Gwiazdy szaleją w górach
Podczas ferii zimowych, kiedy cała Polska ciągnie w góry, na usta ciśnie się pytanie: wybrać deskę czy narty? O odpowiedź na nie poprosiliśmy gwiazdy polskich seriali.
Ewa Kasprzyk ("Na dobre i na złe")
Choć sama jestem zapalonym narciarzem, mam bardzo liberalny stosunek do snowboardzistów. Poniekąd z konieczności, bo moja córka co zimę szaleje na desce. Dużo słyszałam o niebezpieczeństwach, jakie sprawiają deskarze na stoku, np. ich siadanie na środku nartostrady, nadmierna prędkość, jaką rozwijają, przepychanki przy wyciągach czy zajeżdżanie drogi, itd. Przyznam jednak szczerze, że nigdy nie zdarzyło mi się, by wpadł na mnie jakiś rozpędzony snowboardzista i ostro poturbował. Zresztą tam, gdzie ja wyjeżdżam na narty - najczęściej w Alpy, deskarze moją swoje trasy i nikomu nie wchodzą w paradę. Myślę, że z tą kulturą na stoku to jest trochę tak jak z kulturą na jezdni. Choć za kierownicą często wychodzi z człowieka jego grubiaństwo i brak kultury osobistej, nie oznacza to wcale, że każdy kierowca jest chamem.
Dorota Naruszewicz ("Klan")
Pierwsze kroki na nartach stawiałam w Szczawnicy, gdzie moja babcia prowadziła pensjonat. Potem, w podstawówce i liceum, nieco zaniechałam tego sportu. Mogę powiedzieć, że tak naprawdę powróciłam do nart dopiero kilka lat temu. Ostatnio zamierzałam spróbować wreszcie swych sił na desce, ale, niestety, pod koniec grudnia w Zakopanem zamiast śniegu padał deszcz, więc moje plany co do nauki jazdy na snowboardzie musiałam przełożyć na przyszły sezon. Czy spotkałam się z lekceważącym stosunkiem deskarzy do narciarzy? Osobiście nigdy, ale myślę, że coś w tym jest. Snowboardziści, zwłaszcza ci młodsi, podkreślają swoją przynależność do pewnej subkultury charakterystycznym ubraniem i sposobem bycia. Myślę, że to najbardziej denerwuje zatwardziałych narciarzy, którzy często, zupełnie niesłusznie uważają się za elitę i traktują innych z pewną wyższością. Szkoda tylko, że często moda na stoku, i to zarówno w przypadku narciarzy, jak i snowboardzistów, jest ważniejsza od samej jazdy.
Bartosz Obuchowicz ("Na dobre i na złe")
We wszystkich sportach najbardziej kręci mnie szybkość. Im większa, tym lepiej, bo bardziej podnosi mi poziom adrenaliny we krwi. Lubię szybką jazdę samochodem, na deskorolce i snowboardzie. Jestem w stanie wydać każde pieniądze, by tylko pośmigać sobie w sezonie na desce. Najchętniej wyjeżdżam w Alpy, bo mają tam świetnie przygotowane, specjalne trasy dla snowboardzistów i żaden narciarz nie zrzędzi, że zajeżdża mu się drogę.
Jan Wieczorkowski ("Teraz albo nigdy!")
Wydaje mi się, że między deskarzami a narciarzami nie ma żadnego konfliktu, raczej wzajemna niechęć. Wiem coś o tym, bo od kiedy złapałem bakcyla snowboardu, mój ojciec... obraził się na mnie. Przez wiele lat brał udział w różnych zawodach narciarskich, potem był trenerem, a dziś, jeśli tylko ma okazję, jedzie w góry na narty. Nie może mi wybaczyć, że snowboard wywołuje we mnie większy dreszczyk emocji niż narty. Ale deska naprawdę działa jak narkotyk - zjazd bokiem, skomplikowane ewolucje to jest to! Myślę, że snowboardziści rzeczywiście stanowią zamkniętą społeczność. To, że nosimy się "nisko" i na luzie, wcale nie oznacza jednak, że tak samo zachowujemy się na stoku. Nie uważam, że człowiek, który założy wygodne spodnie z krokiem po kolana, a pod pachą dźwiga deskę, od razu chamieje. To byłby absurd. Zresztą narciarze też mają swoje za uszami. Zdarza się, że wjeżdżają na trasy przeznaczone tylko dla snowboardzistów i niszczą nam nawierzchnię. A przecież mają swoje szlaki! Wśród moich znajomych jest wielu narciarzy, super ludzi, którzy mają zupełnie zdrowe podejście do sportów zimowych. No, ale w towarzystwie raczej unikamy rozmów na temat wyższości nart czy deski. Po co wywoływać wilka z lasu?