"Na dobre i na złe": Kłamstwa w imię miłości. Rozmowa z Bartoszem Porczykiem
Znakomicie radzi sobie na deskach teatralnych, ale nie rezygnuje z pracy przed kamerą. Od lat gra Adama w "Barwach szczęścia", a teraz dołączył do obsady "Na dobre i na złe". Jego bohater doktor Dębski, mąż Sylwii Mróz, wpadnie w tarapaty, gdy okaże się, że Beata, z którą ma romans, zaszła w ciążę.
Czy zdajesz sobie sprawę, że listopad to dla ciebie najlepszy czas w ciągu roku?
- Niedługo zaczynam próby do kolejnego spektaklu, w listopadzie przyszedłem na świat, dołączyłem do zespołu Teatru Polskiego we Wrocławiu, rozpocząłem kilka projektów zawodowych. Rzeczywiście, to mój miesiąc i czas, gdy w jakiś przedziwny sposób wracam do siebie, jeżeli można użyć takiego określenia. W listopadzie dokonuję bilansu życiowego, przy okazji odbywam różne spotkania, udzielam wywiadów, które służą nie tylko czytelnikom. Są pomocne również mi, bo rzadko kiedy mam okazję zatrzymać się i zastanowić, w jakim momencie życia się znajduję. Ty, jako mój rozmówca, jesteś podmiotem, który skłania mnie do tego, by przypomnieć sobie, gdzie jestem i czego jeszcze chcę. Wywiady to moje zwierciadło.
- Mam ogromny sentyment do listopada. Może pogoda nie zawsze bywa najprzyjemniejsza, wielu ludziom ten miesiąc kojarzy się z kichaniem i grypą, ale akurat w tym roku ma być ponoć piękny i słoneczny.
W listopadzie telewidzowie poznają doktora Roberta Dębskiego, którego grasz w "Na dobre i na złe". To wyjątkowy łotr!
- Wydaje mi się, że - wbrew wrażeniu, które początkowo mogą odnieść widzowie - nie jest złym człowiekiem. Myślę, że zaskoczyło go życie. W gruncie rzeczy to bardzo dobry facet, lekarz obdarzony niesamowitą cierpliwością i, w co wierzę, empatią. Kocha żonę, którą gra Magdalena Turczeniewicz, tylko przez chwilę się zapomniał. Wszedł na grząski grunt, nawiązał romans z pielęgniarką Beatą (Maria Góralczyk - przyp. aut.), która zajdzie w nieplanowaną ciążę. Żeby ratować małżeństwo i oszczędzić żonie bólu, dopuści się do czynów nieetycznych - będzie manipulował i oszukiwał.
Będzie kłamał jak najęty!
- Może się to wydawać głupie, ale kłamie w imię miłości. Robertowi byłoby dużo łatwiej rozwikłać ten problem, gdyby mu nie zależało na żonie. Zagubił się, chciał z tego wybrnąć i zaczął lawirować, a to droga bez odwrotu. Nadal w niego wierzę, jestem przekonany, że ma w sobie duże pokłady człowieczeństwa, które jeszcze pokaże widzom "Na dobre i na złe". Chciałbym, żeby w przyszłości zrekompensował się za swoje niestosowne zachowanie (śmiech). Sam jego konflikt wewnętrzny jest świadectwem wrażliwości. Cały czas zastanawia się, co i komu powiedzieć, ma dylematy, wierzę, że jeszcze nie jest z nim bardzo źle. Ostatecznie sobie nagrabi, nie będzie przyjemnie.
Widzowie będą mieli problem, żeby go polubić...
- Ale ja to uwielbiam (śmiech)! Czasami podchodzą do mnie fani "Barw szczęścia" i mówią - Panie Adamie, czas zająć się dzieckiem, Jasio potrzebuje ojca. Pewnie w przypadku Roberta też będą mieli jakieś uwagi. Okazuje się, że seriale mają ogromy wpływ na ludzi, zwłaszcza tych, którzy nie chcą, bo nie sądzę, że nie potrafią, oddzielać rzeczywistości serialowej od rzeczywistości świata codziennego. Wierzą w historię, którą im opowiadamy, w jakiś sposób nią żyją, co dobrze świadczy o nas, twórcach. To bardzo pocieszne.
Zaaklimatyzowałeś się już na planie "Na dobre i na złe"?
- Pierwszego dnia miałem wrażenie, że przyszedłem do siebie. Na planie tego serialu panuje niesamowita atmosfera. Pracowałem w różnych produkcjach, ale tam jest wyjątkowo miło. Ekipę tworzą ludzie, którzy są świetnie przygotowani, nie marnują czasu innych i swojego. Wszyscy się szanują i lubią, a gdy panuje przyjazna atmosfera, dobrze się pracuje.
Dużo dzieje się także u Adama, którego grasz w "Barwach szczęścia".
- Wróci z Londynu, żeby poukładać sobie życie z Sarą (Dominika Kimaty - przyp, aut.) i synkiem Jasiem (Julian Wiszniewski - przyp. aut.), tymczasem okaże się, że w Anglii wydarzyło się coś, co będzie rzutować na jego kolejne losy. Zostanie ojcem dziecka Agnieszki, w którą wciela się wspaniała Ania Dereszowska. Znakomicie pracuje się z nią na planie, zagraliśmy wiele pięknych scen spotkania człowieka z człowiekiem. Nasi bohaterowie mieli romans, Agnieszka zakochała się w Adamie. Gdy chciała go odszukać w Polsce, powiedziano jej, że nie żyje, potem okazało się, że spodziewa się z nim dziecka, a on nagle się pojawi. Będą emocje, nastanie czas podejmowania ważnych decyzji. Czy zwiążą się ze sobą na stałe, czy nie, zobaczymy.
- Niestety, mroczna przeszłość Adama znowu da o sobie znać. I teraz pojawi się pytanie: ponownie uciekać, czy zostać i podjąć walkę?
Praca na planie seriali to tylko część twojej działalności zawodowej. Dużo czasu i energii poświęcasz teatrowi, na którego deskach radzisz sobie wyśmienicie.
- Za chwilę domkniemy projekt "Dziady". Gramy już I, II, III i IV część, a na zakończenie - po raz pierwszy w historii Teatru Polskiego we Wrocławiu - zostaną wystawione wszystkie naraz. Spektakl będzie prawdopodobnie trwał około dwunastu godzin. Zaczynam i kończę, przed dwunastą w nocy czeka mnie jeszcze dwu i pół godzina scena Gustawa z księdzem. Kroplóweczka i dam radę (śmiech). Trwają przygotowania do premiery spektaklu "Grimm: czarny śnieg" w reżyserii Łukasza Twarkowskiego z moim udziałem. Baśnie braci Grimm są tylko inspiracją, to będzie przedstawienie skierowane bardziej do świata dorosłych niż dzieci. W listopadzie zapraszam do Teatru Powszechnego w Warszawie na spektakl "Lilla Weneda". Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, ale nie chcę wybiegać daleko w przyszłość.
Gdy mówisz o swojej pracy, świecą ci się oczy - to pasja. Czym mógłbyś się zajmować, gdybyś nie był aktorem?
- Pewnie byłbym wojskowym, albo zajmowałbym się nadleśnictwem i końmi, do czego tęsknię. Dziadek i pradziadek byli wojskowymi, tata jest policjantem, a był również leśniczym. Ciągnie mnie do natury, ziemi, roślin, zwierząt. Być może znalazłbym tam swoje miejsce, ale to tylko gdybanie. Póki co jestem aktorem, bardzo to lubię i się w tym spełniam.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski