"Na dobre i na złe": Krzysztof Kwiatkowski - najbardziej wyluzowany człowiek na ziem
Trenuje boks, nie boi się ryzykować, a na scenie i przed kamerą zawsze daje z siebie wszystko. W "Na dobre i na złe" gra chirurga Jana, który zmienia się na oczach widzów z hulaki zainteresowanego tylko imprezami w odpowiedzialnego mężczyznę. Pierwszym krokiem ku stabilizacji ma być związek z Olą.
Między Janem, którego grasz w "Na dobre i na złe", a jego ojcem Ksawerym narasta napięcie. Do czego to doprowadzi?
- Mój bohater wybrał właściwą drogę, żeby się usamodzielnić. Jego relacja z ojcem (Marek Ślosarski - przyp. aut.) jest dość specyficzna. To bardzo silna osobowość, charyzmatyczny człowiek, który ma władzę, znajomości, możliwości i przede wszystkim pieniądze. Jan jest dorosłym mężczyzną, prowadzi wykłady w Akademii Medycznej, zarabia, niby jest niezależny, a jednak wciąż od ojca uzależniony.
Dopnie swego? Usamodzielni się?
- Jan, przynajmniej tak staram się tę postać prowadzić, jest bardzo leniwy i ma tego pełną świadomość. Wykorzystuje wszystkie możliwości, które dostaje od życia. Najlepiej czuje się jako wykładowca Akademii Medycznej. Jest dobrym teoretykiem, ma wiedzę, to jego bezpieczna przystań, nie potrzebuje niczego więcej. Przedwczoraj kręciliśmy bardzo ciekawą scenę. Gdy Janek kolejny raz buntował się przeciwko ojcu, ten zwrócił mu uwagę, że nie protestuje, gdy przelewa mu pieniądze na konto, które wydaje na grę w pokera i dziewczyny. Ojciec jest manipulatorem, wie jak wpływać na syna, a Janek... bardzo go przypomina. On jest jego wierną kopią. Robi to, co ojciec, tylko na innych płaszczyznach. W najbliższych odcinkach dojdzie do kilku spięć między naszymi bohaterami; Janek wyprowadzi się z domu.
Skoro dobrze czuje się w Akademii Medycznej, po co próbuje swoich sił w Leśnej Górze?
- To ma wiele płaszczyzn, przede wszystkim ambicjonalną. Janek ma nad głową ojca, który powtarza, że nigdy mu nie dorówna, że jest nikim, że nikt nie wpuści go na salę operacyjną. W pewnym momencie mój bohater, któremu do tej pory w głowie były tylko zabawa i dziewczyny, stwierdzi, że musi do czegoś dojść. Będzie chciał udowodnić, że sobie poradzi. Zachowanie ojca podświadomie go motywuje.
Na razie niewiele wskazuje na to, że nadaje się na chirurga...
- Janek zacznie zdobywać szacunek współpracowników swoją dociekliwością i pracowitością. Przekona się do niego nawet Wiktoria (Katarzyna Dąbrowska - przyp. aut.). Będzie mógł liczyć na wsparcie Adama (Grzegorz Daukszewicz - przyp. aut.), który nauczy go sztuki zszywania na... surowych kurczakach. Spędzą całą noc popijając whisky i rozmawiając. Miałem problem z nitkami - jedną ręką trzeba trzymać nożyczki, drugą robić supły i węzły, czarna magia (śmiech). Kręciliśmy ostatnio dwie czy trzy sceny z Grześkiem Daukszewiczem, który gra Adama. Z ich atmosfery i klimatu wynika, że nasi bohaterowie zostaną dobrymi kolegami, może nawet przyjaciółmi.
A jak będą układały się relacje Janka i Oli. Zostaną parą?
- To poważne zainteresowanie, on naprawdę jest zafascynowany Olą (Anna Karczmarczyk - przyp. aut.), coś do niej czuje. Inne spotkania z kobietami traktuje jako przygody. Staram się, żeby Janek był trochę śliski, niejednoznaczny. Za każdym razem, gdy obcuje z pielęgniarkami, świecą mu się oczy. Gdyby tylko mógł, chętnie zapoznałby się z nimi bliżej. Próbuję iść w takim kierunku, chcę żeby Jan miał też ciemne strony. Takie postaci bardzo dobrze się gra, to sprawia największą frajdę. Zobaczymy, co wymyślą scenarzyści, czy i jak będą ten wątek rozwijać.
