczmarek, nie łączy już żadna relacja rodzinna, to przyjaciele - jeden idealista, pracoholik, drugi playboy, kochający szybkie samochody i ekskluzywne garnitury.
Czyli, aż do bólu wyeksploatowany schemat "biegunowych kumpli", który widzieliśmy choćby w "Bez skazy" i setce innych tytułów.
Do zespołu hożych adwokatów należy także atrakcyjna kobieta, która w przeszłości była… tancerką erotyczną.
Cóż, chyba wszystko wskazuje na to, że ten serial nie będzie się skupiał na postępowaniu prawnym samym w sobie.
Nie do końca jesteśmy pewni po co stacja CBS zdecydowała się na produkowanie serialu o dwóch prawnikach, nadając mu tytuł własnej klasycznej produkcji sprzed trzydziestukilku lat…
Czyżby nie było już innych tytułów? Choćby "Morelli & Kaczmarek"?
Kolejny remake ze stajni stacji CBS. Doczekało się dwunastu sezonów i gościło w ramówce w latach 1968 - 1980. Dość enigmatycznie brzmiący tytuł produkcji nawiązywał do tego, że Hawaje były chronologicznie pięćdziesiątym stanem, który dołączył do USA.
Głównym bohaterem serialu był Steve McGarrett (grany przez Jacka Lorda). W "pięknych okolicznościach przyrody" Hawajów McGarrett, wraz z młodymi oficerami policji: Dannym "Danno" Williamsem, Chin Ho Kellym i Kono Kalakaua, łapią przestępców wszelkiego kalibru.
Każde aresztowanie McGarrett kończy swoim tzn. catch phrase: "Book 'em, Danno".
We wchodzącej 20 września na ekrany CBS nowej wersji "Hawaii Five-0" nie zaszło wiele zmian. Nawet nazwiska głównych bohaterów pozostały takie same. Ale nie płeć. Kono Kalakaua, w pierwotnej wersji grany przez zabawnego, acz nie nazbyt apetycznego Gilberta Lani Kauhi, zwanego Zulu, zmienił płeć i teraz wygląda tak:
Dodatkowym atutem nowej wersji, który może przyciągnąć przed ekrany widzów, jest udział gwiazdora z serialu "Lost", Daniela Dae Kima.
Oryginalne "Hawaii Five-0" było znane również z kultowego motywu muzycznego z czołówki:
Te trzy nowe wersje starych seriali zostały wybrane z jesiennych zapowiedzi amerykańskich stacji na nadchodzący sezon jesienno-zimowy. Ale przecież temat telewizyjnych remake'ów na nich się nie kończy. Weźmy chociaż znany "Battlestar: Galactica", czy, prezentowany niedawno przez TVP, serial "Nieustraszony" - czyli stuningowaną wersję klasyka z VHS-ów z Davidem Hasselhoffem.
Czy zawsze remake jest gorszy od oryginału? Czy znacie sytuacje odwrotne? Co myślicie o robieniu nowych wersji starych, sprawdzonych produkcji? Jakie są wasze ulubione "odświeżone" seriale, a jakich nienawidzicie? I co najważniejsze: jaki waszym zdaniem serial powinien doczekać się w końcu remake'u? Zapraszamy do dyskusji na FORUM>>>