Na Wspólnej
Ocena
serialu
7,9
Dobry
Ocen: 12984
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Na Wspólnej": Do filmu się nie nadaję

Aktorem został właściwie przez przypadek. Gdyby w zakładach FSO nie było kółka aktorskiego, to podobnie jak większość mężczyzn z jego rodziny, byłby inżynierem.

W październiku skończy 82 lata, a mimo to nadal chętnie pracuje. Ostatnio możemy oglądać go w serialu "Na Wspólnej", w roli Stanisława Niemirowicza, pensjonariusza domu opieki, którym opiekuje się Monika (Sylwia Gliwa).

Starszy pan nie tylko bywa bardzo złośliwy, ale także potrafi, nie zważając na konsekwencje, postawić na swoim. Więc właściwie jest całkowitym przeciwieństwem aktora, który wielokrotnie z dumą podkreślał, że nazwisko doskonale określa jego charakter i podejście do życia.

Reklama

- Często zamiast dyskutować z matką Janiną o tym, czy warto się uczyć, czy nie, grzecznie jej wysłuchiwałem i robiłem, co mi kazała - wspomina Wojciech Pokora.

- Podobnie zamiast uważać się za wybitnego aktora, wolałem myśleć, że jeszcze wiele nauki przede mną - dodaje.

Nietypowe początki

Wojciech Pokora nigdy nie krył, że aktorem został przez przypadek. Po skończonym technikum budowy silników samolotowych, które wybrał, by kontynuować inżynierskie tradycje, tak żywe w jego rodzinie, dostał nakaz pracy w Fabryce Samochodów Osobowych. Do FSO trafił razem ze swym serdecznym przyjacielem Jerzym Turkiem.

- Mnie i Turkowi nie za bardzo chciało się pracować w fabryce - opowiada artysta. - Postanowiliśmy więc iść do szkoły oficerskiej, ale zobaczyliśmy plakat o naborze do amatorskiego kółka teatralnego. Poszliśmy tam z ciekawości. Najbardziej podobało nam się to, że było tam mnóstwo dziewcząt - uzupełnia aktor. Szybko okazało się, że zarówno Wojciech Pokora, jak i Jerzy Turek zostali obdarzeni talentem scenicznym. I jeden z prowadzących zajęcia, Jerzy Tkaczyk, zasugerował im, by spróbowali swych sił na egzaminie do warszawskiej PWST.

- Przesłuchiwał nas sam Aleksander Zelwerowicz. Strasznie się z nas śmiał, ale zdaliśmy. Zostaliśmy przyjęci na wydział estradowy, ale po roku byliśmy już na aktorskim - relacjonuje początki swej kariery Wojciech Pokora.

Od razu po ukończeniu szkoły teatralnej trafił do zespołu warszawskiego Teatru Dramatycznego. Większość z nas kojarzy aktora z rolami komediowymi. Okazuje się jednak, że przez długi czas doskonale sprawdzał się w tych dramatycznych. Jedną z nich nawet dzielił z Gustawem Holoubkiem. Zresztą zarówno Wojciech Pokora, jak i jego żona Hanna, bardzo ubolewają, iż reżyserzy tak szybko zrezygnowali z obsadzania go w  "poważnym" repertuarze.

W kobiecej skórze

Aktor debiutował przed kamerą w 1960 roku epizodem w filmie "Mąż swojej żony". Ale dopiero dwanaście lat później, dzięki głównej roli w komedii Stanisława Barei "Poszukiwany, poszukiwana", zdobył sławę i popularność. Jednak Wojciech Pokora nie przepada za tą rolą.

- Mając obecną wiedzę, na pewno bym jej nie przyjął - stanowczo stwierdza aktor. - Wprawdzie na długo zapisała się w pamięci Polaków, ale i sprawiła, że nie mogłem uwolnić się od łatki "Marysi". To była etykietka, której nie mogłem się pozbyć - dodaje z żalem. Okazuje się również, że sama praca na planie była ciężka i stresująca. Aktor od początku przygotowywania się do tej kreacji na swoje nieszczęście założył, iż nie osiągnie takiego mistrzostwa, do jakiego doszli Jack Lemmon i Tony Curtis w "Pół żartem, pół serio".

A poza tym przez długi czas nie potrafiono dobrać odpowiednich strojów. Gdy już kostiumolog niemal straciła nadzieję, z pomocą przyszła żona aktora.

- Grałem w Hani sukienkach,  swetrach, a nawet pończochach - opowiada Wojciech Pokora. - Jedynie buty mi dokupiono, ponieważ mam większe stopy - kwituje z uśmiechem. Mimo wielkiej popularności, którą przyniosła my rola Stanisława Marii Rochowicza vel Marysi, artysta nie zmienił stosunku do swoich filmowych i serialowych kreacji.

Przy każdej okazji podkreśla, że to nie występy przed kamerą kocha najbardziej. - Ja się do filmu nie nadaję! Mój charakter i talent nie mają z filmem za wiele wspólnego - twierdzi z uporem. - Przygodą mojego życia jest teatr. Cieszę się, że zostałem aktorem i cały czas pracuję w teatrze - uzupełnia Wojciech Pokora.

Ulubieniec prześmiewcy

Choć niechętnie występował i występuje przed kamerą, to jednak nigdy nie zdołał odmówić Stanisławowi Barei, dla którego szybko został jednym z ulubionych aktorów. Dlatego też wystąpił w wielu filmach tego reżysera, m.in. w "Brunecie wieczorową porą", "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz" czy "Misiu".

Zgodził się także wcielić w postać Zenobiusza Furmana w kultowym serialu "Alternatywy 4". Rola "marcowego" docenta przyniosła mu popularność podobną do tej, której doświadczył, grając inżyniera Gajnego w "Czterdziestolatku".

Jednak mimo wielu dowodów sympatii, a czasami wręcz uwielbienia, nie bardzo był zadowolony z tych ról. Właściwie jedyną kreacją serialową, o której mówi z dumą i satysfakcją, jest rola Żorża Ponimirskiego w "Karierze Nikodema Dyzmy".

- Na początku pomyślałem, że hrabiego to będzie ciężko zagrać, nie miałem pomysłu, jak to ugryźć - wspomina Wojciech Pokora. - Ale wiedziałem, że Wilhelmi będzie grał głównego bohatera, więc pomyślałem, że z takim wielkim aktorem to sama przyjemność będzie zagrać. I zagrałem. Jestem zadowolony z tej roli, choć nie przyłożyłem się do niej, jak można było - dodaje aktor.

Mimo uwielbienia widzów i entuzjastycznych recenzji, artysta nigdy nie popadł w samouwielbienie. - Tak zwana kariera nigdy nie była dla mnie najważniejsza. Tym, co mi naprawdę w życiu wyszło, jest moja rodzina -  opowiada aktor. - Ale musiałem skończyć 70 lat i przejść zawał serca, by w pełni docenić, jak ważne jest mieć kochających bliskich - kończy z rozbrajającym uśmiechem.

hm

Świat Seriali
Dowiedz się więcej na temat: Na Wspólnej
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy