Na dobre i na złe
Ocena
serialu
9,6
Super
Ocen: 86387
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

„Na dobre i na złe”: Falkowicz wróci do zdrowia?

Boże Narodzenie i Sylwester to dla niego czas refleksji i wypoczynku. Obserwuje, jak rosną jego dzieci i robi wszystko, żeby wierzyły w Świętego Mikołaja. W przyszłym roku czekają go zdjęcia do słowackiego filmu, trzy premiery w Teatrze 6. piętro, rozstrzygnięcie plebiscytu Telekamery i kolejne spotkania z Falkowiczem na planie „Na dobre i na złe”.

Gdzie pan spędzi Boże Narodzenie?

- Mam przyjemność być dyrektorem naczelnym Teatru 6. piętro, a co za tym idzie przywilej układania harmonogramu pracy w ten sposób, żeby dzielić mój czas sprawiedliwie. Staram się jak najczęściej przebywać z najbliższymi, co jest dla mnie bardzo ważne, ponieważ chcę w pełni świadomie przeżyć ojcostwo.

- Mówię o codziennych obowiązkach, także przedświątecznych, które spadają na mężczyznę. Święta i Sylwester są dla mnie jedynym dłuższym czasem w ciągu roku, może oprócz wakacji, gdy mogę w spokoju, bez gonitwy porozmawiać i podzielić się refleksją z bliskimi. Tradycyjnie Boże Narodzenie spędzimy z rodziną i przyjaciółmi. Obserwujemy, jak dorastają nasze dzieci, co jest bardzo miłe. Robię wszystko, żeby jak najdłużej wierzyły w Świętego Mikołaja.

Czy wykorzystuje pan w tym celu swoje umiejętności aktorskie?

- Pozostawiam sobie profesora Falkowicza. Na Podhalu jest mnóstwo Świętych Mikołajów, niektórzy mają nawet konie i sanki; są w tej roli lepsi ode mnie. Na pewno jakiś się znajdzie. Casting trwa.

Czy w związku z tym, że spędza pan święta na Podhalu, na pana wigilijnym stole znajdą się jakieś góralskie przysmaki?

- To, co ma być na stole wigilijne, staropolskie, będzie, ale obok staną także potrawy zaczerpnięte z kuchni Podhala, na przykład wędzony pstrąg.

Złowiony przez pana?

- Owszem, mam podstemplowaną kartę wędkarską. Teraz jest okres ochronny, nie można łowić pstrągów potokowych, ale kilka zamrożonych czeka na święta.

Nie można również zakłócać spokoju niedźwiedziom, o czym przypomina akcja edukacyjna WWF Polska "Nie mów do mnie misiu", której jest pan ambasadorem.

- Przyłączyłem się do tej akcji, ponieważ chciałbym, żeby Podhale pozostało Podhalem. Żeby jeden, dwa, trzy, a może kilkanaście misiów, które tutaj chodzą, żyły w spokoju i nadal kojarzyły się turystom z dreszczykiem emocji. Ponieważ zdarza mi się widzieć niedźwiedzie na żywo, nie chciałbym, by kiedyś zawisły nad czyimś kominkiem.

Mam wrażenie, że jest pan już bardziej góralem, niż warszawiakiem...

- Można powiedzieć, że jestem warszawskim góralem, albo góralem z Warszawy. Duchowo na pewno przynależę do Podhala; to mój kąt na ziemi, gdzie bardzo dobrze się czuję, mam tam przyjaciół. Górale mają poczucie humoru, są honorowi i przede wszystkim nie martwią się z byle powodu.

Porozmawiajmy o nadchodzącym roku. Jakie ma pan plany na najbliższe dwanaście miesięcy?

- Jesteśmy w przededniu premiery spektaklu "Polityka" Włodzimierza Perzyńskiego w reżyserii Eugeniusza Korina, która odbędzie się dziesiątego stycznia w Teatrze 6. piętro. To przedstawienie w doborowej obsadzie, które nazywam awangardą retro; komedia o tym, że żadne różnice polityczne czy partyjne nie mogą zabić tego, co jest najważniejszym spoiwem międzyludzkim, czyli miłości. Potem, na pięciolecie teatru, sam Wojciech Młynarski zadedykuje nam przedstawienie napisane wierszem "Młynarski obowiązkowo". To retrospektywa jego pracy i życia okraszona najsłynniejszymi piosenkami, z muzyką graną przez orkiestrę na żywo. Następnie uderzenie z grubej rury literackiej, mianowicie spektakl "Wujaszek Wania", którego premiera odbędzie się na początku nowego sezonu. Mówi się, że poziom teatru weryfikuje poziom wystawianego Czechowa. Mam nadzieję, że widzowie nie będą zawiedzeni.

