"Na Wspólnej": Iza straci dom
Kiedy stres i tempo życia zagroziły jej zdrowiu, lekarstwem okazał się dom poza miastem. Tam Anna Korcz szuka wytchnienia i równowagi po tygodniowej gonitwie. Bo obowiązków domowych i zawodowych jej nie brakuje!
Trudno się z panią umówić Cały czas jest pani zajęta. Albo na próbie w teatrze, albo na planie serialu, a później jeszcze zajmuje się pani Jasiem. Zapracowana kobieta.
- Odpowiada mi taki rytm życia. Ostatnio dostaję sporo propozycji teatralnych w różnorodnym repertuarze, co mnie ogromnie cieszy. Dobrze, kiedy coś fajnego się dzieje w zawodzie. W Teatrze Kamienica można mnie zobaczyć w spektaklu "Hiszpańska mucha", zapraszam również do Teatru 6. piętro na przedstawienie "Chory z urojenia". Gram jeszcze w "Desperatkach", sztuce przygotowanej przez Projekt Teatr Warszawa, a także w spektaklu "Klimakterium i już...". Do współpracy zaprosiła mnie Ela Jodłowska, pomysłodawczyni projektu. Po rolach poważnych dam i heroin, czas na coś lżejszego. Tańczę, śpiewam i dobrze się bawię razem z widzami. Pod koniec października miał premierę spektakl "Miłość z dostawą do domu" według scenariusza Olafa Olszewskiego i Gizeli Bortel, który gramy w Teatrze Imka. W przygotowaniu kolejny projekt, ale jeszcze za wcześnie, by o nim mówić.
Oglądamy panią również w serialu "Na Wspólnej", w którym gra pani 11 lat. Co słychać u Izy Brzozowskiej?
- Moja bohaterka zaczyna mieć poważne problemy finansowe związane z firmą i szuka rozwiązania, które po jakimś czasie przychodzi, ale trzeba będzie ponieść związane z tym konsekwencje. Mogę tylko zdradzić, że Iza straci dom i wyprowadzi się. Z kim i dokąd?... Wszystko wyjaśni się w kolejnych odcinkach.
Sprawy zawodowe, dom, rodzina. Jak to wszystko ogarnąć?
- Należę do osób zorganizowanych, a poza tym nie jestem pozostawiona sama sobie. Pomaga mi mąż, który doskonale zajmuje się naszym synem. Paweł ma wyjątkowe podejście do dzieci. Wrażliwy, delikatny i niezwykle cierpliwy. Mogę spokojnie zająć się swoimi sprawami, bo wiem, że Jaśkowi nie dzieje się krzywda. Pomocą służą również moje córki, Kasia i Ania. Jeśli w życiu osobistym i zawodowym spotykamy się ze zrozumieniem i życzliwością, wtedy wszystkie obowiązki można połączyć.
Po pracy czas na chwilę dla siebie. Rozumiem, że najlepiej czuje się pani w swoim uroczym Pomiechówku.
- To prawda. Kilka lat temu wraz z mężem staliśmy się właścicielami 5,5 hektara ziemi nad rzeką Wkrą. Niecała godzina drogi i jesteśmy na wakacjach. Niezwykłe miejsce. Spokój, świeże powietrze. Wyjątkowej urody wschody i zachody słońca, wszechobecna przyroda. Żaby kumkają, ptaki śpiewają, od czasu do czasu odwiedzają nas dziki, sarny, a nawet lisy. Można też spotkać bobry, kuny i nornice. Pomiechówek to mój drugi dom. Spędzamy tam z Jaśkiem każdy wolny weekend.
Podobno przywiodło tam panią przeznaczenie...
- Nie da się przed tym uciec. Los często sam za nas decyduje. Jakiś czas temu stwierdzono u mnie nerwicę wegetatywną. Szybkie tempo życia, emocje, które dopadają nas każdego dnia, dodatkowo stres, nieprzespane noce - to wszystko musi mieć gdzieś swoje ujście. pani kardiolog zasugerowała, że najlepszym lekarstwem na tego rodzaju dolegliwości jest spokój. Że powinnam pomyśleć o miejscu z dala od miasta, gdzie mogłabym się wyciszyć, na przykład o jakiejś działce. W moim przypadku jednak żadne kwiatki, rabatki nie wchodzą w grę (śmiech). Natomiast mąż tak mocno przejął się moją chorobą, że postanowił znaleźć kawałek ziemi, gdzie moglibyśmy stworzyć nasz mały azyl. Pewnego dnia Paweł zabrał mnie na wycieczkę do Pomiechówka. Miejsce, które mi pokazał, było piękne, mimo że sam budynek okazał się doszczętnie zrujnowany, dookoła gruzy i chaszcze. Ale oczami wyobraźni zobaczyłam tam naszą rodzinę. Szczęście nam sprzyjało...
Rozmawiała Maria Ostrowska