Oddaję kawałek siebie
Marta Sajno z "Na krawędzi" chce wyrównać rachunki z oprawcami. Urszula Grabowska zdradziła, co przeszła wcielając się w rolę mścicielki.
Bez wahania zgodziła się Pani zagrać Martę?
- Nie miałam żadnych wątpliwości. Propozycja głównej roli to rzadka okazja. Nie pamiętam filmu, w którym osią napędową kryminalnej opowieści była kobieta. W "Na krawędzi" to Marta rozdaje karty i nie jest wyłącznie ozdobą, która towarzyszy mężczyźnie. To serial, w którym temat ujęto z kobiecej perspektywy, utkany pod czujnym, męskim okiem reżysera.
Stało się coś, czego nawet Pani się nie spodziewała?
- Wydawało mi się, że potrafię czytać między wierszami. Ale scenarzystom (Maciej Dutkiewicz, Arkadiusz Borowik przyp. red.) udało się mnie wyprowadzić w pole. Byłam zdumiona przewrotnością akcji. Każda postać to nowe zaskoczenie.
Która scena okazała się szczególnie trudna do grania?
- Nieprzyjemne i bardzo ciężkie były retrospekcje z przeszłości, czyli wszystkie sceny gwałtu. Pracę zaczęliśmy od rekwizytorskich, obdukcyjnych zdjęć. Reżyser wybrał te najmniej realistyczne i drastyczne. Pomógł mi fakt, że miałam na planie dublerkę - kaskaderkę.
W jednej ze scen Marta jest na strzelnicy. Własnoręcznie wymierzała sprawiedliwość?
- W serialu tylko raz trzymam broń. Tego dnia na planie doszło do niecodziennej sytuacji. Po tym, jak oddałam serię strzałów, gorąca łuska wpadła mi za dekolt. Ale grałam do końca, choć przez chwilę myślałam, że przepali mi się koszula. Na szczęście skończyło się na okładach z pantenolu.
- Po zdjęciach trudno było wyjść z roli Marty?
Nie mam potrzeby unurzania się w emocjach, jakie dotykają postać, w którą się wcielam. Na użytek roli oddaję jej kawałek wewnętrznych przeżyć, ale mam taką zdolność, że łatwo i łagodnie wychodzę z roli. Posiadam dość optymistyczną i otwartą naturę i nie bardzo lubię długo być w stanach depresyjnych.
Rozmawiała Małgorzata Pyrko