Matylda
Ocena
serialu
8,8
Bardzo dobry
Ocen: 125
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Ten serial jest hitem. Kim jest nowa gwiazda TVP?

Po raz pierwszy zwróciła na siebie uwagę w serialu "Pod powierzchnią", kiedy wcieliła się w rolę zbuntowanej nastolatki. Niedawno zagrała Marysię Wilczur w ekranizacji "Znachora", a teraz można oglądać ją w tytułowej roli w kostiumowym serialu TVP "Matylda", którego akcja rozgrywa się po upadku powstania styczniowego. Aktorka gra w nim pannę z dobrego domu, której nie brakuje pasji, temperamentu i ciekawości świata.

Podobno w trakcie kręcenia serialu "Matylda" straciłaś sześć centymetrów w talii. To dlatego, że grałaś w gorsecie?

Maria Kowalska: - To ciekawe, że ta wieść już się rozniosła, ale to prawda. Mierzyłam się przed zdjęciami, bo musiałam podać swoje aktualne wymiary do kostiumów i po zakończeniu zdjęć, i ku mojemu zdziwieniu, okazało się, że jest sześć centymetrów mniej. Ale myślę, że to nie tylko kwestia gorsetu. Kręcenie "Matyldy" to był dla mnie bardzo intensywny czas. Plan trwał długo, a do tego mojej bohaterce nieustannie coś się przytrafia: ucieczki, bójki i tym podobne ekscesy. Wszystkie te zadania musiałam wykonywać w kostiumie. Sukienki składały się z kilku warstw, oczywiście nie mogło obejść się bez halek, a kręciliśmy też latem, w czasie dużych upałów. Przy tak wymagającym projekcie można było zrzucić trochę kilogramów.

Reklama

W Polsce kręci się niewiele produkcji kostiumowych, a Matylda to już druga taka twoja rola. Wcześniej była Marysia Wilczur, córka profesora Wilczura w "Znachorze". Lubisz grać w kostiumie?

- Myślę, że mam dużo szczęścia, że mogłam zagrać w dwóch projektach kostiumowych, i to jeden po drugim. Bardzo lubię przebierać się w stroje z innych epok. To jest dla mnie prawdziwa podróż w czasie. Być może jest we mnie też coś, co sprawia, że dobrze funkcjonuję w takim kostiumie. Nie obciąża mnie on, tylko wręcz dodaje mi charakteru. Uwielbiam cały proces przymiarek, dobierania do moich bohaterek pasujących kreacji. Przy "Matyldzie" nad kostiumami czuwała wspaniała Małgorzata Gwiazdecka, która pracowała m.in. przy "Pianiście" Romana Polańskiego. Możliwość pracy z Małgosią to był dla mnie zaszczyt. Ale oczywiście cały pion kostiumograficzny był świetny. Dziewczyny wykonały kawał misternej pracy. To, jak pięknie prezentują się postaci w tym serialu, to zasługa ich kunsztu i pasji, z jaką tworzą. Dla mnie wizyty w garderobie przed scenami były prawdziwą ucztą dla oczu i ducha.

Matylda Bilińska żyje w XIX wieku, Marysia Wilczur to są lata 30 XX w. Ale obie mają ze sobą sporo wspólnego - są buntowniczkami wykraczającymi poza swoją epokę.

- Marysię i Matyldę na pewno łączy pewnego rodzaju sprawczość, ale poza tym są różne. Marysia ma dla mnie, mimo wszystko, wewnętrzny rys damy, która choć straciła wszystko, to nadal ma poczucie godności. Nie pasuje do karczmy, w której musi pracować, żeby zarobić na studia. Marysia wydaje mi się wyjątkowo dojrzała jak na swój wiek. Wie, czego chce i do tego dąży. Matylda natomiast jest jeszcze w dużej mierze dzieckiem. Ma w sobie dzikość i kiedy galopuje przez pola i lasy, jest najszczęśliwsza. Większość decyzji podejmuje intuicyjnie i spontanicznie.

Która jest ci bliższa?

- Obie te postaci mają wiele ze mnie, ale charakterologicznie jest mi chyba bliżej do Marysi. Mam rodziców lekarzy, miałam zdawać na medycynę i lubię dobrze poznać człowieka, zanim otworzę przed nim serce.

Zarówno Matylda, jak i Marysia Wilczur żyją w sielskich klimatach, na wsi, wśród natury. Twoje dzieciństwo było trochę podobne?

- Absolutnie tak. Wychowałam się w Łękawicy pod Wadowicami, tutaj jest dom rodzinny mojej mamy, tutaj chodziłam do szkoły. To był niesamowity, magiczny czas, kiedy biegaliśmy z dzieciakami z sąsiedztwa po lasach, bawiliśmy się w różne światy. To był chyba najbardziej twórczy czas w moim życiu i myślę, że w dużej mierze ukształtował mnie jako aktorkę. Bo czymże jest aktorstwo, jeśli nie wymyślaniem sobie światów?

Twoja mama jest stomatologiem, tata lekarzem specjalistą anestezjologii oraz intensywnej terapii. Rodzice nie namawiali cię na medycynę?

- Namawiali. Odbyliśmy szereg rozmów na ten temat. Rodzice martwili się, że wybieram zawód, który jest bardzo niestabilny, wiąże się z dużą presją i ciągłą oceną. Oczywiście zawód lekarza też jest bardzo stresogenny i niewspółmiernie bardziej odpowiedzialny, ale daje jakiś rodzaj stabilizacji, więc myślę, że dlatego pchali mnie w tę stronę. Ten pomysł na życie był im znany i chcieli dla mnie jak najlepiej. Ale kiedy już dostałam się do szkoły aktorskiej, to nie tylko się z tym pogodzili, ale tak naprawdę zrozumieli, że to jest moja droga, i teraz są moimi największymi fanami.

Twój talent zauważyli profesorowie dwóch znanych szkół, bo ty - to zdarza się niezwykle rzadko - zostałaś przyjęta zarówno do krakowskiej Akademii Teatralnej, jak i łódzkiej Filmówki. Wybrałaś Łódź. Dlaczego?

- To była intuicyjna decyzja. Najchętniej byłabym w obu miejscach naraz. Uwielbiam Kraków, od jakiegoś czasu tu mieszkam. To miasto zawsze było mi bliskie, krakowskie teatry mnie ukształtowały, myślę, że twórcza atmosfera, jaka tutaj panuje, miała na mnie ogromny wpływ. Ale gdy dostałam się do Łodzi, spędziłam tam dużo czasu, poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi i porwał mnie filmowy świat. Na egzaminach zachłysnęłam się wizją możliwości współpracy z reżyserami filmowymi z innych wydziałów, i to chyba przeważyło. Nigdy tego wyboru nie żałowałam - studia były spełnieniem moich marzeń.

Wielu aktorów opowiada, że ich życie naznaczone było różnymi traumami, ale potem czerpią z tych przeżyć, kiedy tworzą skomplikowane postaci. Twoje dzieciństwo było radosne, a ty sprawiasz wrażenie niezwykle pogodnej dziewczyny. To nie jest przeszkodą w aktorskiej karierze?

 - Nigdy nie czułam, że dobre dzieciństwo jakoś mnie stygmatyzuje w artystycznym świecie. Zresztą, to też nie jest tak, że całe moje młodzieńcze życie biegałam po łąkach i unosiłam się trzy metry nad ziemią. Mam wspaniałą rodzinę, ale nie jestem też wolna od trudnych życiowych doświadczeń, które odcisnęły na mnie piętno. Myślę, że ja przede wszystkim nie podchodzę do aktorstwa jako do szansy na terapeutyzowanie się przez ten zawód. Dla mnie clou tej pracy polega na zrozumieniu i głębokim empatyzowaniu z postaciami, jakie przychodzi mi grać. Oczywiście, kreując różnych bohaterów, korzysta się ze swojego wewnętrznego świata, ale nie uważam, że trzeba zabić, żeby zagrać mordercę. Wystarczy sobie to wyobrazić, a ja mam bogatą wyobraźnię. Może właśnie dzięki dzieciństwu, które dało mi dużo przestrzeni do fantazjowania.

Matylda to pierwsza twoja główna rola. Stresowałaś się, czy ją udźwigniesz?

- Chyba zawsze pojawiają się takie myśli. To jest przede wszystkim duża odpowiedzialność. Grając główną rolę, aktor jest na ekranie przez większość czasu. Ale to też nie jest moja pierwsza duża rola, więc po prostu wyszłam z założenia, że będę pracowała tak, jak zawsze, czyli na 100 procent. Zaufam reżyserowi i przecież, w gruncie rzeczy, dla takich wyzwań uprawiam ten zawód. Rzuciłam się w to. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.

Zastanawiałaś się, czy powinnaś zagrać Matyldę?

- Zawsze, kiedy czytam scenariusz, zastanawiam się, czy to jest dla mnie, czy czuję tę postać, rozumiem ten świat i czy chcę w nim funkcjonować przez najbliższe miesiące. To czasami są wręcz życiowe decyzje, bo na przykład kręcąc serial "Matylda", przez ostatni rok większość czasu spędzałam na planie albo w podróży na plan. Czasami się śmieję, że częściej byłam Matyldą niż Marysią. Na szczęście, w przypadku "Matyldy" niemal od razu poczułam tę postać. Kiedy czytałam scenariusz, wręcz połykałam kolejne odcinki i już chciałam to grać.

I podoba ci się to, co zobaczyłaś na ekranie?

- Myślę, że to dobrze obsadzony serial, który ma porywającą fabułę. XIX-wieczna rzeczywistość jest bardzo wiernie odwzorowana, są piękne kostiumy, scenografia. Tak, podoba mi się.

Twoja kariera dopiero się rozkręca. Masz jakąś strategię, jak ją prowadzić? Przyjmujesz wszystkie propozycje, które dostajesz, czy zdarza ci się odmawiać?

- Dla mnie, jako młodej aktorki, w zasadzie najważniejsze jest, żeby grać. Ale równie istotne jest, żeby brać udział w takich projektach, które będę czuła, bo tylko wtedy będę mogła dobrze wykonać swoją pracę. Myślę, że na razie mam sporo szczęścia, bo trafiają do mnie propozycje, które w większości pasują do mnie i są bardzo rozwojowe. Zdarzyło się, że coś odrzuciłam, bo nie czułam ani scenariusza, ani postaci, więc to nie jest tak, że przyjmę absolutnie wszystko. Ale też nie jestem jakaś specjalnie wybredna. Może to wynika z tego, że mam bardzo mądrą agentkę i propozycje, które już do mnie trafiają, po prostu są ciekawe.

Ale aktorstwo nie jest jedynym twoim pomysłem na życie. Masz też plan b, bo zajmujesz się wynajmem krótkoterminowym apartamentów w Krakowie. Masz duszę biznesmenki?

- Aktorstwo absolutnie jest na pierwszym miejscu, natomiast ten mój biznes daje mi wolność. Wiem, że nawet jeżeli przez jakiś czas nie będę grała, to poradzę sobie finansowo. To daje mi też komfort w podejmowaniu decyzji aktorskich, nie muszę brać wszystkiego.

Jak w ogóle wpadłaś na pomysł tego biznesu?

- To była wypadkowa kilku rzeczy. Po pierwsze, to był czas covidowy. Wiadomo, świat się wtedy zatrzymał, a ja zaczęłam się zastanawiać nad różnymi opcjami. Wróciłam do Krakowa, zaczęłam studiować podyplomowo trzy kierunki, m.in. arteterapię w edukacji. Chciałam się rozwijać na tyle, na ile mogę, żeby nie poddać się wszechogarniąjącemu marazmowi. Wtedy bardzo dużo spacerowałam po Krakowie, miasto było opustoszałe, zobaczyłam je z zupełnie innej perspektywy i zakochałam się w nim ponownie. Poczułam, że byłoby wspaniałe móc gościć tutaj ludzi. Więc kiedy turystyka zaczęła odżywać, zabrałam się za realizację tego pomysłu. Traktuję to nie tylko jako sposób na zarabianie pieniędzy, ale jest to również moja pasja.

Nie przeprowadzasz się do Warszawy?

- Na razie żyję na dwa miasta, bo faktycznie większość projektów dzieje się w Warszawie. Ale znam aktorów, którzy tak funkcjonują, więc na razie nie zakładam przeprowadzki.

W Krakowie jest kilka świetnych teatrów. Nie marzą ci się role teatralne?

- Bardzo mi się marzą. Na razie jednak pochłonął mnie bardziej filmowy świat. To nie zmienia faktu, że odczuwam dużą tęsknotę za teatrem, i jeśli tylko pojawiłaby się możliwość pracy na scenie, chciałabym się w to rzucić.

Rozmawiała Iza Komendołowicz

PAP life
Dowiedz się więcej na temat: Maria Kowalska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama