"Na sygnale": Lea Oleksiak kocha życie!
Lea Oleksiak jest osobą żądną wrażeń, ciągle szuka nowych doznań. Heblowała łódki, była prezenterką, zajmowała się badaniami rynku. Wyjechała na rok do Indii, gdzie zagrała w kilku bollywoodzkich hitach kinowych. W nowych odcinkach "Na sygnale" jej bohaterka Anna...
Jak trafiłaś do Bollywood?
- To była kręta droga. Przed laty ukończyłam studium kulturalne w Ciechanowie, po którym zostałam instruktorem teatralnym, ale potem brałam, co przynosiło życie. Zwiało mnie na inny tor, zaczęłam podróżować, mieszkałam w Anglii, Holandii, chwilowo w Niemczech, aktorstwo zostało z boku. Cały czas czułam, że mi go brakuje, więc chwilę po trzydziestce poszłam do agencji aktorskiej. Po tygodniu byłam na planie. Dostałam kilka epizodów i pomyślałam, że coś może z tego być, że się nadaję. Realia okazały się trudne, nie udało mi się przebić, także dlatego, że cały czas pracowałam w innym zawodzie. Jednocześnie czułam potrzebę wyjazdu. Wiedziałam, że jeśli nie zrobię czegoś szalonego, później może być mi za wygodnie i nie odważę się na taki krok. Gdy nadarzyła się okazja, by polecieć do Indii, gdzie bliska mi osoba dostała pracę, nie zastanawiałam się. Pomyślałam, że jeśli zdobędę doświadczenie w Bollywood, może później będzie mi łatwiej w Polsce. Nie wyruszyłam z pustymi rękoma - od znajomych, którzy tam byli, dostałam namiary do kilku agentów.
Ile czasu spędziłaś w Indiach?
- Mieszkałam tam ponad rok i pewnie zostałabym dłużej, gdyby nie trudne początki. W Indiach bardzo łatwo trafić na plan. Jeśli ma się czas i ochotę, wystarczy chodzić do miejsc, gdzie uczęszczają biali turyści, bo regularnie bywają tam ludzie, którzy szukają statystów. Można w ten sposób przeżyć przygodę i zostać elementem tła w filmie czy serialu. Nie da się utrzymać z tego zajęcia, żeby postawić kolejny krok i zacząć grać epizody, trzeba współpracować z wieloma agentami. Potrzebne jest też dużo cierpliwości i determinacji.
Dlaczego?
Mentalność Hindusów jest zupełnie inna niż nasza, miałam duży problem, żeby się przystosować. Umawianie się tam na konkretne godziny nie ma racji bytu. Czasami ustalałam, że mam być gotowa o piątej rano, żeby jechać na casting czy plan, a kierowca przyjeżdżał o dziewiątej i z uśmiechem mówił - no problem. Nikt się nie denerwuje, wszyscy żyją z minuty na minutę, nie ma planowania. Z jednej strony to bardzo ciekawe, bo może się dużo wydarzyć, codziennie czeka nowa przygoda, ale jeśli na czymś ci zależy, taki chaos zaczyna doskwierać. Gdy miałam umówione trzy castingi w ciągu dnia, a ktoś kto miał mnie zabrać na pierwszy spóźniał się trzy godziny, traciłam szansę na inne role. Zdarzało się, że o pierwszej w nocy dzwonił do mnie agent i mówił, że planu o szóstej rano jednak nie będzie i nie ma pojęcia, kiedy ruszą zdjęcia. Równie nieoczekiwanie telefonował dwa tygodnie później, też o pierwszej w nocy, i mówił że jutro gram skoro świt. Pierwsze osiem miesięcy w Indiach wykończyło mnie psychicznie. Gdy się przebiłam i zaczęłam dostawać ciekawe role, byłam zmęczona codziennością i obcowaniem z tak odmienną kulturą. Moja frustracja narastała.
Jak wygląda praca na planie w Bollywood? Czy panuje tam jakaś dyscyplina?
- Praca trwa od bladego świtu do wieczora, tak jak w Polsce, ale nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Organizacja wygląda inaczej niż u nas. Na przykład na planie dużej produkcji, gdzie miałam być statystką, reżyser, który kojarzył mnie z serialu, powiedział że jednak zagram epizod. Czasami tuż przed ujęciem okazywało się, że mam mówić po hindusku, podczas gdy casting był po angielsku. Ujęcie wyglądało tak, że ktoś stał z boku, mówił moje kwestie, a ja je fonetycznie powtarzałam. Mam nadzieję, że nigdy tego nie zobaczę (śmiech).
W jakich filmach grałaś?
- Poza serialami zagrałam epizody w kilku hitach kinowych, na przykład w "Mary Kom" o hinduskiej mistrzyni boksu. Wcielałam się w bokserkę. Przed wejściem na plan trenowałam przez miesiąc, żeby zapoznać się z tą dyscyplina sportu. Kilka tygodni temu dowiedziałam się, że niebawem odbędą się premiery dwóch filmów z moim udziałem. Historycznego, w którym grałam Brytyjkę, i komedii romantycznej z Parineeti Choprą.
Kiedy wróciłaś do Polski?
- Rok temu. Gdy przyleciałam, zastanawiałam się nad różnymi rozwiązaniami. Rozważałam wyjazd do Anglii i powrót do Indii, od których zdążyłam odpocząć, ale los chciał inaczej. Poszłam na pierwszy casting i dostałam rolę w "Na sygnale".
Co wydarzy się w życiu twojej bohaterki w odcinkach serialu, które zostaną wyemitowane jesienią?
- Anna będzie się zmieniać na oczach widzów. Na początku sprawiała wrażenie zimnej i nerwowej, ale powoli zacznie pokazywać inne oblicze. Okaże się, że to wrażliwa kobieta z poczuciem humoru, która w relacjach z ludźmi cały czas skrywa się za parawanem. Widzowie kawałek po kawałku będą odkrywać jej bogatą przeszłość i tajemnice.
- Mocno przypadnie jej do gustu Wiktor (Wojciech Kuliński - przyp. aut.). Nagrywaliśmy już sceny, w których nasi bohaterowie wybierali się na pierwszą randkę. Na pewno się do siebie zbliżą, zobaczymy co z tego wyniknie.
Jak udało jej się zmiękczyć serce takiego twardziela?
- Delikatne kobiety nie działają na Banacha, Anna musiała sięgnąć po inne metody (śmiech). Będzie przed nim odgrywała zimną, pewną siebie kobietę. To go zaintryguje.
Jak z twoją wiedzą medyczną? Poszerzyła się dzięki pracy na planie serialu?
- Każdego dnia zdjęciowego poznaję kolejne przypadki medyczne i dowiaduję się czegoś o pracy ratowników medycznych. Zawsze wzbudzali we mnie respekt, ale odkąd gram w "Na sygnale" doceniam ich jeszcze bardziej. Poświęcają się dla dobra innych, są niesamowici! Podziwiam ich, dla mnie takie zajęcie byłoby zbyt stresujące. Nie potrafiłabym opanować nerwów w sytuacjach, gdy trzeba podejmować decyzje wpływające na czyjeś życie. W tej pracy chwila nieuwagi może kosztować wiele. Ta rola to dla mnie niesamowite doświadczenie. Dzięki niej realizuję dwa marzenia naraz - moich rodziców, którzy chcieli, żebym została lekarzem i swoje, bo gram (śmiech).
Zamierzasz iść za ciosem? Chodzisz na castingi, szukasz kolejnych możliwości aktorskich?
- Oczywiście, chcę grać, rozwijać się aktorsko. Marzy mi się kurs w Actors Studio czy kilkumiesięczne przygotowanie do roli w teatrze, intensywna praca nad sobą. Nie zrezygnuję przy tym z nabywania nowych umiejętności. Nigdy nie wiadomo, co mi się przyda w życiu - może kiedyś wykorzystam umiejętność heblowania i malowania łódek? Zbuduję własną łajbę i będę pływała z ludźmi po Karaibach (śmiech).
Cały czas szukasz...
- Oj tak... Urodziłam się w Rakowcu, małej wiosce położonej niedaleko Kwidzyna. Kilka domków, kury, świnie, gospodarstwo domowe. Mój tata jest nauczycielem, mama, z wykształcenia technik chemik, też pracowała w szkolnictwie. Gdy miałam siedem lat, przenieśliśmy się do małego miasteczka, ale od dziewiętnastego roku życia non stop gdzieś jeżdżę i szukam. Wiele lat zajmowałam się badaniami rynku, byłam kierownikiem produkcji, prezenterką, przeprowadzałam wywiady podczas dużych imprez i festiwali. Ze względu na zdjęcia w "Na sygnale" musiałam zrezygnować ze stałej pracy jako montażystka, teraz raz na jakiś czas realizuję zlecenia. Kocham życie, nie chcę się zamykać - jest tyle do spróbowania, zobaczenia!
Rozmawiał: Kuba Zajkowski