Zaryzykowałam!
Jeszcze do niedawna zdrowo się odżywiała, miała czas na wyciszenie się, medytację, celebrowanie życia... Ostatnio jednak wszystko się zmieniło! Gwiazda "M jak miłość" postanowiła bowiem zadebiutować w całkiem nowej roli - Małgorzata Pieńkowska została producentką przedstawienia teatralnego.
Spotykamy się w studiu fotograficznym. Małgorzata Pieńkowska przyjeżdża nieco spóźniona, ale zaraz energicznie zabiera się do pracy - przegląda przygotowane dla niej ubrania, wybiera dla siebie niezawodną czerń oraz róże i fiolety. Prosi o kawę i zaczynamy rozmawiać. Na początek o... szkodliwości kofeiny i słodyczy. Kiedyś aktorka rygorystycznie przestrzegała zdrowej diety, teraz nieco odpuściła, bo pochłonęły ją nowe obowiązki.
Rozpoczął się nowy rok, podsumujmy więc - co za Panią, a co przed?
- Miniony rok był pełen zmian. Podjęłam parę trudnych decyzji i zaryzykowałam. Zdecydowałam, że wyprodukuję spektakl i wzięłam na to kredyt. Niestety, zmarł reżyser przedstawienia, Tomasz Zygadło. Bardzo to przeżyłam, bo był moim najbliższym przyjacielem, ojcem chrzestnym mojej córki. Zawodowo też świetnie się dogadywaliśmy, mieliśmy podobny gust, podobny smak, rozumieliśmy się... Poczułam się osierocona w swoim
przedsięwzięciu... Ale może to znak, że nadszedł czas na większą samodzielność?
Co to za spektakl?
- "Więzi rodzinne" Samuela Gordona. Będzie to polska prapremiera. Jest to mieszanka czarnej komedii z elementami poważnymi, skłaniającymi do refleksji. Wystąpią w nim naprawdę dobre aktorki: Gosia Niemirska, Kinga Tabor, Asia Pokojska i Asia Jeżewska. Ja także zagram. Po śmierci Tomka trudno nam było znaleźć reżysera, a premiera już 28 stycznia... Mam nadzieję, że się wszystko uda i znajdziemy opiekuna, który pomoże nam to spiąć! Czekam na taki koleżeński gest... Premiera odbędzie się w Centrum Promocji Kultury na Saskiej Kępie w Warszawie. Moim marzeniem jest jeździć po Polsce i pokazywać to przedstawienie na różnych scenach.
To Pani debiut w roli producenta? Dlaczego się Pani zdecydowała na takie wyzwanie?
- Owszem, to debiut. Tomek Zygadło mawiał: - Jak nie my, to kto? Jak nie teraz, to kiedy? Jestem już w takim wieku, że przyszedł moment, bym wzięła los w swoje ręce, by spełniać to, co lubię, i na czym się znam (śmiech). Przyznam, że sporo się uczę, nie tylko, jak dotrzymywać terminów, rozmawiać z księgową, planować dekoracje, muzykę, kostiumy... Przede wszystkim uczę się koordynować często sprzeczne interesy całego zespołu. Wiele mnie to kosztuje, ale wierzę, że się uda.
Ma Pani za sobą wielki remont domu. To doświadczenie na pewno było pomocne, jeśli chodzi o doglądanie pracy innych.
- Owszem. Ale to zupełnie inna materia. Miałam dwóch robotników - pana Rumcajsa i pana Waldka. Cała uliczka się ze mnie śmiała i sąsiedzi donosili: - Jak Pani wyjeżdża, to oni w ogóle nie pracują. Wierzyłam, że są uczciwi. Tymczasem okazało się, że byłam permanentnie oszukiwana. Kiedy to do mnie dotarło, z dnia na dzień podziękowałam im za współpracę, ale nie pozwoliłam zabrać dwóch starych drabin i taczki. I te drabiny stoją teraz w moim ogródku, połączone w literkę M, a po nich pną się rośliny. Sąsiedzi chwalą: - Jak to pięknie wygląda, a ja mówię: - To jest pomnik Rumcajsa i Waldka. Jednak dla mnie samej to jest memento: "Nie bądź naiwna!"
Dlaczego zdecydowała się Pani zostać aktorką?
- Zawsze ładnie mówiłam wiersze, występowałam w teatrach, zdobywałam nagrody w konkursach, po prostu interesowałam się sztuką. Aby mieć alternatywę, złożyłam papiery na psychologię, ale zdałam do szkoły teatralnej. Ten zawód spełnił moje oczekiwania, nigdy nie żałowałam swojego wyboru. Jednak nie zdawałam sobie sprawy, że będę musiała rywalizować z 20-latkami, a kryteria są dla nas takie same. Muszę nadążyć za nimi - nie tylko fizycznie.
Dojrzałość, doświadczenie życiowe nie wystarczą?
- To jest bardzo wymagający zawód, potrzebna jest siła fizyczna i dusza dziecka. Moja córka widzi, jak często wstaję o czwartej rano, jak muszę dbać o siebie, przygotowywać się do ról i mówi: - Mamo, gdyby ktoś widział, jak pracujesz, to nie uwierzyłby.
Jak po tym wszystkim Pani odpoczywa? -
Medytuję. Zwykle siadam, puszczam myśli i emocje... Jednak kiedy zaczęłam pracę nad przedstawieniem, nie byłam w stanie. Ciągle po głowie chodziły mi kolejne pomysły... Właściwie to nawet z córką nie mogłam spokojnie porozmawiać, bo pojawiały się nowe idee dotyczące detali spektaklu. Na szczęście moja mistrzyni poradziła mi, bym medytowała w ruchu. Co rano wychodzę więc z moimi psami na długi spacer. Szybki marsz pozwala mi odpocząć, pooddychać, pobyć tu i teraz.Słyszałam, że bycie "tu i teraz" to bliska Pani filozofia życia...
- Och tak! Ostatnio nie jest to łatwe, ale w święta, ponieważ córka była chora, zostałyśmy same we dwie w domu przez cały dzień. Nic nie musząc, nigdzie się nie śpiesząc, odkrywałyśmy siebie na nowo. Inka stwierdziła, że jestem całkiem dowcipna, a ja zobaczyłam, że mam fajną, dorosłą już córkę, która powiedziała mi wiele ważnych rzeczy. Dzięki takim chwilom można złapać dystans i spojrzeć na swoją sytuację z nowej perspektywy.
Jak się rozwinie Pani rola w serialu "M jak miłość"?
- Czy w ogóle jeszcze się rozwinie? Gram Marysię już od 10 lat i naprawdę nie wiem, czy jest coś, czego jeszcze widzowie o niej nie wiedzą.
Podobno wkrótce spotka dawną miłość, w jej związku pojawi się zazdrość...
- Raczej jednak to nic nie zmieni. Myślę, że scenarzyści chcą się teraz skupiać na rozwijaniu wątków nowych bohaterów, których ostatnio sporo się pojawiło w serialu.
Jakie ma Pani jeszcze plany zawodowe na ten rok?
- Jest parę takich rzeczy... Ale nie będę zapeszać, zobaczę, co z tego wyniknie i pochwalę się, kiedy przyjdzie właściwy czas. Bo o marzeniach nie chcę mówić, ważne są dla mnie teraz cele, a ten najbliższy to dla mnie przedstawienie.
Rozm. Anna Janiak