"M jak miłość": Dużo lepszy od oryginału
Dokonuje się tu rzeczy niemal niemożliwych – mówi Kacper Kuszewski o swoim udziale w „Twoja twarz brzmi znajomo”. Aktor zdradza też, który kostium sprawił mu ból i co się wydarzy w życiu Marka z „M jak miłość”.
Długo trzeba było pana namawiać na pojawienie się w show. Pamięta pan, ile razy odmówił?
- Trudno mi teraz sobie przypomnieć. Zaproszenia ponawiano wielokrotnie, ale wcale nie było tak, że mówiłem: "nie". Pytałem tylko o terminy i nigdy nie udawało się ich zgrać. Choć nie ukrywam, że było mi to na rękę.
Dlaczego?
- Bałem się. Po tym, jak wziąłem udział w "Jak Oni śpiewają" i w "Tańcu z gwiazdami", wiedziałem, czym to pachnie.
A czym pachnie?
- To kilka tygodni wytężonej pracy. Mierzenia się z zadaniami niemal niemożliwymi do wykonania, które jednak trzeba spróbować zrealizować. Okupione wielogodzinną pracą, próbami i przede wszystkim stresem.
Wciąż się pan denerwuje?
- Tak. Powiem więcej - obecnie nawet bardziej. Zwłaszcza po tym, jak ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu udało mi się wygrać "Taniec z gwiazdami". Wtedy poszło mi aż za dobrze i teraz wszyscy oczekują, że Kuszewski będzie świetny. Moi znajomi, koledzy z pracy mówią: "Zostaniesz liderem". A ja wcale nie jestem tego pewien. Takie stwierdzenia sprawiają, że czuję dodatkową presję. Bo my tu robimy naprawdę trudne rzeczy. Nigdy wcześniej nie musiałem się wcielać w postać, którą wszyscy znają. Do tego śpiew, choreografia. I jedna szansa, by to dobrze zrobić. Dwie i pół minuty.
Nie ma dubli?
- Nie ma. My, uczestnicy robimy coś, czego nikt nigdy nie robi. Wyjaśnię. Dla jurorów i widzów punktem odniesienia jest teledysk. Czyli efekt końcowy wielotygodniowej pracy nie tylko samej gwiazdy, ale wielu innych osób. Wokalista najpierw nagrywa piosenkę. Jeżeli coś nie wychodzi, powtarza. Potem montuje się najlepsze fragmenty. Analogicznie dzieje się z teledyskiem. Z wielu wersji wybierany jest ideał. Na koniec wszystko się łączy. A teraz my: wychodzimy na scenę i na żywo mamy odtworzyć teledysk, jednocześnie śpiewając. Dlatego musimy być lepsi od oryginału!
Przerażające.
- A żeby pani wiedziała! Można by spytać, dlaczego, mając pełną świadomość, jak to wygląda, zdecydowałem się na udział w "Twoja twarz brzmi znajomo". Powód jest prozaiczny. Jak każdy aktor noszę w sobie głód tworzenia nowej postaci, stania się kimś innym. To jest największa frajda z uprawiania tego zawodu. Ani w kinie, ani w teatrze nie ma takiej możliwości, by co tydzień mieć premierę i prezentować się w nowym wcieleniu szerokiej publiczności.
Każda postać jest trudna?
- Tak, bo ja na co dzień słucham muzyki klasycznej i jazzu. Nie znam popu. Większość wokalistów dopiero odkrywam. Na przykład musiałem się nauczyć rapować i to po angielsku. Nigdy wcześniej tak długo nie uczyłem się tekstu!
Charakteryzacja utrudnia czy ułatwia zadanie?
- Kostium pozwala wczuć się w rolę, patrzę w lustro i widzę zupełnie inną osobę. Do końca życia będę pamiętał jedną stylizację. Musiałem "przytyć", więc ciało owinięto mi watoliną. Już było gorąco, a to dopiero początek. Zaraz potem twarz zalepiono mi grubą warstwą silikonu. Maska idealnie współpracowała z mięśniami twarzy, ale za to nie przepuszczała powietrza. Na głowie, pod peruką, też miałem silikon. Gotowałem się w tym wszystkim. W dodatku po raz pierwszy w życiu założyłem szkła kontaktowe i nakładki na zęby. Nie zapominajmy o tipsach i sztucznych rzęsach. O goleniu nóg i przedramion nie będę już wspominał. Dla faceta, nawet aktora, to jednak, hm... nowe doświadczenie. Zakładanie tego trwało ponad sześć godzin! Do tego występowałem jako pierwszy, więc musiałem w tym kostiumie siedzieć do samego końca odcinka. Po wszystkim człowiek chciałby to z siebie szybko zedrzeć, a nie wolno. Pozbywanie się tej charakteryzacji zajęło mi godzinę!
Czy występ w tego typu programie coś zmienia w karierze?
- Może być trampoliną do sławy. Zdarza się i tak. Ale to nie do końca jest przewidywalne i zależne od sukcesu w show. Być może dzieje się tak w przypadku mniej znanych aktorów. Nie chcę się chwalić, ale mnie od 18 lat, dwa razy w tygodniu, ogląda wielomilionowa widownia. Trudno to przebić. Nie liczę na żadną trampolinę. Dla mnie raczej jest to szansa na pokazanie się w innej roli niż Marek.
Co się wydarzy zatem w "M jak miłość"?
- Od razu wyjaśniam, żadnych miłosnych zawirowań u Marka nie będzie. Wszyscy mnie o to pytają. A on jest już dziadkiem! I tego typu zdarzenia ma za sobą. Jego główne rozterki będą dotyczyły dzieci. Córki powoli układają sobie życie, ale chłopcy są w najtrudniejszym wieku i jeden z nich zaplącze się w poważną kryminalną historię. Wokół tego będzie się kręcić życie Marka.
Rozmawiała Monika Ustrzycka