„M jak miłość”: Nie taki diabeł straszny
Barbara Wypych jest uznawana za jedną z najzdolniejszych aktorek młodego pokolenia. Występuje w Teatrze Współczesnym i Och-Teatrze w Warszawie, a od niedawna podbija serca fanów „M jak miłość”. Gra w serialu policjantkę Sonię, która – tak jak jej ciocia Kisielowa - ma talent do wywoływania zamieszania.
Czy Sonia, którą grasz w "M jak miłość", ma dużo wspólnych cech ze swoją ciocią, Kisielową?
- Gdy byłam w podstawówce i gimnazjum, regularnie oglądałam "M jak miłość". Potem miałam dużo obowiązków i brakowało mi czasu na śledzenie losów bohaterów. Przed przyjęciem tej roli, wróciłam do serialu, żeby zobaczyć, jak się zmienił i przyjrzeć się Kisielowej, którą gra Małgorzata Rożniatowska. Konsultowałam się z reżyserami, którzy pracują na planie "M jak miłość", i wspólnie doszliśmy do wniosku, że Sonia będzie miała tylko namiastkę charakteru swojej cioci. Staram się tworzyć niezależną postać.
Jedno jest pewne - Sonia, tak jak jej ciocia, też wywołuje zamieszanie w Grabinie i Lipnicy.
- Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Na podstawie scenariuszy, które otrzymałam, i scen, które zagrałam na planie, mogę powiedzieć, że Sonia będzie kimś w rodzaju anioła stróża dla swojej cioci. Wielokrotnie będzie jej pomagać i sprzyjać.
Bardzo ją kocha, szanuje i chce dla niej jak najlepiej. Jednocześnie moja bohaterka będzie szukała dla siebie przestrzeni, co doprowadzi do wielu śmiesznych i mniej śmiesznych zdarzeń, choćby takich jak podrywanie Janka (Tomáš Kollárik) czy pocałunek z Ulą (Iga Krefft)
Czyli Janek, którym interesowała się Sonia, może czuć się bezpieczny?
- Tak (śmiech). Sonia skończyła szkołę, pracuje w policji, zmieniła miejsce zamieszkania, teraz przyszedł czas na kolejny etap w życiu - szukanie drugiej połówki. Rozgląda się, ale nie będzie w tym nachalna; ona nie jest typem intrygantki. Niedługo zainteresuje się Andrzejkiem (Tomasz Oświeciński). Zobaczymy, co się wydarzy.
- To mój debiut w serialu, nigdy wcześniej nie miałam takich doświadczeń. Występuję głównie w teatrze, gdzie jest zupełnie inny system pracy. Szczerze i uczciwie muszę powiedzieć, że ekipa realizująca "M jak miłość", jest fantastyczna. W mojej pracy najbardziej interesujące i inspirujące są spotkania, bez względu na to, czy dochodzi do nich w teatrze, na planie filmu czy serialu. Od drugiego człowieka mogę się wiele nauczyć, zainspirować; dzięki spotkaniom się rozwijam.
Ważny jest także talent. Podczas Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi w 2015 roku zostałaś wybrana najbardziej elektryzującą aktorką i dostałaś nagrodę dla wybitnej osobowości scenicznej.
- Festiwal Szkół Teatralnych otworzył mi wiele furtek, ale proces rozwoju zaczął się na etapie nauki w Łódzkiej Filmówce. Może to zabrzmi nieskromnie, ale pracowitości nie mogę sobie odmówić. Zawsze daję z siebie wszystko i staram się maksymalnie wykorzystać to, co przynosi los. Pracowałam bardzo intensywnie od pierwszego dnia w szkole.
- Czwarty rok jest trudny, bo każdy ze studentów chce się jak najlepiej zaprezentować podczas Festiwalu. To wyzwanie obdzielić równo role w trzech spektaklach dyplomowych między dwadzieścia kilka osób. Miałam szczęście, bo zagrałam w dramacie "Kamień" Mariusa von Mayenburga, którego akcja toczy się na przestrzeni sześćdziesięciu lat. Żal było nie wykorzystać potencjału tej roli.
Czyli po festiwalu przebierałaś w ofertach?
