Netflix: Seriale
Ocena
serialu
7.5
Dobry
Ocen: 915
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Elektryzujący dramat kostiumowy w rytmie irlandzkich hitów. Nowoczesność i tradycja

"Ród Guinnessów" zadebiutował w Netfliksie kilka dni temu, a już zawładnął wyobraźnią widzów. I nie ma się co dziwić - utalentowana i zgrana obsada, irlandzkie muzyczne hity, klimat i cięte, zabawne dialogi. I, oczywiście, dramat rodzinny, którego bohaterowie miotają się między zobowiązaniami, uczuciami i wyborami.

"Ród Guinnessów": rodzeństwo kontra reszta świata

Dobra, w każdym serialu jest jeden odcinek, który przypieczętowuje moją miłość do danej produkcji. Czasami wystarczy jedna scena, cięta wymiana zdań między bohaterami, czy ważna chwila charakterologiczna. Trzeci odcinek "Rodu Guinnessów" dostarcza takich chwil bez liku nakreślając przy okazji wątki każdego z bohaterów i przeciwności, z którymi przyjdzie im się zmierzyć na przestrzeni sezonu. Przeciwności, co warto zaznaczyć, jakie sprowadzają na siebie na własne życzenie. Co znaczy ni mniej, ni więcej, że ich wzloty i upadki ogląda się znakomicie, a o ścieżce dźwiękowej można napisać osobny artykuł.

Reklama

Po śmierci sir Benjamina Guinnessa, czwórka jego dzieci - Arthur (Anthony Boyle), Edward (Louis Partridge), Anne (Emily Fairn) i Benjamin (Fionn O’Shea) - musi walczyć o reputację rodziny oraz firmę. Tylko, że wszyscy nie do końca dostają to, czego oczekują. Arthur z rodzinnym biznesem nie chce mieć nic wspólnego, a biorąc pod uwagę jego polityczne aspiracje, firma i nazwisko potrzebne są mu tylko do osiągnięcia celu. Edwardowi marzy się ekspansja przedsiębiorstwa oraz podbicie Ameryki, więc nie chce, żeby starszy brat "wcinał" się w biznesowe decyzje.

Anne pragnie czegoś więcej - wpływu, sprawczości i bycia filarem. Ale jako kobieta, w tamtych czasach, musi przystosować się do okoliczności oraz poradzić najlepiej, jak potrafi. Z kolei Benjamin przysparza kłopotów i mimo chęci dowiedzenia wszystkim, że zasługuje na więcej, nadal podejmuje pochopne decyzje i nie radzi sobie z nałogiem.

Decyzją ojca cała czwórka staje się od siebie zależna. Aby zachować pozycję jak i majątek muszą trzymać się określonych zasad i umów, ale, jak wiadomo, życie przynosi niespodzianki. Guinnessowie miotają się więc między obowiązkami, relacjami, uczuciami - nierzadko raniąc innych. A wszystko to odgrywa się na tle politycznych oraz społecznych zmian jak i konfliktów; w rytmie i tempie współczesnych muzycznych irlandzkich hitów.

Zobacz też: Najlepsza polska komedia ostatnich lat. "To było miłym zaskoczeniem"

"Ród Guinnessów": nowa historia od Stevena Kinghta

Jeżeli obejrzeliście dwa pierwsze odcinki, w których powoli budowane są fundamenty serialu, to trzeci powinien was zachwycić i sprawić, że nie będziecie mogli doczekać się kolejnych części nowej historii Stevena Knighta ("Peaky Blinders"). Relacje między braćmi, zakazana miłość i romans, zaaranżowane małżeństwa, polityczne machinacje czy sekrety, które nie powinny ujrzeć światła dziennego, z obawy o rodzinną reputację. To wszystko znajdziemy w "Rodzie Guinnessów" - sprawnie zrealizowanym, dobrze napisanym (warto zwrócić uwagę na cięte riposty bohaterek i sporo humoru kryjącego się w dialogach) i zagranym.

Ulubieńcem publiczności już kilka dni po premierze stał się Arthur i grający tego uroczego drania o smutnych oczach Anthony Boyle. Nie ustępuje mu jednak ani na krok Louis Partridge ("Enola Holmes") w roli Edwarda, który, jak sam mówi, jest "zimnokrwisty", ale i w jego życiu przyjdzie moment, kiedy zacznie coś odczuwać. Pierwszy plan świetnie daje sobie radę i tylko biedny Benjamin stoi trochę na uboczu (ale dla pocieszenia, wielbiciele "Andora" wypatrzą u jego boku Elizabeth Dulau - szkoda, że na kilka, dosłownie, minut).

Zobacz też: Najbardziej epickie widowisko AppleTV+. W każdym sezonie podnosi poprzeczkę

"Ród Guinnessów": dramat rodzinny w rytmie irlandzkich hitów

Żaden serial nie odniesie sukcesu bez dobrego drugiego planu. W przypadku "Rodu Guinnessów" jest on znakomity - zaczynając od Jamesa Nortona jako Seana Rafferty’ego (i jego kolczyk w uchu), najbardziej zaufanego człowieka Guinnessów. Jednak i tutaj sprawy nieco się komplikują, a zaufanie zostanie nadszarpnięte. Konsekwencje zobaczymy, miejmy nadzieję, w drugim sezonie. Ale jak Norton bawi się tę rolę i jaką sprawia mu frajdę! No cudo.

Warto zwrócić również uwagę na znaną z nieodżałowanego serialu "Cień i kość" Danielle Galligan w roli wygadanej i cwanej Olivii Hedges. Jej pierwsza scena w serialu, we wspomnianym już wyżej trzecim odcinku, jest wspaniała. Między Dublinem i Nowym Jorkiem przemieszcza się z kolei Jack Gleeson (“Gra o tron"), który po dłuższej przerwie wrócił w ostatnich miesiącach w kilku znanych produkcjach (m.in w "Sandmanie"). Michael McElhatton ("Czarnobyl") jako lokaj John Potter zna największe sekrety rodzeństwa, służy im bez względu na wszystko. 

Doskonały, nawet nie znakomity, dobór piosenek i ścieżka dźwiękowa Ilana Eshkeriego. W serialu wykorzystane są utwory The Stunning, Kneecap, f.fin, Cardinals czy The Scratch. Pierwszy i finałowy odcinek pierwszego sezonu zatacza też pewną pętlę - w obu słyszymy "Starbuster" Fontaines D.C, a twórcy mogą podać sobie rękę z ekipą "Strefy gangsterów", która użyła tego utworu jako motywu przewodniego serialu. Przy okazji, muzykę do "Strefy..." również napisał Eshkeri (tym razem w duecie z Mattem Bellamym).

Zaczynając oglądać "Ród Guinnessów", zachęcona głównie obsadą i doświadczeniem Stevena Knighta, spodziewałam się sprawnego, satysfakcjonującego dramatu rodzinnego. Nie jest może taki mroczny czy skomplikowany jak inne serialowe tytuły, ale co tu dużo mówić - zakochałam się. Knight połączył dramat kostiumowy, irlandzkie motywy, trochę polityki i współczesność. I wyszło świetnie. I rytmicznie.

Zobacz też: Najbardziej epicki romans dobiega końca. Globalny fenomen, który bije rekordy

swiatseriali
Dowiedz się więcej na temat: Netflix: Seriale | Steven Knight
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL