Energia mnie roznosi
Zdolna, piękna, o prawdziwie południowej urodzie i temperamencie. - Jestem perfekcjonistką. Dużo wymagam od siebie, ale i od innych - przyznaje nam gwiazda serialu "Na Wspólnej", Anna Korcz.
W kilku słowach: Urodziła się 30 lipca 1968 roku w Warszawie. W 1992 roku ukończyła stołeczną PWST i zdobyła główną nagrodę na X Ogólnopolskim Przeglądzie Spektakli Dyplomowych Szkół Teatralnych. Przez lata była aktorką Teatru Współczesnego w Warszawie. – Ma prawdziwie włoski temperament – oceniają jej grę i charakter koledzy. Sama gwiazda słynie z tego, że bardzo nie lubi oglądać siebie na ekranie. Nie znosi też rozbierać się przed kamerą.
Pani Aniu, widzę, że pani wciąż kwitnie! Proszę zdradzić, jak się rozwija mały Jaś? Mówi już?
- Niedawno skończył 15 miesięcy. Od dawna już chodzi i póki co, gada po swojemu. Jest silny, niezwykle kontaktowy, bystry... Naprawdę, nie jestem zwariowaną mamą, no, może troszeczkę (śmiech).
Na pewno jest pani mamą o szerokich kompetencjach, od opieki nad maluchem po problemy z dorastającymi córkami...
- Moje córki nie dostarczyły mi w życiu dużo problemów. Obyło się bez burzy hormonów i humorów. Są bardzo grzeczne i kochane.
Jak teraz wygląda państwa dom?
- Jasio ma trzy mamy i już! Dziewczynki wręcz "zabijają się" o niego, każda chce go przytulać i nosić na rękach. Bardzo mi pomagają. Przy okazji większości moich wyjść wieczornych korzystam z ich pomocy.
Czyli nie są zazdrosne o malca?
- Kochają go. Poza tym wiedzą, że są dłużej od niego kochane, więc w walce o miłość znajdują się na zwycięskiej pozycji (śmiech).
Kiedyś powiedziała pani, że nie boi się myśli, iż wkrótce mogłaby zostać babcią. Nadal tak jest?
- Oczywiście. Czas jest nieubłagany... dla wszystkich. Nie znaczy to, że podoba mi się ten stan rzeczy. Naturalnie przykro mi jest, że moje ciało nie wygląda już tak jak kiedyś.
Bez przesady...
- Po urodzeniu Jasia trochę się zmieniłam fizycznie. Każde kolejne dziecko zostawia piętno na ciele kobiety i nie ma na to siły. Złoszczę się, że tu i ówdzie coś jest nie tak, ale co zrobić?
Każdy wolny od pracy dzień zdominowany jest przez syna?
- Zawód i dom są tak samo dla mnie ważne. Są to moje dwie miłości, może tylko trochę inaczej je kocham. Dom jest moim azylem. Staram się, aby był najbardziej spokojny jak to możliwe.
Co ten spokój oznacza?
- Dla mnie spokój równa się idealny porządek. Wszystko musi być jak należy: ugotowane, uprasowane, zrobione zakupy... I ja tym wszystkim zawiaduję.
Jest pani pedantką?
- Perfekcjonistką. Kiedy jestem w domu, Jasio nie ma mnie na wyłączność. Zajmuję się nim, ale równolegle wyjmuję naczynia ze zmywarki, robię pranie, myję podłogi, odkurzam, kąpię się, a on cały czas w tym uczestniczy. Jestem bardzo gadatliwą mamą, cały czas rozmawiamy (śmiech).
Nie ma pani niani?
- Mam, ale kiedy jestem w domu, nie ma potrzeby, aby była z nami. Poza tym lubię być w domu tylko z najbliższymi. Dzięki temu, że jestem doskonałym organizatorem, ze wszystkim daję sobie radę. Nie rozumiem, jak można nie mieć na coś czasu. U mnie wszystko zawsze jest zapięte na ostatni guzik. Trudno mnie dogonić.
Córki nadążają za panią?
- Nikt nie nadąża. U mnie zawsze wszystko musi być zapięte na ostatni guzik magam od innych organizacji i punktualności. Ciągle poganiam bliskich.
Nie protestują?
- Oczywiście, że protestują, łącznie z moim mężem (śmiech). Niestety, to jest we mnie.
Jak w takim razie znosi pani przerwy na planie zdjęciowym?
- A to już co innego, tam nie ma problemu. No chyba, że czekamy z powodu czyjegoś zaniedbania. Nie jestem wtedy jedyną osobą, która się denerwuje.
W domu mały Jasio, na planie "Na Wspólnej" serialowa Klementynka. 24 godziny na dobę jest pani otoczona dziećmi. Nie jest to męczące?
- Klementynka, czyli Karolinka, bo tak naprawdę ma na imię, rzadko jest na planie. Poza tym jest cudownym dzieckiem. Ma sympatycznych rodziców, tak więc nie mam z nią problemów.
Skąd czerpie pani energię?
- Nie wiem, ale mam nadzieję, że ona nigdy się nie skończy. Jeżeli mi jej zabraknie, a charakter pozostanie bez zmian, to chyba zwariuję. Jestem niezwykle temperamentną osobą. Nie leżę nawet, gdy jestem chora, z wyjątkiem operacji cesarskiego cięcia. Ale i w tym przypadku po ośmiu godzinach wstałam z łóżka, ponieważ takie są wskazania lekarskie.
Czyli jest pani chodzącą bombą energetyczną. Już rozumiem skąd pomysł na otwarcie własnego biznesu w Pomiechówku nad Wkrą - energia musi znaleźć ujście. Jakie atrakcje oferuje "Zacisze"?
- To były ośrodek wczasowy, obejmuje pięć i pół hektara. Możliwości jest wiele. Postaramy się dostosować do wymogów naszych klientów. Mam nadzieję, że uda nam się zrealizować plany o amfiteatrze, w którym odbywać się będą koncerty, przedstawienia. Mam swój recital, więc jeśli klienci będą chcieli mnie posłuchać, to czemu nie...
Czyli ostatnio żyją państwo "Zaciszem"?
- Mój Paweł żyje nim od co najmniej roku. Ja głównie żyłam ciążą, porodem i Jasiem, ale moje myśli i nerwy cały czas są w Pomiechówku. Zainwestowaliśmy tam dochody całego naszego życia.
Zamieszkają tam kiedyś państwo, by na miejscu doglądać biznesu?
- Bardzo bym chciała, może za jakieś pięć lat... Mamy piękne miejsce na dom, będzie cudnie.
Rozmawiała Katarzyna Szymanek.