Twardziel o gołębim sercu
Bohater, którego Wojciech Brzeziński gra w serialu "Na Wspólnej", niespodziewanie powrócił po latach na łono rodziny. Wątek, niczym w latynoskiej telenoweli.
Dołączył Pan do obsady "Na Wspólnej" jako Bogdan Berg, adoptowany niegdyś syn Ziębów. Ten wątek zaskoczył widzów.
- Znam podobny przypadek, dlatego nie uważam, by powrót marnotrawnego syna był aż tak nieprawdopodobny. Serial nie musi też wiernie odzwierciedlać rzeczywistości, chodzi bardziej o emocje, których mój bohater dostarczy aż nadto.
To emocje raczej negatywne...
- Z początku ciężko będzie go polubić, bo sprawia wrażenie gbura o kamiennym sercu. Skryty, nie lubi okazywania uczuć i mazgajstwa. Z czasem jednak okaże się, że to typ twardziela o gołębim sercu! Nietuzinkowa postać, w głębi duszy bardzo wrażliwa, której granie daje mi naprawdę wiele satysfakcji.
Jak radzi Pan sobie z trójką serialowych dzieci?
- Doskonale! Długo nas dobierali, castingi trwały ponad miesiąc, miałem próby z każdym z osobna i razem. I udało się nas tak "poskładać", że stanowimy zgrany team, w przeciwieństwie do tego, co widać na ekranie. Konflikty pomiędzy Bogdanem a dziećmi biorą się stąd, że był on ojcem na odległość, teraz zaś, kiedy zmarła ich matka, musi się nimi zająć, nadrobić stracony czas.
Pan swój egzamin z ojcostwa zdaje od ponad czterech lat, bo tyle właśnie ma Pański Karol...
- Tak, mój syn, mój przyjaciel i kompan. Spędzamy ze sobą każdą wolną chwilę. Już widać, że mamy podobne pasje i zamiłowania. Karol uwielbia chodzić ze mną do teatru.
Szykuje się na aktora?
- Tak mówi. Jego idolem jest Wiktor Zborowski, kiedy go spotkał, nie był w stanie ogarnąć, że człowiek może być tak wysoki! Śmiejemy się, że to nie tyle jego guru, co... góra.
Pan też miał idola w dzieciństwie? Może był nim starszy brat?
- Na pewno, zresztą pozostaje nim do dziś. Mój brat Aleksander jest kompozytorem i z chęcią biorę udział w jego projektach, bo są to rzeczy naprawdę bardzo dobre. Razem chodziliśmy do szkoły muzycznej - on grał na trąbce, ja na klarnecie.
To mama w rodzinie propagowała wychowanie muzyczne?
- Nie do końca, tata też muzykuje, świetnie gra na gitarze. Oboje są nauczycielami, mama uczyła m.in. muzyki, a tata do dziś jest dyrektorem szkoły podstawowej nr 5 w Jaworznie. "Załapałem" się jeszcze na to jego dyrektorowanie, bo objął tę funkcję gdy byłem w ósmej klasie.
Po maturze wyjechał Pan z rodzinnego Jaworzna do Poznania.
- Chciałem śpiewać, dlatego zapisałem się do Studium Piosenkarskiego przy tamtejszej Akademii Muzycznej. Później podjąłem studia w Akademii Sztuk Wizualnych, a po jej ukończeniu, trafiłem na 9 lat pod skrzydła niezwykłego reżysera, Anny Augustynowicz w Teatrze Współczesnym w Szczecinie.
Obecnie mieszka Pan w Warszawie. Nie tęskni Pan za swojskim Śląskiem, jego specyficznym stylem, kulturą, gwarą?
- Przede wszystkim tęsknię za swoim domem rodzinnym, dlatego jeździmy tam tak często, jak się da. U nas nie mówiło się gwarą, tata przyjechał niegdyś na Śląsk, skąd pochodziła mama. Za to 86-letni dziadek Beno jest naszym mistrzem świata jeśli chodzi o śląską mowę! I wszystko inne również.
Rozmawiała JOLANTA MAJEWSKA