Co jeszcze, poza pracą na planie "Na dobre i na złe", dzieje się w twoim życiu zawodowym?
- Nieustannie mam próby (śmiech). W grudniu odbędzie się premiera spektaklu "Akropolis" w Teatrze Scena Stu w Krakowie. Zagram w nim między innymi z Marcinem Zacharzewskim, Robertem Koszuckim i Radkiem Krzyżowskim, których spotykam na planie "Na dobre i na złe". To trzecia część tryptyku "Wędrowanie według Stanisława Wyspiańskiego", wielkiego przedsięwzięcia pomysłu dyrektora Krzysztofa Jasińskiego. Wizjonerski projekt, zobaczymy jak zostanie odebrany. Po premierze zaczniemy grać połączone ze sobą trzy spektakle, które wchodzą w skład tryptyku - "Wesele", "Wyzwolenie" i "Akropolis".
Udział w takim spektaklu musi być bardzo wyczerpujący.
- Wyspiański to nie lekka i przyjemna farsa, tylko trudny i wymagający materiał, którym trzeba zainteresować widza. Po "Wyzwoleniu" zazwyczaj jestem o kilogram-półtora lżejszy. Gdy dołożymy do tego "Wesele" i "Akropolis", całe przedsięwzięcie staje się dużym wyzwaniem. To również kapitalna szkoła operowania głosem. Bez odpowiedniej techniki mówienia, mój głos przepadłby w scenach dramatycznych, czy we fragmentach muzycznych, gdzie na żywo grają na przykład gitary i bębny.
Mówisz o aktorstwie z wielką pasją.
- Czytałem kapitalną książkę Niny Andrycz "Patrzę i wspominam", w której powtarzała, że aktorstwo nie znosi kompromisów. Albo sto procent zaangażowania, albo ślizganie się całe życie bez dotykania istoty zawodu. Moja praca i ja to jedno, co czasami stanowi problem i jednocześnie jest wielkim atutem. Staram się podchodzić do tego racjonalnie. Gdy nie pracuję, skupiam uwagę na czymś innym. Pochłania mnie sport, muzyka, podróże. Oczywiście cały czas tkwi we mnie aktor, ale staram się też odpoczywać. Dzięki temu, gdy wychodzę na scenę i staję przed kamerą, jestem tam na sto procent.
Masz świetny głos. Kiedy zaczniesz pracować w radiu albo jako lektor?
- Pyta mnie o to wiele osób, ale nigdy nie myślałem, żeby zajmować się tym na poważnie. Dotychczas dubbingowałem jedną bajkę i brałem udział w nagrywaniu audiobooka książki Bogusława Wołoszańskiego "Sieć. Ostatni bastion SS". Mam nadzieję, że to nie koniec. Chętnie spróbowałabym się w takiej pracy, na przykład w Teatrze Polskiego Radia, bo to musi być fantastyczna przygoda. Jeśli pojawią się kolejne propozycje, wchodzę w to!
Jaki sport uprawiasz?
- Potrzebuję, jak każdy, odreagować stres i emocje. Zafascynował mnie boks, bo daje mi możliwość mierzenia się ze sobą. Treningi i sparowanie w ringu to walka z własnymi słabościami, psychiką. Zawsze chciałem zobaczyć, na co mnie stać, dokąd mogę dojść. W spektaklu "Nienasycenie" w Teatrze Studio, moim debiucie teatralnym, tańczyłem nago w scenie otwarcia. Gdy Tomek Hynek, reżyser, zaproponował mi to podczas prób, długo się zastanawiałem. Trochę się obawiałem, ale stwierdziłem, że zaryzykuję. Tańczyłem przez trzy minuty, symbolicznie pokazując proces ewolucji od robaka do człowieka. Za każdym razem było niesamowicie, panowała przejmująca, trzymająca za gardło cisza.
Kiedy zafascynowałeś się boksem?
- Trenuję od czterech lat, ale wyłącznie w wymiarze rekreacyjnym. Jestem po kilkunastu sparingach z ludźmi, którzy - tak jak ja - uprawiają boks amatorsko. W ringu trzeba dużo myśleć, panować nad buzującymi emocjami, a to uczy dystansu do siebie i świata. Po treningu jestem najbardziej wyluzowanym człowiekiem na Ziemi, nic i nikt nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Polecam boks każdemu.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski