Na dobre i na złe
Ocena
serialu
9,6
Super
Ocen: 86442
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Z Australii do Leśnej Góry

Pochodząca z Australii Anna Stępień wcieli się w postać Karen, asystentki Kuby (Artur Żmijewski). Czy przez nią Burski rozwiedzie się z Zosią (Małgorzata Foremniak)?

Kim jest pani bohaterka w "Na dobre i na złe"?

- Gram Karen Bronski, asystentkę Kuby Burskiego, która niebawem przyjedzie razem z nim z Australii.

Czy ona będzie zagrożeniem dla związku Zosi i Kuby?

- Nie wiem, ale wszystko może się zdarzyć (śmiech).

A jak w ogóle znalazła się pani w obsadzie serialu?

- Pochodzę z Australii, tam się urodziłam i tam pracuję. Najprawdopodobniej osoby odpowiedzialne za obsadę "Na dobre i na złe" widziały moje australijskie produkcje i na tej podstawie zaproponowano mi rolę. Miałam pięć dni, żeby się spakować i tu przyjechać.

Reklama

Czyli w Australii też pracuje pani jako aktorka?

- Tak, grywam w serialach. Robiłam różne produkcje, np. "Cybernetyczna dziewczyna" - Cybergirl to jest mój serial. Niestety, w Polsce nasze seriale są nieznane. Polecam "Cybernetyczną dziewczynę", bo reszta jest trochę... nudna (śmiech).

Ma pani stały kontakt z Polską? To pierwszy raz, kiedy zaproszono panią na taki dłuższy pobyt?

- Pierwszy raz. Mam rodziców Polaków. Ale już pięć lat nie odwiedzałam Polski i tęskniłam. Mam tutaj chrześnicę i dziadków. Bałam się, że zagubię kontakt z Polską. Tak bardzo chciałam zobaczyć, jak tutaj to wszystko działa. To jest bardzo interesujące. W Australii prowadzę całkiem inne życie, lecz w świadomości mam Polskę z opowieści rodziców. Na początku strasznie się bałam tu przyjechać, bo nie wiedziałam, czy w ogóle wydobędę z siebie jakiekolwiek słowo po polsku. Bardzo trudno jest mi grać po polsku, bo myślę po angielsku.

Polskiego uczyła się pani od rodziców czy chodziła też do polskiej szkoły?

- W domu rozmawiamy po polsku, a do szkoły polskiej chodziłam, gdy byłam mała. Mam jedną koleżankę Polkę, ale rozmawiam z nią po angielsku. Byłam nawet w polskim harcerstwie w Australii, tańczyłam ludowe tańce w "Syrence", jest kościół polski. Ale Polonia w Australii była zdecydowanie silniejsza w czasach mojego dzieciństwa, bo w latach 80. wszyscy wyjeżdżali z Polski.

A to, co napotkała pani tu, na miejscu, jest zgodne z pani wyobrażeniami o Polsce?

- I tak, i nie. Mam coś takiego, że kocham Polskę. Ale jest trochę inaczej, są różne obyczaje, kobiety inaczej chodzą, mówią. Nawet w aktorstwie kobiety są całkiem inne niż w Australii. Ale ogólnie bardzo lubię Polskę, fajnie jest, bardzo dużo rzeczy się zmieniło, nawet w ciągu tych pięciu lat.

A praca na planie serialu różni się?

- Jest bardzo podobnie. Zależy, jaki to serial. A wiadomo, że inaczej pracuje się w filmie, inaczej w serialu. Bałam się, że może być inaczej. Ale jest dosyć podobnie, ten sam typ ludzi pracuje na planie.

A w kwestii podejścia do aktora widzi pani jakieś różnice? Podobno w brytyjskich produkcjach wszystko ustawia się pod aktora, u nas pod kamerę - a jak jest w Australii?

- Myślę, że w Polsce jest bardziej pod aktora niż w Australii. Bo u nas po prostu dyrygują: tu masz Ania stanąć, teraz tu, tu i koniec. I trzeba było samemu wszystko robić. A w ogóle jest chyba podobnie.

Gdyby pojawiły się propozycje z innych seriali, byłaby pani chętna zagrać jeszcze w Polsce?

- Tak, oczywiście. Dopiero teraz zaczyna mi lepiej iść i chciałabym poćwiczyć dla samej siebie, żebym wreszcie mogła mówić po polsku i miałabym poczucie, że coś wreszcie dobrze zrobiłam. Bo na razie jeszcze nie jestem zadowolona z tego, jak gram.

Agencja W. Impact
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy