Ten serial okazał się hitem ostatnich dni! "Każdy zasługuje na szczęście"
"W moim odczuciu jest to serial, w którym przejrzą się nie tylko wszyscy rodzice, ale też wszyscy, którzy są dziećmi, mają rodziców, jakieś relacje i obserwacje dotyczące swoich mam i ojców" - mówi Interii Magdalena Różczka, wcielająca się w produkcji "Matki Pingwinów" w Tatianę, jedną z głównych bohaterek. Zdradza również, co chciałaby, aby widzowie wynieśli z serialu.
"Matki Pingwinów" to listopadowa premiera Netflixa, która oferuje nowe spojrzenie na rodzicielstwo i atypowość. W serialu występuje m.in. Magdalena Różczka, której bohaterka - Tatiana - całą energię poświęca synowi, zapominając o sobie. Życie jednak zmusza ją w końcu, by spojrzała na siebie. W wywiadzie dla Interii aktorka przyznaje, że swego czasu dużo w niej było Tatiany i zdradza, dlaczego chce, by widzowie wynieśli z seansu myśl, że każdy zasługuje na szczęście.
Martyna Janasik, Interia: Gdy zaczęłam oglądać serial "Matki Pingwinów", twoja postać działała mi na nerwy. Odnosiłam wrażenie, że w całej swojej miłości i oddaniu synowi, jest głucha na jego potrzeby. Zdecydowanie bliżej mi do wersji Tatiany z końca serii, gdy pewne wydarzenia sprawiły, że przeszła przemianę. Do której wersji oblicza twojej bohaterki jest ci bliżej? Tej, w której nie ma świata poza dzieckiem, czy tej, w której zaczyna mieć na uwadze również siebie?
Magdalena Różczka: W moim odczuciu jest to serial, w którym przejrzą się nie tylko wszyscy rodzice, ale też wszyscy, którzy są dziećmi, mają rodziców, jakieś relacje i obserwacje dotyczące swoich mam i ojców. W przypadku Tatiany myślę, że jej postawę zrozumie każda matka. Niemalże każdy rodzic przechodzi taki moment w życiu, kiedy jest nadopiekuńczy i chce uchronić dziecko przed wszystkim, co złe. I albo potrafi to nazwać i zauważyć, albo nie. Natomiast w momencie, kiedy masz dziecko, o którego życie - ze względu na niepełnosprawność - się boisz, to myślę, że nie da się inaczej. To wymaga wielkiej pracy, niekiedy nawet i terapii, by funkcjonować z takimi myślami i emocjami, z jakimi mierzy się na co dzień Tatiana. Jest mi oczywiście bliżej w tej chwili do postawy mamy, która daje dzieciom wolność na tyle, na ile można. Choć jak miałam tylko jedno dziecko, to byłam przewrażliwiona na każdy temat i było mi zdecydowanie bliżej do Tatiany, którą poznajemy na początku serialu. W tej chwili mam trójkę dzieci i jestem coraz bardziej wyluzowana. Myślę, że przy czwartym byłabym idealną mamą (śmiech).
No właśnie - wolność. W momencie, w którym twoja bohaterka przechodzi tę przemianę i zaczyna wychodzić do ludzi oraz czuć wolność, jej syn od razu to zauważa i cieszy się, że mama znów się uśmiecha. Oboje stają się szczęśliwsi.
- Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to jest coś, czego się uczyłam przez wiele lat. Coś, czego życzę każdej mamie - żeby nie zapominała o sobie w momencie, kiedy staje się mamą, a to się zdarza niezwykle często. Uważam, że szczęśliwa mama to dobra mama. Na pierwszym miejscu trzeba dbać o siebie. To jest tak, jak z nauką obsługi maseczki tlenowej w samolocie, która wylatuje w przypadku awarii. Najpierw nakładamy ją sobie, dopiero później dziecku, by mieć siłę i realną szansę niesienia mu pomocy. Tak samo jest ze szczęściem i dbaniem o siebie.
W końcu od kogo ma się dziecko nauczyć bycia szczęśliwym jak nie od rodzica? Skąd ma wiedzieć, co oznacza ten stan, jeśli mama w domu jest cały czas smutna?
- Dokładnie. To my pierwsi pokazujemy, jak wygląda bycie szczęśliwym i dbanie o siebie. Najbardziej uczymy, gdy dajemy przykład. Myślę, że to jest najważniejsze, ale też niezwykle trudne. Dla mnie było to bardzo wymagające, dlatego doskonale rozumiem tę postać.
Czy to właśnie "uczenie dziecka szczęścia na własnym przykładzie" jest tym, co widzowie powinni zapamiętać z historii Tatiany? Czy coś innego?
- Z historii całego serialu chciałabym, żeby wynieśli, że w każdej, nawet najgorszej sytuacji, można sobie popłakać i pomyśleć, że to jest koniec świata, ale zwłaszcza w takich momentach, gdy brakuje nam sił, nie powinniśmy się za to karać, ani odcinać od świata. Każdy zasługuje na szczęście, każdy zasługuje na wsparcie - warto o tym pamiętać i sobie na to pozwolić.
- Bycie szczęśliwym może być kwestią wyboru. Od jakiegoś czasu uważam, że podejmujemy taką decyzję podświadomie przez całe życie. Znam osoby, które są wiecznie nieszczęśliwe niezależnie od tego, czy mają powód, czy nie. Każde gorsze doświadczenie interpretują jako potwierdzenie, że są skazani na nieszczęście. A ktoś inny w obliczu największej trudności znajduje powód do radości. Tu wielką inspiracją dla mnie byli rodzice mojego serialowego syna, którzy są cały czas uśmiechnięci, wspierający i często razem żartowaliśmy. Poruszające okazały się też rozmowy z mamami, które zobaczyły swoje historie na ekranie i znalazły w tym serialu otuchę i oddech, którego wszyscy potrzebujemy, by pozwolić sobie poczuć szczęście.
Dziękuję, że podzieliłaś się tym spostrzeżeniem. Uważam, że po części właśnie o tym są "Matki Pingwinów". Wybija się w tej historii wybieranie szczęścia. I to, że dzieci atypowe i z niepełnosprawnościami oraz ich rodzice są ludźmi, od których można się uczyć m.in. optymizmu. Czego sama nauczyłaś się od Maxa, czyli swojego serialowego syna Michała?
- Tego wszystkiego, o czym właśnie rozmawiamy. Utwierdziło mnie to też w tym, co już dawno sobie wymyśliłam - postanowiłam, że będę szczęśliwa i dbam o to. Oczywiście, różne sytuacje się zdarzają w życiu, ale wybieram szczęście i szukanie pozytywów. Od pół roku prowadzę fundację Ukochani, która zajmuje się rodzinami zastępczymi. Od 16 lat jestem mamą i od 16 lat zajmuję się tematem różnych nieszczęść, które się wydarzają, oraz ludźmi, którzy potrzebują pomocy.
- Jest jednak jedna rzecz, na którą nie mam zgody - że jest dziecko, które nie ma rodziców i jest pozostawione sobie same. W fundacji Ukochani, w której chcę dbać o rodziny zastępcze i o to, żeby takie dzieci zawsze trafiły przynajmniej do jednej dorosłej osoby, która będzie ich ostoją, która będzie trzymać za rękę, czy to w domu, czy w szpitalu i mówić: “Będzie dobrze". W "Matkach Pingwinów" temat rodziny zastępczej występuje w wątku Uli, granej przez Basię Wypych.
Wśród wielu wątków poruszanych w "Matkach Pingwinów" mam wrażenie, że jest to też opowieść o drodze po meandrach rodzicielstwa do swego rodzaju wyzwolenia w rodzicielstwie i zobaczenia, że wszystko jest kwestią wyboru. Na przykładzie Tatiany chodzi tu choćby o to, że to jest okej, gdy czasami nie mamy siły i coś zawalimy czy poprosimy kogoś o pomoc. Zgadzasz się?
- Tak, absolutnie! Jedna z mam na widowni po obejrzeniu serialu powiedziała mi, że dzięki "Matkom Pingwinów" pomyślała, że nie chce już dłużej myśleć, że jest najgorszą matką na świecie. Że chciałaby się traktować lepiej, bo potknięcia jej nie definiują. Zwróć uwagę, jak wielu z nas tak myśli. Jesteś po prostu w danej chwili najlepszym rodzicem, jakim możesz. To wystarczy. A jak w tym masz jeszcze taką szczyptę zdrowego egoizmu w myśleniu o sobie, to jest dobrze.
W "Matkach Pingwinów" poruszacie temat, który niesie za sobą ogromną odpowiedzialność. Czy bałaś się trochę tej odpowiedzialności? Czy od razu pomyślałaś, że piszesz się na to, ponieważ trzeba coś zmienić w Polsce w tej sprawie?
- Ja się zupełnie nie boję takich rzeczy. To jest ważny temat i bardzo chętnie podjęłam wyzwanie.
"Matki Pingwinów" w jednym zdaniu to?
- Wzruszający, mądry, serial o ludziach.
Pięknie. To ostatnie pytanie. Gdyby ktoś miał poznać prawdziwą Magdę Różczkę poprzez filmy/seriale, to jakie trzy produkcje poleciłabyś mu obejrzeć?
- "Matki Pingwinów". To na pewno. Drugą produkcją byłoby "1800 gramów". To film o dzieciach, które nie mogą być wychowywane przez biologicznych rodziców. Och, no i jeszcze lekarka Alicja w "Lekarzach". Tam też dałam dużo z siebie.
Zobacz też: Barbara Wypych: Rola w serialu Netfliksa to jej wielka szansa. "Jestem z niego dumna"