- Mam jeszcze w planach dokończenie zdjęć do filmu "Wszystko albo nic" (tytuł oryginalny "Všetko alebo nič") na podstawie bestselleru słowackiej pisarki (Eva Urbaníkova - przyp. aut.). To pierwszy komercyjny słowacki film po wielu latach realizowany w koprodukcji z Niemcami i Włochami. Gram jednego z głównych bohaterów.

Naprawdę chce pan przenieść spektakle Teatru 6. piętro do Zakopanego?

- Starosta tatrzański, pan Andrzej Gąsienica-Makowski, pokazał mi imponujące plany dwupoziomowego parkingu dla samochodów na pięknym placu na końcu Krupówek, u podnóża Gubałówki. Częścią kompleksu miałaby być hala widowiskowa. Podzieliłem się refleksją, że gdyby znalazło się tam miejsce na teatr, można byłoby organizować przeglądy teatralne, czy nawet cyklicznie grać przedstawienia z najwyższej półki.

Reklama

- Myślę, że każdy Polak przynajmniej raz w życiu chce przyjechać do Zakopanego i spędzić tam tydzień czy dwa. W tym czasie na pewno będzie taki wieczór, gdy żona powie: mężu, idziemy dzisiaj na przedstawienie, które znam z prasy ogólnopolskiej, ale nie mogę go zobaczyć, bo mieszkam na co dzień w Bydgoszczy, Kaliszu, Szczecinie, Białymstoku czy innym polskim mieście. Sądzę, że przy odpowiedniej promocji i pomocy w regionie, można byłoby zrobić z teatru pod Gubałówką miejsce, które będzie się kojarzyć ze sztuką na wyższym poziomie. Zakopane mogłoby powrócić do tradycji kurortu zimowego, gdzie zjeżdża się inteligencja z całego kraju. Tę markę odbudować mogliby artyści.

Czyli klamka jeszcze nie zapadła?

- Najważniejsze, że jest wola władz i to, że ta inwestycja zostanie zrealizowana. Jaki będzie rozmach, zależy od ludzi. Zgłosiłem swój akces, bo od kilkunastu lat jestem związany z tym regionem, mam tam dom, brakowało mi, aby Zakopane - w szerokim spektrum tego słowa - kojarzyło się z teatrem literackim, do którego przyjeżdżaliby ludzie z całej Polski. Możliwości jest wiele. Jeżeli są środki, żeby powstała taka hala widowiskowa, trzeba się cieszyć i wziąć do pracy.

Na początku przyszłego roku może pan zostać laureatem plebiscytu Telekamery Tele Tygodnia. Został pan nominowany w kategorii najlepszy aktor za rolę w "Na dobre i na złe".

- Biorąc pod uwagę szkaradność charakteru Falkowicza, którego mam przyjemność grać od trzech lat w "Na dobre i na złe", to olbrzymie zaskoczenie i miła niespodzianka. Mam nadzieję, że ten plebiscyt zakończy się dla mnie szczęśliwie.

Falkowicz ma szkaradny charakter, ale da się go lubić.

- Od początku chciałem, żeby był tragikomiczny. Stwierdziłem, że skoro mam grać w serialu, który od piętnastu lat ogląda parę milionów ludzi, to postać charakterystyczną. Chciałem dzięki tej roli przestać kojarzyć się przede wszystkich z postaciami spiżowymi. Cieszę się, że to się powiodło. Co dalej? Wszystko w rękach widzów.

Co wydarzy się w życiu Falkowicza w odcinkach, które zostaną wyemitowane w nowym roku?

- Chciałbym, żeby wrócił do zdrowia, odzyskał wreszcie swój koloryt, znowu stał się pewny siebie, zarozumiały i zajadły w zwalczaniu innych, bo to świetny materiał do grania. Dzięki temu mógłbym kontynuować tę rolę pod hasłem: każdy ma w życiu swojego Falkowicza. 


Rozmawiał Kuba Zajkowski

www.nadobre.tvp.pl/
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy