"M jak miłość": Co z tym ślubem?
Od pięciu lat oglądamy Jacka Kopczyńskiego w „M jak miłość” jako sympatycznego prawnika, Adama Wernera. Bohater, którego gra, nie potrafi zdecydować się na ślub, pan Jacek – przeciwnie. Jest szczęśliwym mężem i ojcem. A do tego jeszcze lubianym zięciem!
Co pan robi, gdy nie ma pana w "M jak miłość"?
- Ukrywam się. W teatrze lub za mikrofonem, w studiach dubbingowych. To mój azyl. I pewna praca (śmiech).
Zdaje się, że jest pan pracusiem. Na koncie 145 postaci filmowych i 30 w grach komputerowych! pana głos to np. Jaskier w "Wiedźminie". Chrypa pana nie nęka?
- Jeśli czasem, to zapalę papierosa, napiję się whisky i jest dobrze.
To rada znanej żony Patrycji czy słynnego teścia Grzegorza Markowskiego?
- Raczej Grzegorza... Ale tak naprawdę od urodzenia głos mam jak dzwon i moje narzędzie pracy raczej mnie nie zawodzi.
Jak pan trafił do dubbingu?
- Przez nieżyjącego już Krzysia Kołbasiuka, którego znałem jeszcze z warszawskiego Teatru Dramatycznego, gdzie trafiłem zaraz po studiach jako szczawik po łódzkiej Filmówce. "Chodź, zobaczymy, jak sobie poradzisz w dubbingu", powiedział Krzyś. I okazało się, że poszło mi nieźle. Zaczęła się współpraca z nieżyjącą już Joasią Wizmur i tytułowa rola w disneyowskim "Herkulesie". Potem było wiele innych m.in. "South Park", "Scooby Doo", "SpongeBob". W gry wszedłem już siłą rozpędu.
A sam bawi się pan trochę grami komputerowymi?
- Grywałem.
Z dzieckiem?
- Mam dwóch synów, 12-letni Maks już mnie nieźle ogrywa. Młodszego Filipa na razie odsuwamy od gier, zwłaszcza tych, w których podkładam głos, bo często są krwawe. Ja lubię nieraz zasiąść do gry, ale nie zarywam dla nich nocy.
pana serialowy debiut to "Klan"?
- Tak, to było dawno temu, ale mam sentyment do tej roli. Grałem koszykarza jeżdżącego na wózku inwalidzkim i proszę sobie wyobrazić, że grałem tam z zawodowcami w tej dziedzinie sportu - to świetni ludzie. Potem było "Samo życie", "Linia życia", "Pensjonat pod Różą", "Na krawędzi". W końcu "M jak miłość", gdzie pojawiam się od pięciu lat. A od kiedy dodano mi kundelka Gucia, moja postać nabrała koloru.
Werner weźmie wreszcie ślub z Anną?
- Dogadaliśmy się, że można żyć bez ślubu, więc będziemy sobie fajnie żyli, na zmianę przyciągając się i odpychając.
A co z filmem fabularnym?
- Zaskoczę panią: debiut i od razu Złote Lwy. Na drugim roku studiów zagrałem u mojego profesora Grzegorza Królikiewicza w filmie "Przypadek Pekosińskiego". Byłem na ekranie może... 30 sekund i nie wiem, czy ktoś by mnie dziś w nim poznał, bo miałem 21 lat i głosik dzieciątka. Drugi mój film i trzeci już żadnej nagrody nie dostał, ale... wszystko przede mną.
pana pasje poza aktorstwem?
- Piłka nożna! Należę nawet do Reprezentacji Artystów Polskich. Gram, jeśli mi tylko czas i zdrowie pozwolą. I uwielbiam samochody - to pewnie pasja po moim tacie, który był mechanikiem samochodowym. Szczególnie lubię marki niemieckie.
Czy to jest to, co zaimponowało pana żonie?
- O nie! Dla niej nie są istotne sprawy materialne. Imponuje jej dowcip, błyskotliwość. Może to we mnie dostrzegła, więc chyba tym jej zaimponowałem (śmiech).
A jaki jest pana teść?
- To fantastyczny facet! Fajny, ciepły, skromny. Uwielbiam z nim rozmawiać. Ma kapitalne podejście do życia.
A teściowa?
- Megaciepła, megaopiekuńcza, świetnie zorganizowana i... szalona. Potrafią z Filipem biegać prawie nago po deszczu i krzyczeć, że jest fantastycznie.