M jak miłość
Ocena
serialu
9,4
Super
Ocen: 393118
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"M jak miłość": Natychmiast znaleźli wspólny język

Po wakacjach zobaczymy, jak Aleksandra i Marcin radzą sobie z bolesną przeszłością. Rozmowa o serialu to dla Małgorzaty Pieczyńskiej i Mikołaja Roznerskiego okazja do wspomnień z dzieciństwa i opowieści o własnych synach.

W serialu gracie państwo wspólnie matkę i syna, którzy po latach zaczynają budować zerwaną więź. Czy to jest w ogóle możliwe?

Małgorzata Pieczyńska: Cuda się zdarzają. Spotyka się dwoje dorosłych ludzi i to matka musi walczyć o przyjaźń syna. Prywatnie przyjaźnię się z moim 24-letnim synem. Jestem z tego dumna i wcale nie uważam tego za oczywiste. Nie zawsze łatwo jest uszanować wolność i odrębność drugiego człowieka. Patrząc, jak Victor odważnie i samodzielnie nadaje sens swojemu życiu, jestem szczęśliwa.

Reklama

Mikołaj Roznerski: Tej relacji właściwie nie było. Marcin został porzucony i ma o to ogromny żal do matki. Ma prawo do tego. Trzeba wejść na drogę wybaczenia, co nie jest łatwe, bo wracają demony przeszłości, ale warto.

Relacja matki z synem jest szalenie emocjonalna. Czuliście to państwo na planie?

M.P: Mikołaj jest bardzo zdolnym aktorem. Mamy prawdziwie rozpisane dialogi i staramy się grać żywiołowo i wiarygodnie.

M.R: Te sceny były trudne, ale śmiem twierdzić, że daliśmy radę. Myślę, że podobna wrażliwość zbliża do siebie ludzi. Od pierwszych dni zdjęciowych poczułem między nami dobrą energię. Małgosia od razu zaproponowała mówienie do siebie po imieniu, co zlikwidowało barierę.

Za co podziwialiście państwo swoje mamy w dzieciństwie?

M.R: Mama jest najbardziej szaloną, temperamentną osobą, jaką znam. Jej spontaniczność była gruntem dla fantastycznego dzieciństwa, które wspominam z sentymentem. Jest pedagogiem i ma świetne podejście do dzieci, co mogę obserwować, kiedy ją odwiedzam. Z całą pewnością moje dzieciństwo było barwne i nienudne. Całe życie uczyła nas, że mamy się wspierać jako rodzeństwo. I opiekowałem się zarówno młodszym bratem, jak i siostrą. Z różnym skutkiem... Rodzice zawsze dawali mi zielone światło. Nigdy od nich nie usłyszałem, że mam przejąć 40-hektarowe gospodarstwo. Dawali mi wolność wyboru już od najmłodszych lat. Mogłem wybrać technikum bądź szkołę zawodową, ale pewnie wówczas nie siedzielibyśmy i nie rozmawiali. Do szkoły średniej pojechałem do Wrocławia i to był najlepszy wybór.

M.P: Imponowała mi Jej niezależność, która również imponowała Ojcu. Zdarzało się, że Mama więcej od Niego zarabiała, ale Tata nie miał kompleksów. Wspierał Ją w dążeniu do realizacji najambitniejszych zamierzeń zawodowych. Mama jest po osiemdziesiątce, i wciąż temperament i witalność są jej godnymi podziwu cechami.

Jakimi dziećmi byliście?

M.P: Od pierwszej klasy szkoły podstawowej zakładałam teatry amatorskie, a jak tylko nauczyłam się pisać, to pisałam sztuki teatralne. W domu miałam własną pracownię kostiumów i mama mocno mnie w tym wspierała. Kupowała różne materiały i pomagała mi szyć.

M.R: Wychowałem się na wsi, która była moim rajem na ziemi. Będąc małym dzieckiem, biegałem z patykami po wsi, czułem wiatr we włosach i wolność, a jak trochę podrosłem, to pomagałem rodzicom w gospodarstwie. Cały czas noszę w sobie zapach żniw, wykopków i niefajny zapach bobu (śmiech).

Pamiętacie moment, kiedy sami zostaliście rodzicami?

M.P: To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu!

M.R: Pamiętam jak dziś, bardzo mnie to poruszyło. Grałem wtedy w teatrze w Lublinie. Pamiętam, jak stałem na tej scenie, kłaniałem się publiczności i wtedy zdałem sobie sprawę, że to mój ostatni spektakl, jako nie-ojca, bo następnego dnia miał się odbyć poród. To były nieprawdopodobne emocje. Myślę, że wtedy byłem najbardziej odpowiedzialnym człowiekiem na świecie.

Jako małe dzieci obiecujemy sobie, że nigdy nie popełnimy tych samych błędów, co nasi rodzice. Czas ma jednak to do siebie, że weryfikuje te postanowienia.

M.R: Nie da się uciec od wzorców. Z dzieciństwa pamiętam zapracowanych rodziców. Przeglądając klatki pamięci, zawsze widzę tatę, który od świtu do nocy jest zajęty pracą na roli. Z kolei mama pomagała tacie, więc poświęcali nam tego czasu niewiele. Ja jestem otwartym ojcem, choć mój synek ma dopiero trzy i pół roku. Staram się być "interaktywny", czytam mu bajki, spędzam z nim czas, bo to daje mi dużo radości. Uczestniczenie w jego rozwoju jest potrzebne nam obu. Każdy z nas czerpie z tego radość, a to jest świetna baza dla naszych przyszłych relacji.

M.P: Rodzice mojego męża byli związani z Januszem Korczakiem, byli pedagogami. Oboje już nie żyją, ale gdy Victor był mały, miałam z ich strony wsparcie w mądrym macierzyństwie.

Co więc jest najważniejsze w wychowaniu dziecka?

M.P: Powtórzę za Korczakiem: nie bij, nie zawstydzaj, nie strasz, nie krzycz, nie lekceważ, pocałuj, przytul, pochwal, pociesz. Tak najprościej można znaleźć radość w przebywaniu z własnymi dziećmi. To dzięki nim mamy szanse rozwinąć w sobie najpiękniejsze ludzkie cechy: bezinteresowność, zdolność do poświęceń, opiekuńczość. Współczuję ludziom, którzy tego nie zrozumieli i widzą rodzicielstwo jako pasmo wyrzeczeń.

M.R: Pięknie powiedziane, biorę te rady do serca! Raz w życiu jest się dzieckiem, więc fajnie byłoby miło wspominać ten czas.

Przeglądacie się w swoich synach?

M.P: Widzę w nim swoją porywczość i radykalne poglądy. Stawianie sprawy na ostrzu noża wpisuje się w młodość, i ja to szanuję. Sama wyprowadziłam się w wieku osiemnastu lat z rodzinnego domu, wyszłam za mąż, więc wiem, co musieli przeżywać moi rodzice. Byli przerażeni, a ja jestem dumna z Victora. Jest człowiekiem, który przekracza granice, burzy schematy i szuka swojej drogi. Dzieci otwierają drzwi, które my, jako rodzice dawno zamknęliśmy. Mówi się, że młodzi biegną szybko, ale to starsi znają drogę. Chciałabym mu ją wskazać, ale on szuka swojej.

M.R: Zauważyłem, że jest bardzo wrażliwy. Sam miałem podobnie. Pozornie nieważne rzeczy sprawiały, że bardzo je przeżywałem. Jesteśmy z synem kumplami, chociaż dzieli nas dwadzieścia osiem lat.

Praca aktora przeszkadza w rodzicielstwie?

M.P: Tak. Ubolewam nad dziećmi aktorek, które szybko odstawiają dziecko od naturalnego karmienia i wracają do pracy, bo w pierwszych latach życia nic nie usprawiedliwia okradania dzieci z czasu matki.

M.R: Staram się zostawiać pracę za drzwiami, ale wychodzi to różnie przez nienormowany czas pracy. Nie chciałbym obiecywać, a potem tych obietnic nie dotrzymywać.

Rozmawiał Kuba Zajkowski 

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy