"M jak miłość": Zawsze pod prąd
Iga Krefft to dla telewidzów Ula z serialu o Mostowiakach. Ale artystka ma także drugie wcielenie – śpiewa pod pseudonimem Ofelia.
W tym roku mija 10 lat, odkąd gra pani w "M jak miłość". Sądziła pani, że ta przygoda tyle potrwa?
- Nie, początkowo wątek mojej bohaterki miał być tylko epizodem. Wyszło jednak inaczej.
Ale teraz stawia pani przede wszystkim na muzykę. Dlaczego?
- Muzyka towarzyszy mi od zawsze i nie ukrywam, że w tej dziedzinie odnajduję się lepiej niż w aktorstwie. Tworząc muzykę, jestem własnym szefem. Sama stawiam sobie wymagania i spełniam własne oczekiwania. Jeśli coś się nie udaje, mogę wówczas obwiniać tylko siebie. Poza tym muzyka pozwala mi doświadczać wielu emocji i chcę, by inni także mogli je poczuć.
Podobno w związku z tym wzięła pani urlop dziekański w szkole teatralnej?
- Tak, to prawda. W marcu razem z moim zespołem ruszamy w trasę koncertową. Chcemy odwiedzić największe miasta w Polsce. Konkretne terminy podamy niebawem.
Ale to nie oznacza, że zamierza pani zrezygnować z roli w telenoweli Dwójki?
Nie, absolutnie nie. Na szczęście jestem w stanie pogodzić pracę na planie i występy na scenie.
Na scenie jest pani Ofelią. Skąd ten pseudonim?
- Z mojej fascynacji twórczością Szekspira, a zwłaszcza "Hamletem". Przyjaciółka, którą zresztą poznałam dzięki "M jak miłość", Marcjanna Lelek, stwierdziła, że przypominam jej Ofelię. I tak zostało. Marzyłam, by zagrać Hamleta, jak Teresa Budzisz-Krzyżanowska na deskach Starego Teatru. Jestem zdania, że Hamlet i Ofelia to tak naprawdę jedna postać. Jednak może na ten temat powinny wypowiadać się osoby lepiej wykształcone.
Nazwała tak panią, wiedząc, że to bohaterka jednej z pani ukochanych tragedii?
- Tak. Jesteśmy blisko, dużo rozmawiamy, wspieramy się nie tylko w pracy.
A skąd potrzeba pseudonimu?
- Pseudonim pojawił się, bo chciałam odciąć się od serialu. Zacząć być kojarzona z muzyką, którą tworzę. A nie z postacią Uli. I jest już grono osób, które kojarzą mnie tylko jako Ofelię.
Show-biznes panią mierzi?
- Ma pani na myśli blichtr, próżność i sztuczność? Owszem, to nie mój świat i nie chcę być jego częścią. Staram się otaczać ludźmi, którzy są szczerzy i autentyczni. Nie zamierzam pozować na tle ścianek czy pojawiać się na okładkach magazynów, jeśli nie mam nic do powiedzenia. Gdy nastąpi czas, że będę miała się czym pochwalić, wtedy o tym pomyślę.
Słuchając pani piosenek, można wywnioskować, że lubi pani iść pod prąd. Zawsze tak było?
- Niestety - a zapewne potwierdzą to moi profesorowie, którzy mieli wątpliwą przyjemność pracowania ze mną na pierwszym roku studiów - pokora nie jest moją mocną stroną. Potrafię się do tego przyznać i pracuję nad tym. Mam również niewyparzony język, bo nie znoszę obłudy. A najmocniej ufam sobie i swojemu instynktowi.
Wątpliwą przyjemność?!
- Darzę wykładowców ogromnym szacunkiem. To nie oznacza jednak, że nie mogę mieć własnego zdania. Nawet gdy ktoś jest dla mnie autorytetem, nie boję się zadawać pytań i mówić, co na dany temat sądzę. Cóż, jestem buntowniczką.
Co robi pani w wolnym czasie?
- Oglądam filmy. Mam specyficzny gust, bo najbardziej lubię te, w których akcja toczy się powoli. Jeden z moich ulubionych to "Wszystko za życie". A ostatnio wrażenie zrobił na mnie "Nowy początek" z Amy Adams. Wiele przyjemności sprawia mi też zwykła codzienność...
Zauważyłam, że teraz "artyści" starają kreować się na dziwaków.
- Mnie wystarczy mojej dziwności, więc wolę być normalna.
Rozmawiała Małgorzata Pokrycka