Na dobre i na złe
Ocena
serialu
9,6
Super
Ocen: 86386
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Aldona Jankowska: Rozkwit kariery zawdzięcza Stuhrowi? To on odkrył jej talent!

Aldona Jankowska, znakomita parodystka i stand-uperka, w komediowych rolach czuje się jak ryba w wodzie. Choć nie zawsze tak było. Nam opowiada o swoim szczęściu do ludzi i osobach, którym zawodowo wiele zawdzięcza.

Ewa Jaśkiewicz, AKPA: "Leśniczówka", "Na dobre i na złe", "Papiery na szczęście", "Bunt!" - twój serialowy dorobek rośnie w siłę!

Aldona Jankowska: - To prawda, w dodatku każdy z tych planów utwierdza mnie w przekonaniu, że mam szczęście do ludzi. W "Leśniczówce" z wielką przyjemnością gram z Witkiem Dębickim, który zawsze był dla mnie aktorską legendą. To dlatego, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, miałam potworną tremę. Okazało się, że to fantastyczny kolega! Na planie lubimy sobie z Witkiem poimprowizować, jest między nami tzw. chemia. Cieszę się, że nasz duet jest tak świetnie napisany.

W serialu o wzorcowym szpitalu w Leśnej Górze towarzystwo też dopisuje?

Reklama

- Tak, w końcu gram z dyrektorem Teatru 6.piętro, Michałem Żebrowskim, serialowym profesorem Falkowiczem (uśmiech - przyp. red.). A także ze Sławomirem i jego żoną Kajrą - w serialu też grają małżeństwo - których znam jeszcze z czasów szkoły teatralnej. Sławka to nawet dłużej. Pamiętam go z dzieciństwa - już wtedy, jako mały chłopiec, lubił śpiewać! W "Na dobre i na złe" mamy ciekawą intrygę - konflikt między profesorem Falkowiczem a jego sąsiadami, których grają Sławomir i Kajra. Ja gram Jadzię - postać z tajemnicą, kobietę, która angażuje się jako opiekunka do dzieci. W istocie to była pielęgniarka o skomplikowanym życiu osobistym.

"Skomplikowana" postać to chyba młyn na wodę aktorskiego talentu? Czy taka trafiła ci się także w "Papierach na szczęście"?

- W "Papierach na szczęście" gram kobietę, która, jak to mówią, wysysa krew nie robiąc dziurki. Z wyglądu szara myszka, w środku wampirzyca. Wydaje się plastrem miodu, a okazuje niezłym diabełkiem. Na imię ma Jadwiga i jest siostrą głównej bohaterki. Olbrzymi potencjał! Mogę czerpać z obserwacji życiowych i osobistych. Każdy ma przecież w sobie jakiegoś diabełka (uśmiech - przyp. red.).

Wspomniałaś o swoim szczęściu do ludzi. Które spotkania uważasz za najważniejsze? Dzięki komu udało ci się rozwinąć skrzydła, zrozumieć coś więcej z tego aktorskiego fachu?

- Wiele osób miało wpływ na to, że jestem aktorką. Na pewnym etapie bardzo świadomie wybrałam drogę komediową. Dziś mogę powiedzieć, że mam dwóch mistrzów komedii - Andrzeja Nejmana i Emiliana Kamińskiego.

Specjalistów od repertuaru komediowego w Teatrze Kwadrat oraz Teatrze Kamienica.

- Bardzo dużo nauczyłam się w Teatrze Kwadrat. Andrzej Nejman jest świetnym reżyserem, który doskonale słyszy "muzykę" w tekście komediowym. Dokładnie wie, ile powinna trwać pauza, jak prowadzić frazę komediową. To bardzo konkretne umiejętności. Emilian Kamiński natomiast to prawdziwy inżynier komedii. Spektakl konstruuje z precyzją matematyczną i jubilerską. Zakłada gdzie będzie reakcja publiczności i dokładnie tak się dzieje. Poprzeczka warsztatowa zawieszona jest naprawdę wysoko. Precyzja, precyzja, i jeszcze raz precyzja. W tej chwili gram w spektaklu "Metoda na wnuczka" w jego reżyserii. Komedia, która nie tylko bawi, ale niesie też jakieś przesłanie, jest trudnym gatunkiem sztuki, nie tylko do grania, ale przede wszystkim do reżyserowania.

Jak widać, na planach i scenach warszawskich niejednego się można nauczyć?

- W Krakowie również! W Teatrze Stu mam zaszczyt pracować teraz z Krzysztofem Jasińskim. Dla mnie to jak powrót do szkoły teatralnej. Współczesny teatr ma skłonność do mówienia prywatnego, często z mikroportem. U Jasińskiego króluje wielka kultura słowa, precyzja stawiania akcentów. Dla mnie, aktorki na dwa lata przed emeryturą, to jak powrót do świątyni sztuki ten Teatr Stu.

A tak w ogóle, to kto cię odkrył dla komedii?

- Jerzy Stuhr. W "Poskromieniu złośnicy" obsadził mnie w roli Bianki, roli stricte komediowej. Bardzo mnie to zdumiało. Dodam, że miałam wtedy 26 lat i byłam świeżo po roli Agłai w "Idiocie" Dostojewskiego. Niestety w szkole teatralnej nie miałam doświadczeń komediowych. Ale kiedy się już przekonałam, jaki potencjał i radość tkwi w komedii, poszłam tą drogą, która, żeby nie było, jest też niezłą harówką, wymaga dużej pokory i dyscypliny. Najbardziej kocham chyba tragikomedię.

Można powiedzieć, że jako jedna z pierwszych kobiet przetarłaś szlaki stand-upowe w naszym kraju.

- A zadziało się to dzięki Krystynie Gucewicz oraz Henrykowi Pasiutowi - nieżyjącemu już mojemu przyjacielowi i menadżerowi - który zachęcał mnie do występów solowych. Kiedy na początku mówiłam na estradzie kilkuminutowy monolog, wydawało mi się, że strasznie nudzę i nie udźwignę tematu. Na tamtym etapie było to dla mnie, jak wdrapywanie się na górę lodową. Moim doświadczeniem był teatr dramatyczny, kabaret, ale nie występy solowe.

Przemogłaś jednak swoje obawy i strachy?

- Okazało się, że gdy jest fajny temat i chce się nie tylko wystąpić, ale o czymś z ludźmi porozmawiać, to robi się ciekawie. Zdarzało się, że publiczność odpowiadała mi w sposób o wiele bardziej dowcipny, niż byłabym w stanie to wymyślić. Niestety nie miałam jak zapisywać (uśmiech - przyp. red.). Nie byłoby też mojego stand-upu, gdyby nie Ola Wolf.

Autorka tekstów do kultowych "Rozmów w tłoku"?

- Tak! Jest też autorką sztuki "Zacznijmy jeszcze raz", którą gramy z Tomkiem Saprykiem w Teatrze Kamienica. Jemu też dużo zawdzięczam! Jako reżyserujący aktor mocno zagłębia się w pokłady psychologiczne. Tematy aktorskie są precyzyjnie kładzione. Pomiędzy smutkiem a śmiechem. Tak jak lubię.



AKPA
Dowiedz się więcej na temat: Aldona Jankowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy