"Na dobre i na złe": Mijają trzy lata, a Adam i Wiki wciąż nie są razem
Grzegorz Daukszewicz ma poczucie humoru i dystans do siebie. Przyznaje, że pali, ale liczy na to, że zmądrzeje. W tym sezonie koniecznie chciałby pracować jeszcze więcej, niż do tej pory... Przystojny, młody i już popularny syn satyryka Krzysztofa Daukszewicza spodobał się Polakom w roli kochliwego Adama z serialu "Na dobre i na złe".
Trudno pana rozpoznać w tym kapeluszu, ciemnych okularach i z papierosem! Po dwóch latach serialowego życia już panu dokucza popularność?
- (śmiech) "Na dobre i na złe" ogląda kilka milionów widzów, w kawiarni w samym środku miasta wolę być incognito. A poważnie - kapelusz i okulary to przez upał.
A co z tymi papierochami? Tata chyba nie pali?
- Palił. I to dużo! Rzucił, jak umówiliśmy się, że jeśli on przestanie, to i ja, i Alek, mój starszy brat, nigdy tego świństwa nie spróbujemy. No i złamaliśmy przysięgę. Poległem pierwszy. Nie znaczy to, że nie robię sobie przerw. Dla zdrowia.
Słynny dziadek, rektor warszawskiej szkoły teatralnej Jan Kreczmar, to już na pewno nie palił.
- Zmarł 13 lat przed moim urodzeniem. Ale od mamy słyszałem, że kopcił jak smok. Podobno firanki w domu, niegdyś białe, stawały się szarobure. Tylko mama nigdy nie paliła. I starała się przekabacić ojca, żeby rzucił papierosy, stąd pojawiło się to jego ultimatum, o którym wspomniałem. Niestety, złamaliśmy umowę, co miało konsekwencje - ojciec jest człowiekiem słownym, więc jak dowiedział się, że jednak palę, sam na pewien czas do palenia wrócił. Ale już przestał, jest ode mnie mądrzejszy. Może ja kiedyś też zmądrzeję? (śmiech)
W holu warszawskiej Akademii Teatralnej wisi portret Jana Kreczmara. Nie deprymowało to pana?
- Nie. I Alek, i mój cioteczny brat mieli taką myśl, żeby zdawać do szkoły teatralnej. Portret dziadka faktycznie trochę ich stresował, więc spasowali. Ale moim zdaniem to oznaczało, że nie zależało im aż tak na tym zawodzie.
Na ścianie portret dziadka, w korytarzu szkolnym od czasu do czasu wujek - prof. Zbigniew Zapasiewicz. Takie koligacje na ogół budzą złe emocje wśród kolegów, pewnie nauczycieli też...
- Zdarzały się uszczypliwe komentarze. Na przykład - że dziadek się nie spóźniał, a mnie notorycznie to się zdarzało. Ale ja tego nie mogę zweryfikować, więc czy wiadomo, jak było naprawdę?
Teraz jest pan punktualny.
- Na dobre nauczyłem się tego w teatrze i na planie. Mało tego, jeżeli się spóźniam, tak jak dzisiaj na nasze spotkanie, jestem maksymalnie zestresowany.
Nie spóźnił się pan przecież! To ja nie rozpoznałam w panu Grzegorza Daukszewicza z powodu tego kapelusza i ciemnych okularów... A to przypadkiem nie było tak, że zdając na Miodową, poszedł pan na łatwiznę po prostu? Licząc, że na nazwisku się pojedzie? Czytałam, że myślał pan o psychologii, weterynarii, szkole policyjnej...
- No nie. Byłem dzieciakiem, który zawsze potrzebował dużo atencji, lubiłem być w centrum zainteresowania. Będąc na wakacjach w naszym domu na Mazurach, przypadkiem znalazłem taśmę VHS "Alek i Grześ". Alek miał ze 12 lat, ja byłem kompletnym szczawiem. Wypowiadałem się na temat rodzinnego zwierzyńca - już wtedy było widać, że mam parcie na szkło. Ale mama, wiedząc, czym pachnie ten zawód, zniechęcała. Wychodziła z założenia, że jestem za wrażliwy, żeby być aktorem.
To nie jest zawód dla mięczaków?
- Nie jest. Paradoks: wrażliwość nas w jakiś sposób konstytuuje, a z drugiej strony trzeba mieć mocny kręgosłup i pancerz, żeby nie przejmować się porażkami. Każdy krytyczny komentarz boli. W końcu się jakoś uodparniasz, ale to niełatwe.
Niby pchał się pan do występów, ale jednocześnie był nieśmiały?
- Byłem i nadal jestem! Dlatego noszę te okulary, żeby czuć się pewniej (śmiech). Tej nieśmiałości chyba nigdy się nie pozbędę. I zresztą nie chcę się jej pozbywać. Ostatnio prowadziłem warsztaty aktorskie z udziałem dzieci - wtedy to dopiero byłem nieśmiały! Dzieci mają jakąś niepowtarzalną przenikliwość. Patrzy na ciebie taki 10-latek i masz wrażenie, że on wszystko wie, zna wszystkie twoje tajemnice. Dzieciaki rozgryzają cię w jednej chwili, nie da się ich oszukać.
Czyli do końca życia skazany jest pan na zabójczą tremę?
- Na szczęście jako aktor doszedłem już do punktu, w którym wyjście na scenę albo przed kamerę sprawia mi wielką frajdę. I swobodę w przeistaczaniu się w kogoś, kim nie jestem. Umiem oddzielać myślenie o sobie od myślenia o postaci, co bardzo ułatwia sytuację w tym zawodzie.
Jak to się robi? Bo pewnie nie przychodzi to łatwo?
- Bywa troszkę trudne. Znajomi czasem mi mówią: "Grzesiek, ty już wychodź z roli, przecież nie jesteś na planie". Na szczęście nie zarzucają mi, że w życiu też bywam niezbyt wiernym i poważnym chirurgiem z serialu!
Z tego, co wiem, w nowym sezonie Adam miał być wierny.
- Stara się! Dokonał ogromnych postępów względem tego, jaki był na początku. Dojrzał. Pytanie, czy Wiktoria (Katarzyna Dąbrowska) dojrzała do tego, żeby dać mu szansę. I pytanie, jak długo Adam jest w stanie walczyć o jej względy, jeśli będzie konsekwentnie odpychany.
Wiki i Adam na zmianę odpychają się i przyciągają...
- Wczoraj na planie pomyślałem sobie, że Agacie (Emilia Komarnicka) i nowemu salowemu Szczepanowi (Kamil Kula) potrzeba było 3, 4 odcinków, żeby byli razem. A my z Wiktorią? Mijają trzy lata i ciągle nam nie wychodzi.
Jak pan dostał rolę Adama?
- Przedzierałem się przez castingi do innych seriali, bez skutku. Aż nagle zadzwonił mój agent, Maciej Gajewski, i oświadczył mi, że proponują mi rolę zblazowanego playboya, bawidamka. Od razu mi się to tak spodobało! To był dobry czas, bo jednocześnie dostałem rolę w filmie "Miasto 44". Duża rola w serialu i pierwsza rola w filmie, i to jakim!
Tato pewnie też się ucieszył?
Ojciec zawsze bardzo mnie wspierał. Nigdy tak na odlew nie krytykował. Choć umiał powiedzieć szczerze, co myśli. Z własnego doświadczenia wie, że to długa droga, zanim się dojrzeje do harmonii ciała z myślą, z głosem.
Zaczyna się nowy sezon. Na co pan liczy w tym roku?
- Chciałbym się skupić na pracy, jeszcze bardziej podkręcić tempo. Tęsknię za teatrem. Pomyślałem też, że powinienem traktować życie zawodowe z większym dystansem, nie napinając się tak bardzo, jak zdarzało mi się to do tej pory. Czyli ciężka praca, ale w harmonii ze sobą. Czuję się wypoczęty i bardzo na to gotowy.
Rozmawiała Bożena Chodyniecka