"Na dobre i na złe": Scenarzystka serialu ma w sercu Leśna Górę
Agnieszka Karakowiak-Kondracka do zespołu scenarzystów "Na dobre i na złe" dołączyła w 56. odcinku. Na początku kwietnia spełniło się jej marzenie: zadebiutowała jako pisarka!
Jajko z niespodzianką" to Pani debiut pisarski. Długo nosiła Pani tę książkę w sobie?
- Nie, ponieważ mam ekspresowe tempo pracy (śmiech). Jestem przyzwyczajona do pisania pod konkretny termin, tego nauczyły mnie lata spędzone przy produkcji "Na dobre i na złe". Wydawnictwo Literackie, z którym świetnie mi się współpracowało, miało cudownie dyscyplinującą redaktorkę Dorotę Wierzbicką. Zamiast filmu fabularnego, nad którym pracę ciągle odkładam z braku czasu, udało mi się więc napisać książkę. Może dlatego, że było to czymś kompletnie oderwanym od tego, co robiłam do tej pory. Także tematy były zdecydowanie mniej medyczne i zabawniejsze.
Porozmawiajmy o Pani scenariuszowych początkach. Jak to się stało, że kilkanaście lat temu dołączyła Pani do ekipy "Na dobre i na złe"?
- Ooo, to było tak dawno (śmiech). Zanim trafiłam do serialu, byłam dziennikarką w rodzinnych Kielcach. Pisałam reportaże, zajmowałam się motoryzacją, ale w pewnym momencie zaczęło mi czegoś brakować. Skończyłam studia scenariuszowe w szkole filmowej w Łodzi, następnie dostałam nagrodę za scenariusz fabularny, która otworzyła mi drzwi do nowego zawodu. Przyjęłam propozycję od producenta "Na dobre i na złe" Tadeusza Lampki, z którym współpracuję do dziś... W tym serialu podobało mi się to, że każdy odcinek opowiadał inną historię. Można było zajmować się różnorodnymi bohaterami. Liczy się indywidualizm każdego z autorów. No i ta fascynująca medycyna...
Przypadki medyczne nie są wyssane z palca. To nakłada na scenarzystów ogromną odpowiedzialność i presję. Jeszcze większą na serialowych medycznych konsultantów.
- Stała współpraca jest nieodzowna. Najlepsze i najbardziej kontrowersyjne historie w serialu zaczynają się od medycyny i na medycynie się kończą. Oczywiście nie opisujemy chorób jako takich, tylko szukamy wyrazistych momentów w ich przebiegu. Upraszczamy też nieco proces diagnostyki, by widz zobaczył na ekranie to, co najistotniejsze. Nasza główna konsultantka Kasia Borycka-Kiciak czasami ma nas dosyć, gdy próbuje pogodzić filmowe potrzeby z wyrzutami od swoich kolegów lekarzy, że to przecież "powinno być trochę inaczej".
Jak zmieniało się pisanie i podejście do scenariusza w "Na dobre i na złe"?
- Z pierwotnej obsady został tylko dyrektor Tretter (Piotr Garlicki). Na początku kluczowe były dla nas losy dwóch głównych par: Zosi (Małgorzata Foremniak) i Kuby (Artur Żmijewski) Burskich oraz Eli i Bruna Walickich (Ewa Skibińska i Krzysztof Pieczyński), ich rozterki, kłopoty w domu i pracy. W jednym odcinku opowiadaliśmy jedną historię medyczną. Ale ta formuła się wyczerpała. Widzowie chcieli czegoś nowego, świeżego. Wprowadziliśmy nowe postacie, które obecnie głównie o młodych lekarzach, którzy pojawili się w Leśnej Górze jako rezydenci. Agata (Emilia Komarnicka), Wiktoria (Katarzyna Dąbrowska), Przemek (Marcin Rogacewicz) podbili serca widzów. Ale już wchodzi nowe pokolenie... Cieszę się, że przez lata udało nam się wypracować markę i nie stracić sympatii widzów.
Kogo po wakacjach mogą spodziewać się widzowie? Czy pojawi się aktor ze znanym nazwiskiem?
Pod koniec sezonu zobaczymy Mateusza Damięckiego. Czekają nas też kolejne dramatyczne wydarzenia w życiu Leny (Anita Sokołowska) i Latoszka (Bartosz Opania) z udziałem tajemniczej bohaterki!
Widzów nie czeka jednak spektakularny zwrot akcji, który sprawi, że połowa głównych bohaterów będzie musiała się pożegnać z życiem?
- Czasami miewamy takie pokusy (śmiech). Kończymy powoli 16. sezon, więc sporo pomysłów jest już za nami. Na pewno nie wrócimy do starych bohaterów. Chyba, że w epizodach...
Rozmawiał Mariusz Sobota