Sławni synowie sławnych ojców
Ich nazwiska znane były w filmowym świecie na długo przed ich własnym debiutem. Wciąż porównywani są do sławnych ojców. Często twierdzą, że nazwisko jest ich największym przekleństwem.
Muszą ciężko pracować, by - jak sami mówią - sprostać oczekiwaniom widzów pamiętających wspaniałe kreacje ich ojców. Nazwisko wcale nie ułatwiło im startu w zawodzie aktora. Wręcz przeciwnie - są pilniej niż inni obserwowani i surowiej oceniani. Przeczytajcie, co sławni synowie sławnych ojców sami mówią na ten temat.
Maciej Stuhr, czyli podkomisarz Artur Banaś z "Gliny", na pytanie, czy czuje obciążenie z powodu popularności swojego nazwiska, odpowiada ze śmiechem:
- Faktycznie, nazwisko ciągnie się za mną od urodzenia. Wiele osób jeszcze niedawno myślało, że to moja ksywa artystyczna.
- Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie marzyłem o tym, by pójść w ślady ojca - przyznaje młody Stuhr i dodaje:
- Zanim jednak poszedłem do szkoły teatralnej, stwierdziłem, że warto zrobić jakieś klasyczne studia i jednocześnie zajmować się mnóstwem innych rzeczy. Nigdy jednak nie miałem wątpliwości, zawsze chciałem być aktorem. Jak ojciec.
Bartosz Opania, czyli doktor Witek Latoszek z "Na dobre i na złe", został aktorem wbrew ojcowskim radom.
Patrząc na młodego Opanię trudno się oprzeć wrażeniu, że bardzo przypomina ojca z okresu, kiedy ten grał w słynnym "Palcu bożym". Mają podobny nieśmiały uśmiech, marzycielskie spojrzenie i to coś, co sprawia, że przyciągają uwagę widzów. Bartek, już w szkole podstawowej wiedział, jaki zawód chce wykonywać, a decyzję o tym, że będzie aktorem, podjął nieodwołalnie w dniu, gdy wygrał - tak jak kiedyś ojciec - szkolny konkurs recytatorski.
- Wystawiłem ojca na ciężką próbę - mówi, dodając:
- Nie zniechęciły mnie jego przestrogi, że to zawód niemęski, okrutny, niszczący prywatne życie.
Łukasz Nowicki, czyli Benek Kostka z "Heli w opałach", przyznaje, że tak naprawdę poznał ojca dopiero kiedy był już dojrzałym człowiekiem.
- Na moje osiemnaste urodziny ojciec zorganizował wspaniałe przyjęcie. Zaprosił cygańską orkiestrę, częstował gości wódką a mnie podarował order Virtuti Militari i papier z napisem "Synu! Walcz!". Nigdy nie dawał mi żadnych rad i wskazówek, mówił, że do wszystkiego powinienem dojść sam - wspomina młody Nowicki.
Łukasz w niczym nie przypomina sławnego ojca - nie jest tak przystojny jak Jan, jest bardziej ekspresyjny w środkach aktorskiego przekazu, mniej w nim spokoju i powagi tak charakterystycznych dla "starego" Nowickiego.
Mateusz Damięcki, czyli Marcin z "Chichotu losu", twierdzi, że nazwisko zobowiązuje.
- Dostałem się do Akademii Teatralnej za pierwszym razem, co wywołało lawinę spekulacji - mówi Mateusz.
- Było wokół mnie dużo gadania: że mam znane nazwisko, że rodzina coś mi załatwiła, że jestem protegowany. A ja mam swoje zasady. Nigdy nie poszedłem i nie pójdę na skróty. W domu nauczono mnie, bym nie był za bardzo pewny siebie, bo na tej pewności mogę się kiedyś przejechać. Trzeba przede wszystkim mozolnie, dzień po dniu, wykuwać swój los. Założyłem sobie, że to, co robię, robię dla siebie, nie dla innych.
Dla ojca Mateusza było jasne, że syn pójdzie w jego ślady. Nie przypuszczał jednak, że młody i utalentowany chłopak stanie się szybko... najsławniejszym Damięckim.