Netflix: Seriale
Ocena
serialu
7,5
Dobry
Ocen: 875
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Tomasz Schuchardt: Wokulski to rola marzenie. Żyjemy tą historią

- Przeczytałem "Lalkę" w dwie noce - wspomina swoje pierwsze zetknięcie z powieścią Bolesława Prusa Tomasz Schuchardt, który po blisko 20 latach od matury wcieli się w Stanisława Wokulskiego w opartym na jej motywach serialu Netflixa w reżyserii Pawła Maślony. W szczerej rozmowie aktor zdradza, jak rola XIX-wiecznego kupca stała się jego obsesją i jak współczesne odczytanie Prusa wpłynęło na scenariusz. - To nie adaptacja, tylko pytanie: Co by było, gdyby? - podkreśla na kilka dni przed wejściem na plan.

Zdjęcia do sześcioodcinkowego serialu "Lalka" startują 1 lipca i potrwają do końca listopada. Za reżyserię odpowiada Paweł Maślona, twórca nagrodzonego w 2023 roku Złotymi Lwami  na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni filmu "Kos", jednego z najgłośniejszych polskich obrazów ostatnich lat. Postać Stanisława Wokulskiego gra Tomasz Schuchardt, w Izabelę Łęcką wciela się Sandra Drzymalska. Producentem serialu jest Jan Kwieciński - Akson Studio. Premiera "Lalki" planowana jest na 2026 rok.

Reklama

Rafał Pawłowski: Zanim porozmawiamy o serialu, chciałbym cię zapytać o "Lalkę" Bolesława Prusa i twoje skojarzenia z tą lekturą.

Tomasz Schuchardt: - "Lalkę" przeczytałem do matury w trzeciej klasie ogólniaka w Gdańsku. Przede wszystkim dlatego, że chciałem zaliczyć wszystkie książki z listy lektur. To była ostatnia pozycja. Długo wydawało mi się, że to nie jest powieść dla mnie. Nie pamiętam dlaczego. Chyba ktoś mi powiedział, że nudna, czy coś takiego... I kiedy się za nią zabrałem, to przeczytałem ją w dwie noce. Tak mi się spodobała, że przeczytałem ją natychmiast jeszcze raz. Mocno wryła się w głowę. Oczywiście było to ze dwadzieścia lat temu, więc teraz, kiedy dostałem propozycję zagrania Stanisława Wokulskiego, miałem tylko jakieś mgliste wspomnienia. Widziałem, że był kupcem, miał czerwone, odmrożone ręce i że zdobył majątek w nie do końca uczciwy sposób. No i oczywiście, że jest szaleńczo i beznadziejnie zakochany w Izabeli. Kobiecie, która go nie chce.

Odświeżyłeś ją sobie teraz?

- Sięgnąłem po "Lalkę" ponownie, a potem zacząłem czytać nasz scenariusz i pomyślałem sobie, że parę lat temu pytany o to, czy mam jakieś aktorskie marzenie, odpowiadałem: Nie mam. I byłem głupi. Bo rola Wokulskiego to jest rola marzenie. Bardzo się cieszę, że dostałem tę propozycję. Podoba mi się myślenie scenarzystów: Pawła Maślony, Pawła Demirskiego i Jagody Dutkiewicz, że "Lalka" tak naprawdę jest tylko punktem wyjścia i bardzo poszerzamy tę historię. Zadaliśmy sobie pytanie: Co by było, gdyby? Stąd jest to serial na motywach powieści Prusa i widzowie mogą spodziewać się naprawdę sporych i bardzo ciekawych zmian.

"Lalkę" na ekran przenosili wcześniej Wojciech Jerzy Has i Ryszard Ber. Role Mariusza Dmochowskiego i Jerzego Kamasa zapadły w pamięć milionom widzów.

- Pamiętam serial z Kamasem, a teraz, przygotowując się do roli, obejrzałem film Hasa. Nie odczuwam jakieś związanej z tym presji i nie zamierzam z nimi konkurować czy się wzorować. Tym bardziej, że nie robimy adaptacji. Oczywiście nadal będzie to melodramatyczna i trochę tragiczna opowieść o miłości i o kupcu Stanisławie Wokulskim, który próbuje aspirować do nieosiągalnego stanu jakim jest arystokracja. Myślę, że będzie tu dużo zabawy formą i językiem oraz humoru. Dla mnie bardzo ważne jest też społeczne tło tej historii. Klasizm, który przecież wtedy się mocno kształtował, a dziś wiemy, jak podzielił społeczeństwo. Sam jestem człowiekiem pochodzącym ze wsi, któremu wydawało się idzie do tak zwanej inteligencji. Dlatego też jest mi to tak bardzo bliskie. Jestem wyznawcą teorii, że dziewięćdziesiąt procent sukcesu filmu czy serialu to scenariusz. I te dziewięćdziesiąt procent - mam wrażenie zostało tu w stu procentach odrobione. To naprawdę jeden z najlepszych scenariuszy, jaki dostałem w życiu.

