Śmigus-dyngus w domu
29-letnia Marysia Góralczyk, czyli siostra Beata z Leśnej Góry, w lany poniedziałek unika wychodzenia z domu. Ciekawe, z jakiego powodu?
- Choć zazwyczaj świętuję w gronie rodziny, w zeszłym roku odważyłam się na wyjazd w tym czasie do Australii - opowiada Marysia Góralczyk. - I była to chyba jedna z najsmutniejszych Wielkanocy, jakie do tej pory przeżyłam, bo w ogóle nie odczułam atmosfery świąt.
- Dlatego w tym roku - choć znowu pojawiła się propozycja wyjazdu, postanowiłam zostać w Warszawie. Święta spędzę w domu rodziców. W naszej rodzinie panuje taki podział, że siostra pomaga w sprzątaniu, a ja z mamą przygotowujemy tradycyjne potrawy na śniadanie wielkanocne i poniedziałkowy obiad, czyli białą kiełbasę, jajka pod wieloma postaciami, pasztet, sernik, mazurki. W Wielką Sobotę idziemy poświęcić koszyczek ze święconką.
- Największą frajdę mają przy tym moje dwie siostrzenice, które od rana czekają na moment wyjścia do kościoła. Wcześniej prześcigają się w malowaniu pisanek. Dlatego ja nie muszę już uczestniczyć w ich przygotowaniu - zresztą ku mojej wielkiej radości. Nie jestem za bardzo sprawna manualnie. - mówi aktorka.
W poniedziałek wielkanocny aktorka unika wychodzenia z domu. Powód?
- Bo wcale nie jest mi do śmiechu dostać workiem z wodą wyrzuconym z dwunastego piętra lub zostać polana lodowatą wodą z wiadra - wyjaśnia. -To fajna tradycja, ale wyłącznie wtedy, gdy ludzie bawią się w nią dobrowolnie, a nie gdy atakowani są np. staruszkowie w drodze do kościoła. Na szczęście w lesie, gdzie razem z psami spacerujemy w lany poniedziałek, nikt nas nie napada.