"Na Wspólnej": Aktorka niefanatyczna
Ostatnio rzadko pojawia się na dużym ekranie, za to na małym króluje od lat. Czy Weronika z „Na Wspólnej” zdążyła już stać się jej alter ego?
To już piętnaście lat. Przez ten czas sporo się wydarzyło na świecie, w życiu pani i pani bohaterki, Weroniki.
- To prawda. Aż trudno w to uwierzyć, że już tak długo mieszkamy na Wspólnej. Tym bardziej że doskonale pamiętam pierwszy tydzień pracy przy tym serialu. Po podpisaniu wszystkich umów i kontraktów, zgromadzona została cała ekipa i zaczęliśmy się wdrażać w to wyzwanie - poznawać się nawzajem, uczyć się nowego systemu pracy. Szczerze mówiąc, byłam przerażona, bo pracowaliśmy wtedy przez pięć dni w tygodniu, po dwanaście godzin.
- Razem z agentem zaczęliśmy wtedy zastanawiać się nawet, jak tu się z tej produkcji wycofać... Na szczęście sytuacja się unormowała i teraz pracujemy już z zupełnie inną intensywnością. Zwykle na planie "Na Wspólnej" spędzam w miesiącu 4-6 dni. Pamiętam dokładnie, jak kręciliśmy pierwszą scenę - w barze Ziębów (Bożena Dykiel, Mieczysław Hryniewicz) odbywało się przyjęcie, wszyscy czekali na Wiktora, ale w pewnym momencie okazało się, że on... nie żyje. Przypominam sobie też, że po obejrzeniu tej sceny na ekipę padł strach, gdy się okazało, iż większość bohaterek jest brunetkami. (śmiech)
Od 2003 roku na co dzień jest pani z Roztocką. Zdążyła już pani ją polubić?
- Sądzę, że tak. Początkowo moja bohaterka była nieco inaczej "wymyślona" - miała być kobietą skoncentrowaną tylko na pracy. Ale życie trochę zmodyfikowało te plany. Niedługo po tym, jak zaczęliśmy kręcić "Na Wspólnej" okazało się, że jestem w ciąży. Musieliśmy więc wyznaczyć Weronice nieco inne priorytety. Ale co się odwlecze, to nie uciecze, i Roztocka niedawno wróciła do robienia prawniczej kariery.
W czasie serialowego życia Weronice sporo się przytrafiło - romans z Sebastianem, (Paweł Deląg), poród córeczki, perturbacje miłosne, wypadki, porwania, no i śmierć męża.
- No cóż, piętnaście lat to kawał czasu. (śmiech) Ostatnio mi się przypomniało, że kiedyś moja bohaterka spadła z konia i leżała w śpiączce, ale to zamierzchła przeszłość.
Czuła się pani zmęczona, gdy na głowę prawniczki spadało kolejne wielkie nieszczęście?
- Właściwie nie, choć parę razy pomyślałam sobie, że to już chyba trochę za dużo jak na jedną osobę. Tym bardziej że wtedy ciągle musiałam płakać i narzekać na swój trudny los. Ostatnio natomiast dotarło do mnie, że Roztocka nigdy nie pokazała swojej ciemnej strony, nie popełniła żadnego prawdziwego świństwa, chociaż na szczęście, nie jest kryształową postacią. W końcu odbiła Sebastiana Izabeli (Anna Korcz). Cóż, w miłości, jak na wojnie, wszystkie chwyty są dozwolone.
Czyli trochę brakuje pani wątków, w których Roztocka pokazałaby pazur?
- Tak, chyba czegoś takiego bym chciała. Oczywiście Weronika jest przyzwoitą osobą i nie ma co na siłę robić z niej czarnego charakteru, ale może ciekawie by było, gdyby Roztocka, w dobrej wierze, chcąc naprawić świat, posunęła się do jakichś mocno radykalnych działań? A potem miała poważny dylemat moralny...
Powiedziała pani kiedyś, że nie utożsamia się z Weroniką. Ale chyba macie cechy wspólne? Bo przecież scenarzyści nie piszą roli wbrew aktorowi, który ją odtwarza.
- Myślę, że mamy sporo wspólnych cech. W końcu spędziłyśmy już ze sobą sporo czasu. Poza tym sytuacja wygląda tak, że trzon obsady w "Na Wspólnej" jest stały, natomiast i reżyserzy, i scenarzyści czasem się zmieniają. W związku z tym to aktorzy grający od początku w "Na Wspólnej" i doskonale znający swoich bohaterów, "pilnują", by ich postaci nie traciły swego charakteru. Czasami zdarza mi się zmienić swoje kwestie, bo czuję, że zarówno ja - Renata Dancewicz, jak i kreowana przeze mnie postać nigdy by tak nie powiedziały. Jednym słowem, nadaję bohaterce mój osobisty "sznycik". Muszę przyznać, że na początku nieco drażniła mnie pewna "miękkość" i skłonność Weroniki do nadmiernego przeżywania wszystkiego.
A pani taka nie jest?
- Raczej nie. Czasami oczywiście popadam w histerię i różne widowiskowe stany. Ale z upływem lat nauczyłam się nie przejmować nieistotnymi sprawami. Nie oznacza to, że jestem nieczuła. (śmiech) Nie mam jednak masochistycznych ciągotek.
Wiele wskazuje na to, że teraz w życiu pani postaci powinno być spokojnie... Czy uda jej się zbudować szczęście z Robertem (Dariusz Wnuk)?
- Na pewno będziemy usilnie próbowali. Ale ponieważ tworzymy rodzinę patchworkową, to mogę zdradzić, że bez problemów się nie obędzie, i to całkiem poważnych.
To może dobrze. Bardzo wielu aktorów twierdzi, że strasznie trudno gra się szczęście...
- To prawda. Szczęście się także trudno opisuje, co już dawno temu zauważył Tołstoj, który twierdził, że wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, a każda z problemami jest nieszczęśliwa na swój własny sposób. Opis sielanki zwykle jest mdły, kiczowaty i niewiarygodny.
Ile lat chciałaby pani występować w "Na Wspólnej"?
- (śmiech) Nie mam pojęcia, choć jest mi tu dobrze. Jednak gra w tego typu produkcji może sprawiać, że traci się taki rodzaj aktorskiej czujności, która każe śledzić rynek i biegać na castingi. Przynajmniej tak jest w moim przypadku, ale może to dlatego, że nie jestem aktorką fanatyczną.
To znaczy?
- Aktorstwo jest ważną częścią mojego życia, ale nie najważniejszą. Lubię być aktorką, ale z pewnymi wątpliwościami. Czasami się zastanawiam, czy inne zawody na literę "a" nie byłyby dla mnie lepsze.
Anestezjolog?
- Chyba raczej architekt (śmiech), bo ta profesja wydaje mi się niezwykle pociągająca. A tak poważnie, to bardzo mnie cieszy, że jestem aktorką, ale nie chcę wszystkiego poświęcić temu zawodowi. Przede wszystkim jestem człowiekiem, potem kobietą, a bycie aktorką jest dopiero na dalszym miejscu w tej hierarchii. Uwielbiam podróżować, czytać, grać w brydża i nie zamierzam rezygnować z tego tylko po to, by cały czas gdzieś występować. Choć czasami mam do siebie pretensje o lenistwo i brak ambicji.
Rozmawiała: Hanna Miłkowska