"M jak miłość": Nadal mam w sobie dzieciaka - rozmowa Janem Wieczorkowskim
Dwadzieścia lat temu ukończył Akademię Teatralną w Warszawie. Przez ten czas wiele się zmieniło, ma dwóch synów, żonę i większy dystans do rzeczywistości, ale aktorstwo wciąż jest jego wielką pasją.
Trudno w to uwierzyć, ale w tym roku mija dwadzieścia lat od momentu, w którym opuściłeś mury warszawskiej Akademii Teatralnej.
- Dyplom zdobyłem w 1997 roku, chyba w kwietniu. Potem był Festiwal Szkół Teatralnych w Łodzi, na którym dostałem nagrodę za rolę w spektaklu "Joko świętuje rocznicę" Rolanda Topora. Ukończyłem wydział aktorski dwadzieścia lat temu, ale pracuję dłużej. Na początku studiów zagrałem kilka epizodów, a po drugim roku dostałem pierwszą dużą rolę w filmie "Dzień wielkiej ryby" Andrzeja Barańskiego. Pracowałem z doborowym towarzystwie: z Janem Peszkiem, Janem Fryczem i moją koleżanką ze szkoły, Joanną Brodzik.
Pamiętasz swój pierwszy dzień na planie?
- Jasne, tego nie da się zapomnieć - było przerażająco (śmiech). Zacząłem nosić statywy oświetleniowcom, bo myślałem, że skoro jestem najmłodszy powinienem pomagać starszym. To było dla mnie naturalne, tak mnie nauczono. Patrzyli na mnie jak na idiotę i w końcu grzecznie podziękowali za wsparcie. Zadzwoniłem do mamy i powiedziałem - Mamo, ja tu nic nie muszę robić! Wszyscy pracują, a mnie wzywają na plan, gram, mówię swoje kwestie i tyle. Aż mi głupio!
Opowiadałeś mi kiedyś, że twoja przygoda z filmem zaczęła się jeszcze wcześniej.
- Gdy miałem osiemnaście lat, poleciałem na rok do cioci do Kanady. Wcześniej - podczas wakacyjnych wyjazdów do pracy w Anglii - zachłysnąłem się trochę Zachodem i chciałem zasmakować luzu, którego tam doświadczyłem. U nas było szaro i ponuro, tam ludzie byli uśmiechnięci; wszystko było fajniejsze. Po powrocie było za późno, żeby zaliczyć czwartą klasę i zdać maturę; musiałem poczekać rok. Miałem dużo czasu, a po przeczytaniu książki "Roman", autobiografii Romana Polańskiego, którego historia mnie zafascynowała, pomyślałem, że - tak jak on - chcę robić filmy. To był przełom lat 80. i 90., nie było internetu i zaawansowanych technologii, chodziłem do kolegi grać w grę Montezuma’s Revenge na Atari. Żeby nakręcić film, pożyczyłem kamerę VHS, jedyną dostępną w okolicy, z Teatru Lalek Rabcio w Rabce. Była ogromna! Taką samą miał Marty McFly w filmie "Powrót do przyszłości".
O czym był twój pierwszy film?
- O dwóch góralach, którzy pokłócili się o snopek siana, i jeden drugiego zabił siekierą. Chciałem oddać klimat panujący wówczas w moich rodzinnych stronach. Dawniej Olcza w Zakopanem była nazywana krainą latających siekier. Podobno w latach 80., gdy sąsiedzi się sprzeczali, nie było dyskusji, tylko od razu bitka z użyciem wszelkich dostępnych sprzętów.
Namówiłem do współpracy kolegów, którzy przygotowywali się do matury. Jeden leżał na ziemi polany czerwoną farbą i krzyczał, że już nie może, bo musi się uczyć. A ja mu odpowiadałem - Leż, jeszcze trochę. Teraz na planie wygląda to dokładnie tak samo (śmiech). Później zrobiłem drugą część. Montowaliśmy ten film na dwóch połączonych kablem magnetowidach. Na mieście wisiały plakaty reklamujące film, a premiera odbyła się w moim liceum. Prawie nic nie było widać, ale dyrektorka szkoły pogratulowała mi sukcesu. To była fantastyczna przygoda, która zaszczepiła we mnie miłość do tworzenia filmów. Gdy poszedłem do szkoły aktorskiej, często myślałem, żeby się tym zająć, ale nie było mnie stać na kamerę.
Czasy się zmieniły i dzisiaj kręcisz mnóstwo filmów, które można oglądać na twoich profilach w mediach społecznościowych!
- Mój telefon ewoluował do tego stopnia, że mogę bez problemu robić filmy, których kiedyś nie byłbym w stanie sobie wyobrazić! W końcu, po dwudziestu pięciu latach, wróciłem do swojej pasji. Mam dobrą kamerę, narzędzia do montowania i centrum dystrybucji na cały świat w jednym urządzeniu! Kręcę filmiki od półtora roku i sprawia mi to wiele radości.
A twoim fanom?
- Okazuje się, że wielu ludziom podoba się to, co robię. Nieraz słyszę - Panie Janku, jak ja lubię te pana filmiki! To moje autorskie projekty, wszystko robię sam, ale chcę się rozwijać. Zaczynam zapraszać do współpracy kolegów - niedawno nakręciłem filmik z Bartoszem Obuchowiczem. Kręcę w stylu kinowym, hip-hopowym, w klimacie lat 90., które mnie ukształtowały.
Czyli w mediach społecznościowych można zobaczyć prawdziwego Jana Wieczorkowskiego?
- Jana w innej odsłonie. Wiele osób mówi mi, że bardzo mnie ceni za "Czas honoru", ale to tylko rola. Janek to nie Władek. Ludzie często nie mogą zrozumieć, że aktor gra. Uprawiam zawód, nie jestem taki, jak moi bohaterowie, co można zobaczyć na moich profilach w mediach społecznościowych. Mam swoje poglądy, nie lubię wojny, jestem pacyfistą. Zagrałem w tym serialu, dziękuję, do widzenia, idę dalej. Łączenie mnie tylko z tą postacią to dla mnie tragedia. Kreuję, tworzę, jestem barwnym człowiekiem, który może wcielić się w wiele postaci.
Jaką swoją rolę cenisz najbardziej?
- Miernikiem jest dla mnie pamięć ludzka. Mimo że minęło wiele lat, ostatnio w wagonie restauracyjnym rozmawiałem przez godzinę z fanem "Fali zbrodni". Wiedział wszystko o Młodym, którego grałem, o tym, jak go porwano, uzależniono od narkotyków. Takich spotkań było więcej. Przed laty w barze poznałem dwóch policjantów, którzy przyszli napić się drinka po służbie. W ramach żartu zapytałem, czy możemy palić w środku, a oni odparli, że za to, co zrobiłem w "Fali zbrodni", mogę palić wszystko i wszędzie. To są dla mnie najcenniejsze recenzje. Bardzo lubię moją pierwszą dużą rolę kinową w "U Pana Boga za piecem". Pojechałem na festiwal do Gdyni, dostaliśmy owacje na stojąco, film otrzymał siedem nagród. A Władek z "Czasu honoru"? Ta rola, mimo że ją cenię, dała mi łatę. Słyszałem, że dobrze zagrałem, no i co z tego, skoro długo nie dostałem żadnej innej roli? Skoro dobrze wypadłem, powinienem grać, a nie grałem.
Teraz nie możesz narzekać na brak pracy.
- Zagrałem gościnnie komisarza policji w nowym serialu TVP 2 "Miasto skarbów". To ciekawa historia skupiona na złodziejach dzieł sztuki. Na planie spotkałem między innymi Magdę Różczkę, Aleksandrę Popławską, Piotrka Głowackiego i Marcina Bosaka. Cały czas pracuję na planie "M jak miłość". W życiu mojego bohatera dojdzie do wielu zawirowań. Dużo się wydarzy, Jacek zbliży się do Agnieszki (Magdalena Walach - przyp. aut.), swojej przyjaciółki sprzed lat. Nagrywaliśmy już dość odważne sceny... Był jeszcze Teatr Telewizji "Wojna, moja miłość", gdzie zagrałem Dennisa, który zabija swoją ukochaną. Bardzo interesująca przygoda.
Jak podchodzisz do aktorstwa po tylu latach pracy w zawodzie?
- Nadal kocham aktorstwo, ale przez te lata wiele się zmieniło. Mam dwóch synów, żonę, jestem innym, bardziej zdystansowanym człowiekiem. Już się tak nie napalam, gdy otrzymuję propozycje zawodowe, choć nadal mam w sobie dzieciaka i lubię być nabierany. Cieszę się, gdy ktoś mnie poklepie po plecach i powie, że jestem dobry. Chcę się rozwijać, grać kolejne role, bo aktor, który nie pracuje, wariuje i zaczyna grać w domu przed lustrem. Tacy jesteśmy.
Janek, dla mnie jesteś najlepszy!
- Od razu lepiej (śmiech).
Rozmawiał: Kuba Zajkowski
Przebywający obecnie razem z Asią (Barbara Kurdej-Szatan) i jej dziećmi Zosią (Julia Wróblewska) i Wojtkiem (Feliks Matecki) we Francji Jacek, już wkrótce przyjedzie do Polski. Chodakowska skorzysta z okazji i zabierze się razem z nim.
Zdradzamy, że Mrozowski umówi się na kolację z jedną z bohaterek. Z którą, tego nie powiemy! Spotkanie zakończy się... gorącym pocałunkiem!