"Na sygnale": Niczym Clint Eastwood
Cierpliwie czekał na swoją szansę i w końcu los się do niego uśmiechnął. W wieku czterdziestu czterech lat dostał główną rolę w „Na sygnale”. Wojciech Kuliński gra lekarza pogotowia ratunkowego Wiktora, z pozoru surowego, ale jednocześnie wrażliwego człowieka, który całkowicie poświęca się pracy i wychowywaniu nastoletniej córki.
Wiktor, którego grasz w "Na sygnale", to wyjątkowy twardziel. Jest szorstki i małomówny niczym filmowi bohaterowie Clinta Eastwooda!
- Coś w tym jest. Leszek Korusiewicz, jeden z reżyserów "Na sygnale", powiedział mi kiedyś podczas zdjęć: nie bądź cały czas taki Clint Eastwood (śmiech). Mam tendencje do takiego grania, a w przypadku Wiktora dodatkowo zachęcają mnie do tego związane z nim założenia. Mój bohater to człowiek odpowiedzialny i spokojny, którego nic nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi. Nigdy nie panikuje, zawsze staje na wysokości zadania.
Powierzchownie jest surowy, co wynika z jego doświadczeń życiowych, ale jednocześnie to wrażliwy i empatyczny człowiek. Z biegiem odcinków zacznie pokazywać drugie oblicze, trochę się otworzy, ale mam nadzieję, że pozostanie twardzielem (śmiech).
Jesteś bardzo wiarygodny w tej roli. To kwestia twojego charakteru? Też masz w sobie takie pokłady opanowania?
- Kiedyś byłem spokojnym człowiekiem, ale z czasem to się zmieniło. Stałem się bardziej nerwowy. Chciałbym być opanowany jak Wiktor Banach, imponują mi tego typu charaktery. Cieszę się, że mogę grać taką postać.
Zanim Wiktor trafił do pogotowia ratunkowego był wziętym neurochirurgiem. Dlaczego zmienił profesję?
- Świetnie radził sobie przy stole operacyjnym, ale doszło do nieszczęśliwego wypadku, który znacząco wpłynął na jego życie. Podczas wspinaczki w Himalajach zginęła żona Wiktora. Sądzę, że on cały czas nie potrafi się z tym pogodzić. Żeby nie rozpatrywać przeszłości, zmienił pracę na taką, która wymaga ogromnego zaangażowania czasowego oraz emocjonalnego. Został szefem bazy pogotowia ratunkowego w Leśnej Górze. To zajęcie dostarcza Wiktorowi dużo adrenaliny i odciąga go od rozmyślania o tym, co było.
Jako lekarz pogotowia ratunkowego też radzi sobie doskonale!
- Solą tego serialu są różne wydarzenia z życia ratowników medycznych - czasami dramatyczne, innym razem spokojniejsze. W każdym odcinku pokazujemy historię innego pacjenta. Nasi bohaterowie będą musieli radzić sobie w różnych sytuacjach, a Wiktor wiele razy udowodni, że można na niego liczyć. To prawda, świetnie sprawdza się w tej pracy.
Wasi bohaterowie przywożą pacjentów do szpitala w Leśnej Górze, który doskonale znają fani "Na dobre i na złe".
- "Na sygnale" to młodszy brat "Na dobre i na złe". Tematyka obu seriali jest podobna, ale pokazana z innej perspektywy. Fani lekarzy z Leśnej Góry będą mogli zobaczyć w "Na sygnale", co się dzieje z pacjentami zanim trafią do szpitala. Mam nadzieję, że nas polubią i będą chcieli oglądać.
Czy widzowie poznają także córkę Wiktora?
- Tak, już nagrywaliśmy takie sceny, serialowa Zosia niedługo dołączy do bohaterów serialu. Ona jest dla Wiktora bardzo ważna, poświęca jej wiele uwagi. To teraz jedyna kobieta w jego życiu, która właśnie wchodzi w trudny wiek dojrzewania. Ma szesnaście lat i zaczyna pokazywać różki.
Co się z tobą działo zanim trafiłeś na plan "Na sygnale"? Ukrywałeś się gdzieś? Jesteś wybredny i odrzucałeś wszystkie propozycje?
- Podejrzewam, że jest wielu aktorów w moim wieku i młodszych, którzy doświadczają tego, co ja. Po prostu trudno się przebić, jest duża konkurencja. Nigdy się nie ukrywałem, zagrałem kilka epizodów w serialach, większą rolę w "Fali zbrodni" (Piotr, narzeczony Alex - przyp. aut.) - nie było tego dużo. Mieszkam we Wrocławiu, ale bywałem w Warszawie, pokazywałem się na castingach, na które mnie zapraszano. Po jednym z nich zaproponowano mi udział w serialu "Na sygnale". Cieszę się, że mam pracę. Oby jak najdłużej.
Dziwię się, że aktor, który ma talent i prezencję, musiał czekać tyle lat na dużą rolę w telewizji. Może po prostu brakuje ci siły przebicia i determinacji?
- Po ukończeniu Łódzkiej Filmówki dostałem angaż w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu, gdzie grałem od 1996 do 2005 roku. Ta praca wypełniała mi czas. Co do siły przebicia, przyznaję, brakuje mi jej, to nie jest moja najmocniejsza strona. Poza tym jestem leniem, nie ukrywam tego. Natomiast jeżeli już coś robię, staram się to robić jak najlepiej, a efekty niech oceniają inni. Sam o swoim aktorstwie nie będę mówił. Nie ukrywam, bywały momenty, w których miałem dosyć, ale cały czas liczyłem, że w pewnym momencie się uda, wierzyłem. Aktorstwo to niewdzięczny i zarazem piękny zawód. Nie rządzą nim żadne reguły. Jak pokazuje mój przykład, dużo może się zmienić, nawet gdy ma się czterdzieści cztery lata.
Sądzisz, że rola w "Na sygnale" będzie dla ciebie przełomowa?
- Staram się nie zastanawiać, co przyniesie przyszłość, jak się potoczą moje losy, bo wiem, że życie pisze własny scenariusz. Mogę wymyślać i planować, ale i tak zazwyczaj jestem zaskakiwany. Przynajmniej tak było do tej pory. Mam nadzieję, że karta się odwróciła i że będę mógł realizować się jako aktor, a co się wydarzy - zobaczymy.
Rozmawiał Kuba Zajkowski