"Na dobre i na złe": Wracam operować!
Otwarcie szóstego sezonu w Teatrze 6.piętro uświetniła premiera „Wujaszka Wani” (1896) Czechowa. Michał Żebrowski gra Astrowa.
Pozwolę sobie zacytować zdanie, które wypowiada Michał Astrow: "Ci, którzy będą żyli za 100 lat i którzy będą nami gardzić za to, żeśmy tak głupio, tak bez smaku przeżyli nasze życie, ci może znajdą środki, żeby być szczęśliwymi. Ale my?". Mija 120 lat, odkąd padły te słowa. Znaleźliśmy sposób na szczęście?
- Nie znaleźliśmy i, moim zdaniem, nie znajdziemy, ponieważ jak powiada inny geniusz teatru, Szekspir: "Kobieta rodzi okrakiem na grobie". W nasze narodziny wpisana jest śmierć, a przez to pytanie: "Po co to wszystko, po co my na tym padole łez?". "Wujaszek Wania" jest historią niespełnionej miłości i walki o lepszy los. Jestem przekonany, że pytania, które stawia sobie Astrow, będą wiecznie towarzyszyć człowiekowi, o ile nadal będzie istotą refleksyjną.
Pana bohater bierze udział w akcjach charytatywnych. Nie takich, jak dzisiaj, ale jednak - bo ratuje lasy przed wycięciem. Dostrzegam podobieństwo między nim i panem, który wspiera Fundację DKMS czy Szlachetną Paczkę... Ostatnio ofiarował pan nawet koszulkę z rysunkiem na 15-lecie Szlachetnej Paczki.
- Moja żona Ola, kiedy słyszała przez ścianę, jak przygotowuję rolę, powiedziała: "Michał, czas najwyższy przestać udawać, że to nie ty jesteś Astrowem". Oczywiście było to pół żartem, pół serio. Natomiast zarówno wiek Wujaszka Wani (Wojciech Malajkat), jak i mój oraz innych jest bliski wieku, w jakim my, aktorzy, sami jesteśmy. Wszystkie postaci rozliczają się z życiem.
Astrow jest lekarzem, tak jak... Falkowicz. Co ciekawe, zdarza mu się operować po pijanemu.
- Cokolwiek można by złego powiedzieć o moim bohaterze w serialu "Na dobre i na złe", na pewno nie operuje on po pijanemu. Jest chirurgiem najwyższej próby. I chyba dlatego utrzymał się jeszcze w Leśnej Górze, bo choć koledzy go nie cierpią, to jednak szanują za umiejętności przy stole. Lubię tę postać, cieszę się, że zaraz po premierze "Wujaszka" wracam ze skalpelem do Leśnej Góry i będę dalej operować.
Profesor opiekuje się Matyldą. Dziewczynka miała być jego córką, lecz testy DNA wykazały, że nią nie jest...
- Życie kawalerskie profesora było bujne i barwne. Domyślam się, że scenarzyści będą jeszcze wielokrotnie badać mi DNA celem ustalenia ojcostwa. Matylda, czyli Amelia Czaja, jest bardzo zdolną, fajną dziewczyną. Zawsze świetnie przygotowana, wnosi na plan mnóstwo ożywienia i radości. Lubię z nią grać.
Urocza 9-latka może poważnie rozmiękczyć serce profesora.
- Teraz najważniejsze jest to, by rozmiękczyła serce widowni i chyba jej się udało.
Prywatnie ma pan synów. Czy jako artysta, człowiek sztuki, będzie się pan starał pokazywać im w przyszłości świat przez pryzmat teatru, sztuki właśnie?
- To będzie zależało od ich wrażliwości i tego, czy będą w sposób naturalny łaknąć sztuki i skłaniać się ku niej. Jeżeli dziecko wykazuje talent koszykarski, po co robić z niego aktora? Jestem zwolennikiem podążania za tym, co naturalne, a nie realizowania poprzez dziecko swoich własnych projekcji na temat tego, jakie ono ma być. Ważne, by było uczciwą, kulturalną osobą, która nie krzywdzi innych. Prawdopodobnie każdy chce dać dziecku to, co najlepsze, wskazywać, że to jest dobre, a tamto jest złe i że taką drogą warto podążać, a inną niekoniecznie.
Pan od lat konsekwentnie podąża drogą, którą sobie kiedyś wytyczył. To wielkie szczęście.
- Zawodowo tak, natomiast życiowo miałem przykład w Mamie i Tacie, którzy są małżeństwem już prawie 55 lat.
A wracając do Szlachetnej Paczki, pan lubi rysować? Bo wyszedł panu ten rysunek przepięknie.
- Bardzo dziękuję (śmiech), ale słowa uznania należą się mojej żonie, która często pomaga mi w takich sprawach. Cóż, rysuję po prostu dużo gorzej niż ona.
Przyznaje pan, że niekoniecznie było to dzieło pańskiej ręki?
- (śmiech) No dobrze, było to dzieło rodzinne - tak to nazwijmy.
Rozmawiał MACIEJ MISIORNY