Współcześni licealiści odczytują dziś "Lalkę" inaczej, niż patrzono na nią jeszcze kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu. Adorujący 20 lat młodszą Izabelę Wokulski postrzegany jest jako stalker i odbierany przez niektórych bardzo negatywnie. Czy to współczesne odczytanie tekstu Prusa miało na was wpływ?

- Na pewno nie chcemy budować Wokulskiemu romantycznego pomnika. Podczas rozmów o scenariuszu szukaliśmy w nim różnego rodzaju "połamań", ale nie chcieliśmy popadać w absurd i pokazywać go jako kogoś z chorymi ambicjami, kto w swoim zatraceniu nie liczy się w ogóle z drugą osobą. Staraliśmy się pokazać człowieka, którego działania są w pewien sposób usprawiedliwione.

- Czytając "Lalkę", miałem wrażenie, że Prus, tworząc postać Izabeli, musiał mieć problem z kobietami, dlatego też ona jest dość "miałka". W scenariuszu udało się nadać jej sprawczość. I w takim kontekście nagle okazało się, że tak naprawdę Wokulski i Łęcka są do siebie bardzo podobni. Ona jest zamknięta w złotej klatce tego arystokratycznego bełkotu, który proponują jej rodzina oraz najbliższe otoczenie. A Wokulski nie ma szans być poważnie traktowany w innym towarzystwie niż tylko kupieckim. I choć nie mają tej świadomości na samym początku, to bardzo nam zależało, żeby na przestrzeni sześciu odcinków dużo się od siebie nauczyli i odkryli, co ich łączy.

A co ty odkrywałeś podczas przygotowań do roli?

- To był bardzo mozolny, trwający prawie półtora roku proces zdobywania wiedzy i wytyczania pewnych kierunków. Wiadomo, że w dzisiejszych czasach jesteśmy zabiegani i nigdy nie robimy tylko jednego projektu - zawsze dwa, trzy. Więc spotykaliśmy się na początku... z doskoku. Mieliśmy mnóstwo spotkań i rozmów, w tym sporo z Pawłem Maśloną przez telefon. Długo szukaliśmy Izabeli. Ale w pewnym momencie pojawiła się Sandra Drzymalska i po prostu zmiotła konkurencję. Bardzo mi się spodobało, kiedy Paweł zaprosił nas do Szkoły Filmowej w Katowicach, gdzie wykłada. Pojechaliśmy tam większą ekipą z kompletowanej obsady i zagraliśmy sceny pomocnicze dla studentów. To nie były teksty z "Lalki", ale jako aktorzy mogliśmy się jakoś wyczuć. A wieczorami siedzieliśmy z Pawłem i rozmawialiśmy o scenariuszu. I wydarzyło się coś niebywałego. Można powiedzieć, że wkradł się tu jakiś szamanizm. Zaczęliśmy naprawdę żyć "Lalką". Dość powiedzieć, że od jakichś pięciu miesięcy praktycznie codziennie wieczorem, kiedy już pogadam z żoną, położę dwie cudowne dziewczynki spać, wyprowadzę psa i skończę się uczyć tekstu do czegoś zupełnie innego, to przed samym zaśnięciem, kiedy już zamknę oczy, myślę sobie o Wokulskim. Dawno nie czułem czegoś takiego. Rozmawiałem z innymi osobami z obsady. I mają bardzo podobnie. Mam wrażenie, że jesteśmy naprawdę w jakiejś wspaniałej podróży.

Rola Wokulskiego to dla ciebie powrót do kostiumu. Poprzednio taką przygodę miałeś chyba na planie "Bodo". Na ile strój z epoki buduje postać i zmienia aktora?

- Takie rzeczy jak zasady savoir-vivre, noszenie fraku czy cylindra, chodzenie z laseczką miałem w Akademii Teatralnej w Krakowie, więc teoretycznie to nie jest dla mnie żadne novum. Ale jednak kostium sprawia, że zupełnie inaczej się chodzi i robi różne rzeczy. Na pewno będę potrzebował około tygodnia zdjęć na początku, żeby się z nim całkowicie oswoić. Zresztą po raz pierwszy w życiu w części scen będę miał na sobie gorset męski. Jestem już po przymiarkach. Nie da się w nim inaczej usiąść, niż wyprostowanym jak kij, więc będzie to ciekawe przeżycie. On ci coś zabiera, a zarazem dużo daje. Trochę tak, jakbyś na starcie musiał grać ze złamaną ręką. Odpowiedzialna za kostiumy cudowna Dorota Roqueplo mnie uspokaja, mówiąc: Tomek, ty się nie przejmuj, to będzie przepiękne. Dokładnie takie, jakie ma być. I myślę, że jej ufam. 

- W ogóle to, co wyprawia cały zespół kostiumograficzny, ale też pion scenograficzny czy charakteryzatorski - to niesamowita robota. Jeździmy po tych polskich pałacach w Łańcucie, Książu, Nieborowie, A do tego będziemy pokazywać też tę drugą, biedną Polskę, kręcąc XIX-wieczną Warszawę w Łodzi, we Wrocławiu, Skierniewicach. Pokażemy to rozwarstwienie, a jednocześnie korzenie wielu współczesnych rzeczy, takich jak feminizm czy lewicowość. Myślę, że Paweł Maślona udowodnił "Kosem", że nie tylko Tarantino umie bawić się formą. 

Przez półtora roku nie mogłeś się pochwalić, że będziesz Stanisławem Wokulskim. Czy ciężko było utrzymać tą tajemnicę?

- Oczywiście, to jest bardzo nęcące, żeby komuś zdradzić coś, co mnie kręci, ale ja odebrałem bardzo ciekawą szkołę na samym początku mojej drogi aktorskiej. Dostałem rolę w filmie "Chrzest" Marcina Wrony. Byłem świeżo po szkole i podekscytowany pochwaliłem się praktycznie wszystkim - mamie, dziewczynie, znajomym, że będę miał debiut! Przygotowywałem się do roli przez trzy miesiące. I na dwa tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć Marcin Wrona nagle powiedział mi, że ja tej postaci nie zagram. I że będzie ją grał Wojtek Zieliński. I że nie wiadomo czy w ogóle wystąpię, ale mogę stanąć do castingu - na młodszego bohatera.

- Finalnie okazało się, że oczywiście zagrałem. I od tego filmu zaczęła się droga mojej kariery, natomiast ta nauka nie poszła w las i nauczyłem się absolutnie nigdy nie chwalić dnia przed zachodem słońca. To, że wiedziałem, że mam grać Wokulskiego nie znaczyło, że będę go grał. Bo po drodze mogło się zdarzyć mnóstwo rzeczy. Na pewno gdybym miał się dzisiaj dowiedzieć, że jednak nie zagram, byłoby mi bardzo smutno. Niemniej myślę, że poradziłbym sobie z tym, bo mam do tego narzędzia. Natomiast kiedy można już uchylić rąbka tajemnicy, mam wrażenie, że to jest ten dzień, na który wewnętrznie czekałem. I cieszę się, że mogę rozpocząć projekt z wolną głową, że w niej może już teraz spokojnie być tylko Wokulski.

Czyli koniec końców fajnie się nią podzielić. 

- Absolutnie. Teraz będę czekał, kiedy podzielimy się z widzami gotowym serialem. Gwarantuję, że warto czekać! I to jest niesamowite, że to mówię. Chyba nigdy nie dałbym przed rozpoczęciem zdjęć gwarancji, że coś będzie dobre, ale jakoś nie wyobrażam sobie, żeby tu coś mogło pójść nie tak. 

- Już nie mogę się doczekać, kiedy wejdziemy na planie. Mało mam takich projektów, których się nie boję. To jest jeden z nielicznych.

Serial "Lalka" powstaje dla serwisu Netflix, więc będzie miał premierę w około dwustu krajach jednocześnie. 

- To coś, w co ciągle nie mogę uwierzyć. Oczywiście serial robimy przede wszystkim dla widzów w Polsce. I zawsze wydawało mi się, że polskie rzeczy na Netflixie oglądają tylko Polacy, a niemieckie seriale oglądają tylko Niemcy. I tylko te anglojęzyczne oglądają wszyscy. Ale jak zrobiliśmy serial "Wielka woda" z Janem Holoubkiem, to pierwszy raz mocno poczułem, że za granicą też ktoś nas ogląda. Dostałem dużo gratulacji na Messengerze pisanych po angielsku przez ludzi z różnych stron świata. Gratulowali mi roli nawet ludzie z Brazylii. I pomyślałem: Wow! Czyli to nie jest tylko napisane, że do dwustu krajów, to naprawdę idzie na dwieście krajów. Ale ja jestem jednak z małej miejscowości i chyba wciąż mnie to odrobinę przerasta.

Czyli rozsławicie Wokulskiego na cały świat?

- Mam taką nadzieję.

Rozmawiał: Rafał Pawłowski

swiatseriali
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Schuchardt | Sandra Drzymalska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy