“M jak miłość": Darek zostawi ciężarną Natalkę i ucieknie do Niemiec!
Marcel Sabat dołączył do obsady “M jak miłość" jako Darek, chłopak Natalki Mostowiak (Marcjanna Lelek), z którym będzie miała dziecko. Wkrótce pojawi się w Grabinie razem ze swoją mieszkającą na stałe w Niemczech mamą Katarzyną Maj (Grażyna Strachota). Kobieta rozmowę z Mostowiakami zacznie od tego, że wątpi, by to właśnie jej syn był ojcem dziecka Natalki.
Ewa (Dominika Kluźniak) pod nieobecność Marka (Kacper Kuszewski) natychmiast stanie w obronie nastolatki i w końcu, wzburzona, wyrzuci gości z domu. Natalka oznajmi Darkowi, że zgadza się na test na ojcostwo. A chłopak obieca, że wieczorem wróci do niej do Grabiny, ale później złamie dane słowo i ucieknie od problemów, wyjeżdżając z matką do Niemiec.
Co myśli pan sobie o Darku, w którego się pan wcielił?
- Mimo najszczerszych chęci, niewiele mam na jego obronę i usprawiedliwienie. To postać zdecydowanie negatywna i nieodpowiedzialna. Nie wyobrażam sobie zachować się tak jak on w jego sytuacji.
Zabłysnął pan rolą Tadeusza Zawadzkiego “Zośki" w głośnym filmie “Kamienie na szaniec" w reżyserii Roberta Glińskiego, Co zadecydowało o przyjęciu przez pana propozycji od twórców “M jak miłość"?
- Zostałem zaproszony na casting, skorzystałem z tego, i zostałem wybrany. Słowem, to była normalna ścieżka.
Czy traktuje pan serial na zasadzie “usługi dla ludności" czy może uważa pan, że możliwe jest wykreowanie czegoś głębszego w wieloodcinkej produkcji?
- Bez względu na to, gdzie, w czym i z kim gram, zawsze staram się robić to najlepiej, jak potrafię. Poważnie podchodzę do pracy i daję z siebie maksimum. Po prostu chcę być profesjonalny.
Wyobraża sobie pan wieloletnią pracę na planie tasiemca i zestarzenie się razem z bohaterem?
- Raczej niekoniecznie, zwłaszcza w naszym kraju, gdzie bardzo łatwo wpaść w szufladę, a ja chciałbym tego uniknąć za wszelką cenę.
Jak odnalazł się Pan na planie najpopularniejszego polskiego serialu?
- Bez problemu. Z natury jestem otwartym człowiekiem i dość łatwo nawiązuję kontakt, co zdecydowanie ułatwia pracę.
Czy prywatnie ogląda pan seriale? Jeśli tak, to jakie?
- Nie znam zbyt wielu seriali, ale nadrabiam to. Aktualnie jestem na etapie oglądania “House of Cards". Genialna produkcja! Z polskich podobali mi się “Odwróceni". Świetny scenariusz, reżyseria, aktorstwo.
W jednym z wywiadów wypowiedział się pan na temat swojego nazwiska w kontekście Łysej Góry leżącej niedaleko od pana rodzinnych Kielc. Ja zapytam o imię...
- Wiąże się z tym rodzinna anegdota. Tata chciał, żebym nosił imię typu Michał, Paweł czy Mateusz, a mama była za nazwaniem mnie bardziej szlachetnie: Jan albo Antoni. Nie mogli dojść do porozumienia, więc w dniu moich urodzin otworzyli kartkę w kalendarzu i wyczytali imię “Marceli". Odjęli “i" na końcu i tak został Marcel.
"Być zwyciężonym i nie ulec - to zwycięstwo" to dewiza bohaterów “Kamieni na szaniec". A pan ma jakieś motto życiowe, które panu przyświeca?
- Owszem, jest nim parafraza fragmentu ostatniego monologu Henryka z mojego ukochanego dramatu Gombrowicza pt. “Ślub": “Wierzę w człowieka i wierzę w miłość".
A jak wygląda konfrontacja wyobrażeń o zawodzie aktora z czasów łódzkiem Filmówki z rzeczywistością?
- Różnice są diametralne. Na uczelni pracowałem nad wymagającym repertuarem jak “Makbet" “Romeo i Julia" czy “Trzy siostry", ale czułem się bezpiecznie. Nie bez powodu mówi się o zjawisku ciepłego klosza na studiach. Natomiast rzeczywistość aktorska jest okrutna. Z jednej strony to piękny, rzemieślniczy zawód, lecz człowiek musi radzić sobie w nim sam. Uważam, że aktor to swego rodzaju firma jednoosobowa, którą należy stale udoskonalać. Mam tu na myśli zarówno rozwój warszatatu, jak i kwestie duchowo-psychiczne.