Anna Guzik: Miła "dziewczyna z sąsiedztwa"? Nic bardziej mylnego [wywiad]
Anna Guzik dzięki roli Żanety Zięby w serialu "Na Wspólnej" zyskała popularność i sympatię widzów. Aktorka dzieli swoje życie między Warszawą, gdzie pojawia się na planie zdjęciowym, a Bielsko-Białą, gdzie mieszka z rodziną i gra w Teatrze Polskim. Aktorka z sentymentem wspomina początki w serialu, a także zdradza, z jakimi trudnościami musiała się mierzyć jako matka.
Pod jednym z postów na pani mediach społecznościowych przeczytałam, że od debiutu w serialu "Na Wspólnej" sporo się zmieniło. Co miała pani na myśli?
Anna Guzik: - Gdy zaczynałam swoją przygodę z serialem, byłam młodą dziewczyną świeżo po studiach. Dzisiaj mam 46 lat (jeszcze!), więc to oczywiste, że wiele w moim życiu się zmieniło. Od momentu mojego debiutu w serialu udało mi się zyskać popularność, nauczyć wielu przydatnych rzeczy w moim zawodzie, zrealizować wiele przedstawień, koncertów. Zagrałam m.in. w "Heli w opałach", "Agentkach", brałam udział w "Tańcu z Gwiazdami", programie "Twoja Twarz Brzmi Znajomo", nagrałam płytę i najważniejsze momenty - wyszłam za mąż i urodziłam trójkę dzieci, czyli stworzyłam dom. Jestem dojrzałą kobietą z doświadczeniem zawodowym i życiowym i nie zawaham się tego użyć [uśmiech - przyp.red.].
Gdy rozmawiałam z Waldemarem Błaszczykiem, czyli serialowym Damianem Cieślikiem, przyznał, że ze swoich początków w "Na Wspólnej" wciąż pamięta scenę, gdy próbował się oświadczyć Żanecie. Zastanawiam się, co pani nosi w sercu po tych 18 latach spędzonych na planie.
- Być może wielu widzów tego nie pamięta, ale Damian pojawił się na dziedzińcu wraz z orkiestrą, a ja dałam mu wtedy kosza. Z kolei w mojej pamięci zapisał się na pewno moment, w którym po raz pierwszy zobaczyłam na planie Zuzię Kaszubę, czyli moją serialową córkę Manię. Miała wtedy zaledwie dwa tygodnie. Proszę mi wierzyć, ale to było tak malutkie dziecko, że ja zdębiałam. Nigdy wcześniej nie miałam na rękach noworodka. Gdy myślami wracam do przeszłości, przypomina mi się dramatyczna scena z Bożeną Dykiel, w której mnie spoliczkowała! I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że była 8:00 rano, a o tej godzinie ciężko jest wywołać u siebie tak skrajne emocje. Nie mówiąc już o moich pierwszych dniach zdjęciowych, które okraszone były nerwami i stresem.
Serialowa Mania dziś jest prawie dorosłą kobietą. Dla pani wciąż jest tę samą małą dziewczynką?
- Dla mnie to wciąż ogromny szok, że ona już wchodzi w dorosłość. Mnie te lata minęły w mgnieniu oka, a Zuzia zdążyła stać się wysoką, piękną kobietą.
Na przestrzeni lat obsada "Na Wspólnej" bardzo się zmieniła. Przeszło pani kiedyś przez myśl, żeby odejść z produkcji?
- Nigdy nie byłam tak zaabsorbowana serialem, żeby nie móc realizować innych rzeczy. Przez cały ten czas gram w teatrze, realizuję inne projekty. Poza tym miałam przerwy związane z urodzeniem dzieci i pandemią, więc raczej cieszę się, że jestem wśród ludzi, których, znam, lubię i cenię. I co najważniejsze, że mamy stałe grono widzów, dla których realizujemy ten serial.
Scenarzyści serialu "Na Wspólnej" potrafią jeszcze panią zaskoczyć?
- Było wiele ciekawych wątków w życiu Żanety - dramatyczne rozstaniem mężem, choroba córki, związek z Wojtkiem, przygody offroadowe, tenisowe, praca u senatora. Jestem zawsze ciekawa nowych przygód i wierzę w kreatywność i pomysłowość naszych scenarzystów.
A nie czuje się pani trochę zaszufladkowana rolą Żanety?
- W pewnym stopniu na pewno. Nie da się od tego uciec. Ludzie odbierają mnie jako miłą "dziewczynę z sąsiedztwa", choć do dziewczyny już mi daleko [uśmiech - przyp.red.). Ten wizerunek telewizyjny jest na tyle mocny, że nie dostaję zbyt wielu propozycji, które wykraczałyby poza ten schemat. Dlatego cenię sobie pracę w teatrze, tam o wiele łatwiej przełamać "schemat" i zrobić postać, która odbiega od utrwalonego wizerunku. Na scenie zobaczyć mnie można w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej oraz w Teatrze Capitol w Warszawie.
Pani swoje życie dzieli między Warszawą i Bielsko-Białą. Z kolei studiowała pani we Wrocławiu, a urodziła w Katowicach. Duże miasto jest przytłaczające?
- Na pewno tempo życia w dużym mieście jest o wiele szybsze, a absurdalnie jest na nie mniej czasu. Za to jest więcej możliwości rozwoju i pracy. W Bielsku-Białej, w którym mieszkam i pracuję, mogę oddawać się stylowi życia "slow", który bardzo mi odpowiada, w bliskim kontakcie z naturą, bo przecież mam Beskidy na wyciągnięcie ręki. Niestety od Warszawy dzieli mnie 350 kilometrów. Coś za coś jak zawsze w życiu.
A te ciągłe podróże nie bywają męczące?
- Nie, jeśli wszystko idzie zgodnie z planem. Wtedy poświęcam czas na naukę tekstu, zaległe telefony, autoryzacje wywiadów, czytanie, które uwielbiam. Pożytkuję ten czas w dobry sposób, wyciskam jak cytrynę. Gorzej, kiedy są opóźnienia, niepogoda i niewygoda. Wtedy trzeba po prostu przetrwać podróż i wyciągnąć z niej jakąś naukę.
Oprócz bycia aktorką, jest pani także pełnoetatową mamą, a wiadomo macierzyństwo to nie tylko radość, różowe sukienki, kolorowe baloniki, ale również trudne sytuacje, którym trzeba stawić czoła.
- Rodzicielstwo to w dużej mierze sprawa techniczna. Młodego człowieka trzeba nakarmić, ubrać, wykąpać, utulić do snu, obudzić, uczesać, pobawić się z nim i ogarnąć życiowo. To czynności pochłaniające dużo energii i przede wszystkim czasu, zwłaszcza jeśli trzeba je pomnożyć razy trzy. Kiedy dziewczynki były malutkie, miałam wrażenie, że jestem cały czas na "stand by", ponieważ w nocy również były bardzo wymagające. Na szczęście jesteśmy już na innym etapie - odzyskiwania siebie. Wracamy więc do swoich pasji i uczymy je, że nasze życie składa się z wielu rzeczy. To nie tylko nasz dom, to również rodzina, przyjaciele, sport, góry, zabawa, a za chwilę również nauka.
A nie czuje się pani czasem bezsilna i zmęczona?
- Bezsilna raczej nie, ale zmęczona bardzo często, ponieważ moje życie ma bardzo duże tempo - to bardzo głośny i absorbujący dom, praca w teatrze w Bielsku, praca w Warszawie, podróże. Czasem, kiedy są momenty intensywnej pracy zawodowej, dochodzę do punktu granicznego. Wtedy włączam tryb przetrwanie. Polega on na tym, że robię tylko to, co konieczne i w odpowiedniej kolejności.
A dla siebie co pani dobrego robi?
- Wtedy? Marzę, żeby dotrwać do momentu w którym mogę w końcu położyć się do łóżka. Na szczęście po tych intensywnych okresach zawsze jest jakiś moment na oddech i wtedy odbijam sobie wszystko - idę na siłownię, na saunę, gram w tenisa, idę w góry, zazwyczaj wszystko naraz i znowu padam, ale tym razem z pozytywnego zmęczenia!
Aleksandra Wojtanek / AKPA