"M jak miłość": Komu rola w "Emce" zaszkodziła w karierze?
Komu saga rodu Mostowiaków otworzyła drzwi do wielkiej kariery, a komu zaszkodziła? Na te i inne pytania odpowiada w rozmowie z nami Ilona Łepkowska, matka sukcesu "M jak Miłość".
Anna Wiejowska, Interia: Serial "M jak Miłość" otworzył wielu aktorom drzwi do kariery. Kto według pani najlepiej wykorzystał swoje pięć minut, a kto ewidentnie sobie z tym nie poradził?
- Niewątpliwie najlepiej swoją karierę poprowadziła Małgosia Kożuchowska, która dzięki roli w "M jak Miłość" zbudowała olbrzymią popularność i umiała to zdyskontować. Ze swojej szansy świetnie skorzystali aktorzy-amatorzy: Anka Mucha, Kasia Cichopek oraz bracia Rafał i Marcin Mroczkowie. Teresa Lipowska i Witold Pyrkosz już wcześniej byli znanymi aktorami z bardzo dużym dorobkiem, ale serial "M jak Miłość" dał im drugą młodość. W sumie dla większości aktorów to była trampolina, a tylko dla niektórych - kamień u szyi, który do tej pory im ciąży. Liczyłam, że Dominika Ostałowska, którą uważam za wybitną aktorkę, bardziej zaistnieje, a mam wrażenie, że rola w "Emce" chyba jej zaszkodziła.
Może po prostu miała pecha?
- W każdym razie serial w niczym jej nie pomógł, poza oczywiście zarabianiem na życie. Nic dobrego dla rozwoju i kariery jednak z tego dla niej nie wynikło.
Trudniej stworzyć scenariusz współczesnego serialu obyczajowego takiego jak "M jak Miłość" czy historycznego jak "Korona królów" czy "Stulecie Winnych"?
- Ożywczo działa na mnie wszelka odmiana. "Stulecie Winnych" jest dla mnie odpoczynkiem po serialach współczesnych. Za największą zaletę wolnego zawodu uważam wolność i możliwość rozwoju, dlatego seriale, które tworzę, po jakimś czasie oddaję pod skrzydła stworzonego przez siebie zespołu, a sama z wielką przyjemnością oddaję się nowemu projektowi. Stawiam na wolność i staram się nie przywiązywać łańcuchem do jednego produktu.
Czy jakakolwiek nowość ma szansę odnieść sukces porównywalny z "M jak Miłość"?
- Mowy nie ma! Gdy "M jak Miłość" wchodził na antenę, polskie seriale będące w stałej emisji można było policzyć na palcach jednej ręki. Był "Klan" i "Złotopolscy". Potem pojawiły się telenowele "Na Wspólnej" i "Pierwsza miłość". "Barwy szczęścia" są ostatnią produkcją, która utrzymała się tyle lat na antenie. Tych sukcesów nie da się powtórzyć.
Jak przez minione dwie dekady zmienił się widz?
- Rozwój platform streamingowych jak Netflix, HBO Go czy Amazon, które mają ogromne budżety i są ponadnarodowymi nadawcami dostępnymi w wielu zakątkach świata, podniósł poprzeczkę bardzo wysoko. Apetyt widza wzrósł w miarę jedzenia. Teraz lubi zdecydowanie szybsze tempo i bardziej migające obrazki. Chce więcej, lepiej i piękniej. Serial musi być atrakcyjny wizualnie, rozbudowany inscenizacyjnie, trzymać w napięciu i jeszcze w całości wrzucony do emisji do obejrzenia w dowolnej chwili. W gruncie rzeczy widz chce, by serial był filmem fabularnym tylko na małym ekranie i oczekuje od niego takiego rozmachu.
- Fakt, że diametralnie zmienił się sposób oglądania seriali, sprawia, że my ze swoimi telenowelami zostajemy trochę z tyłu. Trwa przy nas widownia tradycyjna, która nie korzysta z platform streamingowych.