Anna Guzik: Mam w sobie duże pokłady cierpliwości [wywiad]
"Nie ma możliwości, żeby mój zawód nie wpływał na życie rodzinne. Oczywiście, że tak jest, ale mam nadzieję, że w wielu aspektach jest to wpływ pozytywny" - mówi Anna Guzik. Od niemal dwudziestu lat aktorka wciela się w rolę Żanety Zięby w serialu "Na Wspólnej", była gospodynią programu telewizyjnego "Zdrowie na widelcu", pracuje w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej i usiłuje łączyć karierę zawodową z życiem rodzinnym. Czy to się jej udaje?
Anna Guzik od dekady jest w szczęśliwym związku małżeńskim z Wojtkiem Tylką, góralem z krwi i kości, a z zawodu instruktorem narciarstwa. Poznali się podczas nauki jazdy na snowboardzie, a sakramentalne "tak" powiedzieli sobie w zakopiańskim sanktuarium. W 2016 roku na świat przyszły owoce ich miłości- bliźniaczki Nina i Basia, a rok później trzecia pociecha - córeczka Bogna.
Od niemal dwudziestu lat Anna Guzik wciela się również w rolę Żanety Zięby w "Na Wspólnej", a oczkiem w głowie jej bohaterki jest córka Mania. Aktorka ciągle krąży pomiędzy Bielsko-Białą, gdzie mieszka, a Warszawą, gdzie pojawia się na planie. Czy codzienność aktorki bardziej przypomina sielankę, czy może jednak trudną układankę logistyczną? Czy pomiędzy obowiązkami udaje się jej znaleźć czas na dyskusje i zabawy z dziećmi?
Aktorka opowiada o wartościach, którymi kieruje się w życiu i zdradza sposób na rozwiązywanie rodzinnych konfliktów. Dzięki temu, wraz z pociechami i mężem cieszą się z małych rzeczy!
Co kryje się dla pani pod słowem "rodzicielstwo"?
Anna Guzik: - Ogromna odpowiedzialność za człowieka, którego przygotowujemy do samodzielnego życia. Mam wrażenie, że wielu rodziców zapomina, że nie chodzi tylko o to, aby dziecku przychylać nieba, ale również, aby nie było bezbronne w świecie, do którego zaraz wejdzie. Moim celem jest stworzenie dziewczynkom pancerza z miłości, który będzie je chronił przez całe życie. Nie zapominam o nauce samodzielności, która na razie jest tylko zabawą, jednak później może być bardziej bolesna.
Rola mamy to pasmo odpowiedzialności. Jakie wartości przekazuje pani swoim trzem córeczkom?
- Chyba to, co mówię, jest mniej ważne od tego, co obserwują. Wychowuję dziewczynki w szacunku do drugiego człowieka, a zaczyna się to od członków rodziny. Musimy szanować nawzajem siebie i swoje potrzeby, bo w rodzinie przecież nikt nie jest bardziej lub mniej ważny.
Myślę jednak, że to również ogromna przyjemność i źródło uśmiechu. Lubi pani harmider swojej gromadki?
- Dziewczynki są już w takim wieku, że bardzo lubimy ze sobą rozmawiać na przeróżne tematy i spędzać wspólnie czas. Na szczęście wszystkie lubią ruch i przyrodę, więc cieszą się na każdą propozycję wyjścia z domu. Spacer, basen, rowery, moczenie nóg w strumyku - to nasze ulubione zajęcia. Hałas i harmider nie jest moim naturalnym środowiskiem, ale na razie im go wybaczam [śmiech - przyp. red.].
W jaki sposób udaje się pani zapanować nad dziewczynkami?
- Kiedy dzieci widzą pewien konkretny cel, potrafią być dobrze zorganizowane. Problem pojawia się, kiedy na drodze staje zmęczenie, głód albo konflikt interesów. Ważniejsze wyjścia staram się przygotowywać odpowiednio wcześniej, ale i to czasem nic nie daje. Na pomoc w takich sytuacjach przychodzą klasyczne - prośba, groźba, przekupstwo...[śmiech - przyp. red.].
Nina i Basia od września chodzą do szkoły, Bogna jest w wieku przedszkolnym. Stara się pani dbać o ich edukację również w domu?
- Mają bardzo dobre przedszkole i edukację dobraną do etapu, na którym się znajdują, więc nie odczuwam takiej potrzeby. To jest jeszcze czas zabawy i odkrywania nowych rzeczy. Jeszcze zdążą się nasiedzieć nad książkami.
Dla córek jest pani bardziej tym złym, czy dobrym policjantem?
- Raczej tym dobrym, ale to dlatego, że mam w sobie duże pokłady cierpliwości. Ale tylko jeśli chodzi o moje córki, w innych przestrzeniach zdecydowanie mi jej brakuje.
Aktorstwo to dość specyficzny zawód. Przenosi pani pracę do domu?
- Praca jest częścią mojego życia, narzuca rytm mojego funkcjonowania, a co za tym idzie, funkcjonowania całej naszej rodziny. Dziewczynki czasem zostają tylko z tatą, bo ja jestem w delegacji, zdarza się też, że nie ma mnie wieczorami. Poza tym faktycznie często pracuję w domu, ale staram się to robić, kiedy dzieci są w przedszkolu. Nie ma możliwości, żeby mój zawód nie wpływał na życie rodzinne. Oczywiście, że tak jest, ale mam nadzieję, że w wielu aspektach jest to wpływ pozytywny.
Wiem, że stara się pani chronić życie prywatne i nie wyjawiać wielu szczegółów do mediów. Uważa pani, że to klucz do szczęśliwej rodziny?
- Każda rodzina ma swoją intymność i tę intymność trzeba chronić. Jestem częścią większej całości, mamy swój język, swoje przyzwyczajenia, rytuały. To jest nasze, nie moje.
Od 10 lat jest pani również żoną. W jednym z wywiadów przeczytałam, że w skali 1-10, pani jest uparta na 8, mąż na 10. Dochodzi czasem do starć charakterów?
- Oczywiście. W małżeństwie, zwłaszcza jeśli są dzieci, to nieuniknione. Sztuka polega na tym, żeby umieć się kłócić i wyciągać z tego wspólnie pewne wnioski. Mówienie o tym, co nam przeszkadza, albo czego nam brakuje, w kulturalny sposób, pozwala iść dalej razem, w jednym kierunku. Obraza i odsuwanie się od siebie do niczego dobrego nie prowadzą.
Wolny czas całej rodziny wykorzystują państwo na aktywny odpoczynek czy jednak chwilę relaksu przy ulubionym filmie czy serialu?
- Jako rodzina bardzo lubimy aktywny wypoczynek, często zabieramy dziewczynki w plener, ale lubimy też poleniuchować na kanapie. Na szczęście wszyscy się na niej mieścimy, jeszcze... [śmiech - przyp. red.].
Rozmawiała Aleksandra Szymczak / AKPA POLSKA PRESS