- Nie było tak kolorowo. Po sukcesie nie uderzyła mi do głowy woda sodowa, ale poczułam że mogę i chcę pracować. Przystałam na pierwszą ofertę, jaką otrzymałam, od dyrekcji poznańskiego Teatru Nowego. Byłam tam cztery miesiące i zrobiłam zastępstwo w spektaklu w reżyserii Jerzego Satanowskiego. Przez kilka miesięcy to było wszystko, czułam się niekomfortowo, bo artysta, który nie gra, wypada z rytmu. Miałam poczucie, że stygnę. Na przełomie 2015 i 2016 roku zadzwonił do mnie pan Maciej Englert, dyrektor Teatru Współczesnego w Warszawie, i zaproponował mi etat. Skorzystałam z tej oferty i dziś mam za sobą cztery premiery.
Występujesz wyłącznie na scenie Teatru Współczesnego?
- Pracuję również w Och-Teatrze, gdzie gram w farsie "Pomoc domowa". Tę rolę zaproponowała mi Pani Krystyna Janda za pośrednictwem mediów społecznościowych. Gdy wysłała mi zaproszenie do znajomych, nie chciało mi się wierzyć, że to ona. Wcześniej spotkałyśmy się przelotem na planie filmu "Panie Dulskie". Myślałam, że ktoś ze mnie żartuje, bo wielu kolegów robiło mi różne psikusy jeszcze za czasów studiów. Przyjęłam zaproszenie, a po dwóch tygodniach dostałam wiadomość na komunikatorze: to mój numer, proszę się ze mną skontaktować, pozdrawiam KJ. Odpisałam asekuracyjne, czy to dobra godzina na telefon, bo było wpół do dziesiątej wieczorem, a po minucie miałam połączenie na messengerze. Siedziałam z mokrym praniem i modliłam się, żeby to nie była wideorozmowa. Na szczęście nie była; odebrałam i usłyszałam charakterystyczny głos pani Krystyny, która zaproponowała mi współpracę. Oszalałam! Latałam po domu jak oparzona (śmiech). Premiera spektaklu "Pomoc domowa", na który serdecznie zapraszam, odbyła się we wrześniu zeszłego roku. Tydzień później miałam pierwszy dzień zdjęciowy na planie "M jak miłość". Szaleństwo!
Kiedy poczułaś, że chcesz zostać aktorką?
- Myślałam o tym, ale chciałam być też zakonnicą. Pewnie dlatego, że sztuka zakiełkowała we mnie w scholii parafialnej w moim rodzinnym Kaliszu. Chodziły tam moje sąsiadki, które pięknie śpiewały w kościele; też tak chciałam. Potem siostra zakonna powiedziała rodzicom, że powinni mnie zapisać do szkoły muzycznej. Uważam, że to był świetny ruch. Nauczyłam się organizować czas, edukacja muzyczna dużo mi dała i do tej pory się przydaje. Skończyłam szkołę pierwszego stopnia w klasie fortepianu. Później zdawałam do klasy śpiewu operowego, ale się nie dostałam, co bardzo przeżyłam. Jako alternatywę wybrałam naukę gry na flecie poprzecznym.
Scena zawsze mnie przyciągała. Śpiewałam psalmy estradowo. Zamiast stać w miejscu, chodziłam z tekstem (śmiech). Osoby z mojego otoczenia mówiły mi często, że muszę zostać aktorką. Wzięłam udział w jednym, potem drugim konkursie recytatorskim, gdzie odnosiłam sukcesy, a w klasie maturalnej zaczęłam chodzić na zajęcia teatralne.
Dostałaś się na wydział aktorski za pierwszym razem?
- Nie udało mi się dostać do AT w Warszawie i PWST w Krakowie. Dopiero w Łodzi przyszedł rodzaj rezygnacji. Patrzyłam na te tysiąc osób szykujących się do egzaminu i pomyślałam, że to niemożliwe, że się dostanę. Wyluzowałam się i to przyniosło efekty. Teraz spełniam marzenia i robię wszystko, żeby moje nazwisko było solidną marką i dobrze się kojarzyło.
Kuba Zajkowski