Na dobre i na złe
Ocena
serialu
9,6
Super
Ocen: 86442
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Na dobre i na złe": Konica stracił czujność

W nowych odcinkach „Na dobre i na złe” bohater Roberta Koszuckiego, doktor Konica, przeżyje rodzinny dramat. Być może straci na zawsze trójkę dzieci, które porwie Marta! Jesienią będzie także występował w „Czasie honoru: Powstanie”. Zagra Rosjanina Siergiejewa - oszusta wprowadzającego zamęt w szeregach powstańców.


Niedawno w jednym z wywiadów powiedziałeś, że masz brata bliźniaka. Skrywasz jeszcze jakieś tajemnice?

- Nie mam tajemnic. O tym, że mam brata bliźniaka mówiłem już dawno, choćby w 1997 roku, gdy zostałem Misterem Poland. Teraz znowu poruszyłem ten temat. Być może dla ludzi to zaskoczenie, dla mnie nie - mam brata od urodzenia (śmiech).

Mimo wszystko jestem żądny sensacji! Dzieciństwo spędziłeś w Wiśle, skąd pochodzi Adam Małysz. Chodziliście razem do klasy? Znacie się?

- Jesteśmy z tego samego rocznika, mieszkaliśmy w tym samym mieście i obaj trenowaliśmy w Wiśle-Start, ale się nie poznaliśmy. Pamiętam Kazika, Przemka, kolegów z kortu, trenerów, pewnie był też Adam. W tamtych czasach to był prężnie działający klub z wieloma sekcjami, jego infrastruktura imponowała. Ja uczyłem się gry w tenisa, on - skoków narciarskich. Spędziłem na kortach w Wiśle kilka lat; dojeżdżałem tam także gdy przeprowadziliśmy się do Cieszyna. Codziennie po szkole przemierzałem pekaesem dwadzieścia pięć kilometrów na trening.

Przestałeś trenować w związku z tymi męczącymi dojazdami?

- Żeby osiągać sukcesy w tenisie, trzeba mieć spore środki finansowe. Tak jest dzisiaj, tak było kiedyś - to drogi sport. Doskonale pamiętam, że w mistrzostwach Polski zawsze w czołówce byli zawodnicy, którzy przyjeżdżali z rodzicami Toyotami Corolla i innymi zachodnimi autami.

Reklama

- Moja kariera zakończyła się wraz z upadkiem komunizmu w Polsce. Padło finansowanie, padł klub. Tak to się skończyło. Teraz wolę squasha, uprawianie tego sportu sprawia mi większą radość. W mniejszym stopniu obciąża kręgosłup i barki, jest czystszy i niezależny od warunków pogodowych. W tenisie wszystko dzieje się za wolno, squash jest bardziej dynamiczny i daje więcej radości.

Nie samym sportem człowiek żyje, czasami trzeba pracować. Czym się obecnie zajmujesz? Gdzie i kogo grasz?

- Telewidzowie zobaczą mnie w "Czasie honoru: Powstanie". Gram tam Rosjanina Siergiejewa, którego pierwowzorem była historyczna postać - Konstanty Kaługin. Mój bohater to zły człowiek, oszust wprowadzający zamęt i siejący prosowiecką propagandę w szeregach powstańców. Będzie do znudzenia powtarzał, że Rosjanie zaraz przyjdą z odsieczą, że są gotowi do walki i wsparcia, wiedząc, że do tego nie dojdzie. Lubię grać takie interesujące, niejednoznaczne postaci. Nie mam zamiaru bronić Siergiejewa, chcę go pokazać jako człowieka, który podejmuje w życiu takie, a nie inne wybory. Ludzie balansują między dobrem a złem, chodzą po cienkiej linii. Przechylają się w jedną bądź drugą stronę w zależności od okoliczności. Nie wiem, jak zachowałbym się w obliczu wojny będąc na miejscu mojej postaci. Nie oceniam, tylko pokazuję człowieka.

- Biorę także udział w zdjęciach do filmu "Nie zostawiaj mnie" w reżyserii Grzegorza Lewandowskiego. To ciekawa przygoda, gram kuratora odpowiedzialnego za młodego chłopaka znajdującego się na rozstaju dróg.

Masz czas na pracę na planie "Na dobre i na złe"?

- Oczywiście. Zostawiliśmy widzów w niepewności przed wakacjami w związku z przerwaną operacją Latoszka (Bartosz Opania - przyp. aut.), a w najbliższych odcinkach personel placówki w Leśnej Górze będzie borykał się z jej konsekwencjami. Gdy Lena (Anita Sokołowska - przyp. aut.) dowie się, że doszło do awarii, która naraziła życie Witka, wniesie roszczenia wobec szpitala. Tretter (Piotr Garlicki - przyp. aut.) będzie miał twardy orzech do zgryzienia.


A co wydarzy się w życiu prywatnym twojego bohatera? Zdaje się, że zebrały się nad nim czarne chmury...

- Konica zaczął się czuć znakomicie jako samotny ojciec, przyzwyczaił się do swojej sytuacji, stanął na nogi i... stracił czujność. Wykorzysta to Marta, która porwie ich trójkę dzieci. Mój bohater nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, był przekonany, że jego była żona odpuściła, że będzie mógł swobodnie tworzyć relacje z córkami i synem. To na tym fundamencie budował życie. Gdy dzieci zabraknie, ta konstrukcja się zawali.

Jak zareaguje? Poradzi sobie czy sięgnie po leki przeciwbólowe, od których był kiedyś uzależniony?

- W jednej ze scen wyciągnie rękę po leki, ale się wycofa. Jest na tyle silny, że nie zrobi głupoty. Życie nauczyło go, żeby nie iść taką drogą. Dojrzał, jest odpowiedzialny, będzie mógł także liczyć na wsparcie Latoszka. Nie zmienia to faktu, że wpadnie w histerię.

- Wynajmie nawet prywatnego detektywa, żeby dowiedzieć się czegokolwiek o losie dzieci. Uzyska informację, którymi będzie mógł zbić z tropu teściową (Małgorzata Zajączkowska - przyp. aut.), która macza w tej sprawie palce. Pojawi się szansa na szczęśliwe zakończenie, ale czy do niego dojdzie - nie wiem.

Co z Klaudią? Konica zerwie z nią kontakt, czy nadal będą mieli się ku sobie?

- Tendencja jest taka - z tego, co widzę - żeby nie byli w relacji rodzinno-miłosno-seksualnej, a bardziej partnerskiej. Nie do końca określonej, ale dla nich wygodnej ze względu na to, że trudno żyć samemu, dobrze jest mieć na kogoś liczyć. Konica nie przestał być mężczyzną, nic się nie zmieniło z dnia na dzień, cały czas drzemie w nim testosteron. Był kobieciarzem i dalej jest, ale odpowiedzialnym. Nie przekracza pewnych granic. Podoba mi się budowanie takich niedomówionych relacji w serialach, zostawianie pola do interpretacji widzom. Bez nazywania, kategoryzowania, określania.

Porozmawialiśmy o serialach, filmie, czas na teatr.


- Biorę udział w ciekawym projekcie krakowskiego Teatru Stu - tryptyku Wyspiańskiego. Powstały już "Wyzwolenie" i "Wesele", ostatnie będzie "Akropolis", które będą grane razem. W listopadzie wyruszamy w trasę. W ciągu roku zagramy sto spektakli w pięćdziesięciu miastach w Polsce! Każdego miesiąca będę spędzał tydzień poza domem.

Żona ci pozwoliła?

- Na tydzień tak, na dwa - nie. Mogę sobie na takie rozwiązanie pozwolić, bo na szczęście mam zmiennika. To i tak będzie ogromne wyzwanie. Pomijając sytuację rodzinną, są jeszcze inne zajętości zawodowe. Gdyby nie było mnie dwa tygodnie w ciągu miesiąca, trudno byłoby pogodzić terminy, zgrać wszystko logistycznie.

Na przykład ze spektaklami "Słoneczni chłopcy" w Teatrze 6. piętro...

- ...w którym mam przyjemność grać z fantastycznymi Piotrem Fronczewskim i Krzysztofem Kowalewskim. Bardzo sobie cenię to spotkanie i nasze relacje zawodowe - coraz rzadziej mam okazję grać z aktorami starszymi od siebie, a mogę się do nich dużo nauczyć.

- Spotkanie z Frankiem Kimono i Panem Kleksem w jednej osobie zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Doskonale pamiętam kolonie, podczas których stałem przy głośniku, z którego płynęła piosenka "King Bruce Lee karate mistrz", a teraz miałem z nim pracować! Przed pierwszą próbą serce waliło mi jak oszalałe, nie potrafiłem tego opanować, potrzebowałem dwóch godzin, żeby ochłonąć. Czułem się jak uczniak, co wywołało uśmiech na mojej twarzy.


Rozmawiał Kuba Zajkowski

www.nadobre.tvp.pl/
Dowiedz się więcej na temat: Robert Koszucki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy