Matylda
Ocena
serialu
9,2
Super
Ocen: 227
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Sobocińska - zbieżność nazwiska z filmowym klanem? Wschodząca gwiazda polskiego kina

"Czasami myślę o tym, jak dużo dziś zawdzięczam kobietom, które wtedy zawalczyły o swoją wolność, niezależność i edukację, abym ja dzisiaj to wszystko mogła traktować jak oczywistość. To dla mnie duże wyzwanie" - mówi Grażyna Sobocińska, którą możemy oglądać w nowym serialu kostiumowym TVP "Matylda".

Jeszcze będąc studentką dostała rolę w serialu kryminalnym "Motyw". Zagrała w międzynarodowym filmie Jana P. Matuszyńskiego "Minghun". Wystąpiła w serialu "Lulu", a teraz możemy ją oglądać w nowej kostiumowej produkcji TVP "Matylda".

Grażyna Sobocińska, choć nie z tych Sobocińskich, opowiada o pracy na planie, swoich fascynacjach jazzem i muzyką oraz o sile kobiet.

Reklama

Kusi mnie, kiedy słyszę znane nazwisko, aby zapytać czy zbieżność jest przypadkowa?

- [uśmiech - przyp. red.] Jest absolutnie przypadkowa. Chociaż tak często pada to pytanie, że chyba zacznę się przyznawać do znanej i cenionej rodziny filmowej Sobocińskich. Tym bardziej, że mieliśmy okazję spotkać się już w pracy.

Przy jakich projektach?

- Z Marysią Sobocińską spotkałyśmy się na planie filmu "Miłość jest wszystkim" w reżyserii Michała Kwiecińskiego. Z kolei z operatorem, Piotrem Sobocińskim jr. pracowałam przy "Kosie" w reżyserii Pawła Maślony.

Trzy lata temu ukończyłaś szkołę aktorską. Dlaczego wybrałaś Kraków?

- Kraków okazał się idealnym miastem na czas studiów, ale to nie był mój pierwszy wybór. Zdawałam na wydział aktorski do Krakowa i do Warszawy, a równocześnie na wydział jazzu. Chciałam zostać wokalistką jazzową. Moim marzeniem było dostać się do Akademii Muzycznej w Katowicach na wokal, ale los zdecydował, że dostałam się na aktorstwo dramatyczne w Krakowie. Z muzyki nie zrezygnowałam ani na chwilę, bo jest dla mnie najważniejszą ze sztuk.

Myślę, że ta umiejętność jest dodatkowym atutem w pracy aktora?

- Zdecydowanie. Przez dwanaście lat grałam na skrzypcach i zagrałam skrzypaczkę w międzynarodowym projekcie w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego "Minghun". Chociaż odłożyłam skrzypce na półkę i Paganiniego bym już nie zagrała, to jednak pewnych rzeczy się nie zapomina i udało się je wykorzystać w tej produkcji. Wykształcenie muzyczne bardzo pomaga mi w graniu. Mam wrażenie, że dużo rzeczy w aktorstwie robię "na ucho" [uśmiech - przyp. red.].

Niedawno rozmawiałam z Anią Kraszewską, która gra na saksofonie, ty śpiewasz jazz. Ciekawe to wasze aktorskie pokolenie.

- Przez pierwsze trzy lata studiów w większość weekendów przyjeżdżałam do Warszawy, żeby dawać koncerty w klubach jazzowych. Występowaliśmy m.in. w warszawskim klubie Harenda i w krakowskiej "Piwnicy pod Baranami". Cały czas za tym tęsknię. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Wcześniej to były tribute jazzowe, głównie moja ukochana Nina Simone, ale chciałam też spróbować z własnym repertuarem. Na moim telefonie jest pełno pomysłów, piszę muzykę, ale największą trudność sprawia mi napisanie tekstu. Jestem wobec tego bardzo wymagająca, bo uważam, że napisanie dobrego tekstu jest ogromną sztuką. Najpiękniejsza melodia się nie obroni, kiedy razi tekst piosenki. Tu trzeba być bardzo szczerym i wiedzieć o czym chce się opowiedzieć. Może kiedyś mi się to uda [uśmiech - przyp. red.].

Będąc jeszcze w szkole dostałaś rolę w serialu kryminalnym "Motyw" u Pawła Maślony, a chwilę później świat zamroziła pandemia. Najgorszy scenariusz dla kogoś kto wchodzi w zawód.

- Pamiętam, że skończyliśmy zdjęcia do serialu, wróciłam do domu, zamknęłam drzwi i wszystko się skończyło. Nastała pandemia i przez kolejne miesiące nic się nie działo. Byłam po dyplomach, po zdjęciach u Pawła, dostałam pracę w Teatrze Starym i nagle straciłam codzienny rytm. Mój rozpęd i energia do działania zostały odcięte z dnia na dzień. Poświęciłam ten czas na pisanie pracy magisterskiej. Trochę świat mi się zawalił, przyznaję. Projekty, które miały się rozpocząć, upadły. Zaczęła się wtedy walka o przetrwanie. Wiedziałam, że kocham ten zawód, ale bycie w dobrej agencji i nagrywanie selftapów nie wystarcza, aby dostać pracę. W tym wszystkim najgorsze było to, że ogromna potrzeba bycia w zawodzie bardzo mnie spinała. Nie potrafiłam bawić się i być wolną w graniu wiedząc, że wszystko od tego zależy. Podejmowałam się pracy w różnych miejscach, aby móc się utrzymać, równocześnie starając się nie wypaść z aktorstwa. Nie poddałam się i na szczęście przyszły role o, które bardzo się starałam.

Grasz teraz w serialu kostiumowym TVP "Matylda" w reżyserii Krzysztofa Langa. Znów na małym ekranie rozgości się XIX wiek i kobiety, które walczą o siebie w męskim świecie.

- To historia z wieloma mrocznymi kartami, które stopniowo będziemy odsłaniać przed widzami. W scenariuszu moja postać, Izabella została zapisana jako postać bardzo smutna. To kobieta, która żyje w strachu przed swoim opresyjnym i przemocowym mężem.

Temat na wskroś ponad epokę.

- Widzę w Izabelli wielką siłę, bo próbuje się wyrwać z tej relacji. Walczy o siebie jako kobieta, walczy też o swoje dziecko, córeczkę. Czasy po powstaniu styczniowym, w które przenieśliśmy się dzięki bohaterom, językowi, scenografii, charakteryzacji i przepięknym kostiumom, szytym na miarę lub, jak w moim wypadku doszlifowywanych pod moją sylwetkę, to dla mnie podróż do świata kobiet i ich emancypacji. Instytucja małżeństwa była wówczas świętością, a kobieta rozwódka traciła reputację. Na szczęście pojawia się u mojej bohaterki pewna iskra w postaci romansu, który daje jej siłę i sprawia, że zaczyna walczyć o swoje szczęście. Mam nadzieję, że wątek emancypacyjny mocno wybrzmi w tym serialu.

- Jest to dla mnie ważne, aby poprzez ten serial móc przybliżyć losy kobiet po powstaniu styczniowym, nie tylko tych dobrze urodzonych, ale również chłopek, bo mam poczucie, że te historie są wciąż nieopowiedziane. Ciężko mi sobie wyobrazić, przed jakimi wyborami stawały wtedy kobiety. Dziś noszę na palcu pierścionek zaręczynowy mojej praprababci, która żyła dokładnie w tamtych czasach i czasami myślę o tym, jak dużo dziś zawdzięczam kobietom, które wtedy zawalczyły o swoją wolność, niezależność i edukację, abym ja dzisiaj to wszystko mogła traktować jak oczywistość. To dla mnie duże wyzwanie i przywilej, by móc pokazać drogę kobiety w stawianiu pierwszych kroków do wolności.

Beata Banasiewicz / AKPA

AKPA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy