"Na Wspólnej: Oto serialowy rekordzista nr 1 Polsce!
31-letni Kuba Świderski niepostrzeżenie wyrósł na serialowego rekordzistę nr 1 w Polsce. Obecnie możemy oglądać go w trzech produkcjach – w „Klanie” (TVP1), „Na Wspólnej” (TVN) i w „Przyjaciółkach” (Polsat). W sezonie wiosennym wystąpił też w „Powiedz tak!” (Polsat) i „Bodo” (TVP1). Wciąż się uczy i szuka nowych możliwości. Ostro działa w dubbingu, a ponadto zagrał główną rolę w filmie „Wściekłość” Michała Węgrzyna. Dubbinguje też gry komputerowe. A do tego jeszcze razem z żoną Agnieszką Przestrzelską-Świderską prowadzi Studio Wokalne STAGE VOICE w Warszawie. Poznajcie najbardziej zapracowanego aktora młodego pokolenia w naszym kraju!
"Klan", "Przyjaciółki", a teraz jeszcze "Na Wspólnej" - to seriale, w których obecnie występujesz. A było ich jeszcze kilka przedtem. Lubujesz się w serialach?
- Można tak powiedzieć. To fajna forma wypowiedzi i niesamowita szkoła - gra się szybko i dużo scen. Oczywiście analiza materiału jest trochę inna przy serialu, a inna w filmie, ale nie jest to znowu aż tak wielka różnica! A sama praca, od strony technicznej, to już zupełnie to samo - te same kamery, światło, ekipa, reżyserzy. Zwróćmy uwagę na to, że większość z nich robi na przemian filmy i seriale. Nie rozumiem głosów przeciwnych tym produkcjom i twierdzeniom, jakoby serial był mniej szlachetną odmianą filmu. W moim odczuciu one różnią się głównie... długością trwania. Rzecz jasna, nie dotyczy to filmów wybitnych, ponadczasowych , które nie mają nic wspólnego ani z serialem, ani innymi filmami.
Zagrałeś u Wajdy...
- Zgadza się, wielkie wyróżnienie.
Jak trafiłeś pod skrzydła tego reżysera?
- Z... serialu "Hotel 52", reżyserowanego przez Grzegorza Kuczeriszkę. Ten sam producent - Michał Kwieciński - realizował później film Andrzeja Wajdy, pt. "Wałęsa. Człowiek nadziei". Widać twórcom spodobała się moja serialowa gra, skoro zarekomendowano mnie do filmu. Miałem świadomość kredytu zaufania, jaki dostałem. Grzechem byłoby zawieść. Grałem Ludwika Prądzyńskiego, jednego z inicjatorów strajku w 1980 roku. Czuliśmy, że tworzymy obraz historii. Fantastyczne doświadczenie zawodowe, niezapomniana okazja do pracy u boku Mistrza, którego uwagi brałem sobie mocno do serca, zresztą nawet mnie chwalił. Co nie oznacza, że jestem z siebie w 100% zadowolony, dziś pewnie zagrałbym trochę inaczej, zawsze jest jakiś niedosyt, chęć zmian - i myślę, że tak będzie zawsze.
Grasz też w teatrze?
- Nie. Jakoś się z teatrem nie polubiłem. Ani jako aktor, ani widz. Szczerze mówiąc nie przepadam nawet za chodzeniem do teatru.
To czemu wybrałeś studia na PWST?!
- Bo chciałem grać w filmach!
Bez szkoły też można, jak wiemy...
- Pewnie. Ale szkoła daje warsztat, darmowe próby, okazję do głębszego poznania samego siebie, uczy pokonywania barier, słabości, rozwija wyobraźnię, dykcję i wiele innych przydatnych umiejętności. Aktor bez szkoły dociera się na oczach widzów, ma znacznie trudniej, ale nie jest to niemożliwe, żeby grał. Osobiście nie mam nic przeciwko ludziom, którzy są w zawodzie, a szkoły aktorskiej nie skończyli.
Co pasjonuje Cię poza aktorstwem?
- Muzyka, przez duże M. Świat dźwięków. Ostatnio zacząłem ostro działać w dubbingu, gram główną rolę w serialu "Chica Vampiro. Nastoletnia wampirzyca" - produkcji o młodzieży i dla młodzieży. Dubbinguję też gry komputerowe. I nieustannie ćwiczę struny głosowe.
Śpiewasz?
- Uczę śpiewu - siebie i innych. Razem z żoną (Agnieszka Przestrzelska-Świderska) prowadzimy studio wokalne. Pokazujemy ludziom, jak może brzmieć ich głos, czym bywają często nieźle zdziwieni. Szkolimy się w USA. Nie korzystamy z tego, co jest u nas, bo są to metody sprzed stu lat. A świat poszedł do przodu, kształcenie wokalistów poparte jest różnorakimi badaniami naukowymi, których wynikami podpieramy się w naszej pracy. Najlepsze efekty uzyskuje moja żona - zaczęła teraz wydawać płytę.
Z zawodu jest aktorką?
- Tak, ale porzuciła tę profesję. Jestem za - uważam, że jest tak dobra wokalnie, że szkoda by jej było.
Śmieję się, że ona ma niepodważalny talent, a ja...podważalny. Dlatego uparcie rzeźbię głos.
Rzeźbisz też ciało - ta umięśniona klata, zero tłuszczu pod skórą...!
- Uwielbiam to, sport zawsze zresztą był mi bliski. W dzieciństwie trenowałem łyżwiarstwo figurowe, łyknąłem paru innych dyscyplin, jeżdżę z zapałem, czym się da i gdzie się da, na co dzień - rowerem. Latem oboje z żoną uprawiamy wakeboarding, czyli pływanie na desce przymocowanej do wyciągu, a zimą snowboard - wiadomo. Zainteresowanie crossfitem, tj. intensywnym treningiem siłowym i kondycyjnym, przejawiałem od dawna, ale w ostatnim czasie musiałem się przyłożyć w związku z filmem pt. "Wściekłość", napisanym i wyreżyserowanym przez Michała Węgrzyna, który powierzył mi główną rolę. Mój bohater biegnie w nim przez 16 km, a w istocie musiałem przebiec aż 40 km w dwa dni - w towarzystwie ekipy, jadącej obok mnie meleksami! Wymagało to zarówno formy fizycznej, jak i odpowiedniej aparycji, stąd ten "good look", który prezentuję (śmiech). Ale film się skończył, teraz mogę już odpuścić, no i trochę więcej jeść!
Będzie efekt jojo?
- Na razie się trzymam, no i nie zaprzestałem całkowicie ćwiczyć. Mam fantastycznego trenera, Wiktora, który pomógł mi ułożyć superdietę. Stosuję się do zaleceń.
To dietę ustala ci trener, nie żona?
- Żona nie gotuje - ona śpiewa. A gotuję ja, potem razem jemy i... śpiewamy (śmiech). Oboje też z upodobaniem oddajemy się ogrodnictwu. Kiedyś dostałem od mojego ukochanego dziadka pomidora, postanowiłem go zachować. Zasuszyłem ziarna i w następnym sezonie wyrosły z nich nowe krzaczki, po roku jeszcze większe i dorodniejsze - dziś mamy okazy już ponadmetrowe! Ponoć do roślin trzeba mówić, my gadamy do nich jak szaleni i jest efekt.
Dziadek też hoduje pomidory?
- Owszem, ale po bożemu - kupuje sadzonki, jest wybitnym ogrodnikiem i pewnie po nim odziedziczyłem tę pasję. Na pół też po babci od strony taty (uśmiech).
Wychowywałeś się w Krotoszynie?
- Trudno powiedzieć. Tam się urodziłem, bo tata był w wojsku, a mama mieszkała u swoich rodziców. Potem, kiedy miałem rok, wróciliśmy do Łodzi. Tam dotrwałem do 20-stych urodzin, po czym przeniosłem się na studia do Wrocławia. Od czterech lat mieszkam w Warszawie.
To co dalej? Nowy Jork?
- Jeśli już to prędzej LA. A najchętniej Rzym - uwielbiam klimat Włoch, włoską kuchnię... Poza tym to kraj artystów.
Jako jedyny bodaj polski aktor podajesz na swej stronie prywatny numer telefonu, mail. Nie boisz się ataku fanek?
- Nie... Może ich nie mam (śmiech)?...
Marzysz o sławie, powodzeniu?
- Marzę o tym, żeby być dobrym w tym, co robię. I by robić to bez tremy. Ponad pięć lat mi zajęło oswajanie się z kamerą, to już za mną. Ale wciąż się uczę, badam grunt, szukam nowych możliwości. Wierzę mocno, że wiele ich jeszcze przede.