M jak miłość
Ocena
serialu
9,4
Super
Ocen: 392171
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Hiroaki Murakami uwielbia Polskę!

Hiroaki Murakami chciał spędzić w Polsce rok, nauczyć się naszego języka i zostać tłumaczem, ale życie zweryfikowało te plany. Jako pierwszy Japończyk ukończył wydział aktorski PWST w Krakowie, gra w polskich filmach, a we wrześniu pojawi się w „M jak Miłość”. Jego bohater Taro na początek zdemoluje bistro „Za Rogiem”, a potem zostanie tam kelnerem!

Dlaczego postanowiłeś przenieść się z Japonii do Polski?

- Gdy skończyłem naukę w liceum, chciałem pójść na studia, ale nie miałem pomysłu, na jaki kierunek i gdzie. Rozważałem wyjazd za granicę, bo nudziło mi się życie w kraju kwitnącej wiśni. W tym czasie zacząłem interesować się Polską. Poznawałem historię waszego kraju, czytałem o nim. Dowiedziałem się, że Polakami są wybitni reżyserzy - Andrzej Wajda czy Krzysztof Kieślowski. Oglądałem ich filmy, które bardzo mi się podobały.

Aż w końcu podjąłeś decyzję, że przyjedziesz do Polski na studia aktorskie?

Reklama

- Polska zainteresowała mnie tak bardzo, że postanowiłem do niej pojechać, ale wtedy nawet nie myślałem o aktorstwie. To długa historia (śmiech). Będąc w Japonii, zapisałem się na kurs polskiego w Uniwersytecie Jagiellońskim. Gdy dotarłem do Krakowa, miałem dwadzieścia dwa lata, nie mówiłem ani jednego słowa w waszym języku, Polskę znałem tylko z filmów Kieślowskiego i Wajdy. Planowałem przyjechać na rok i nauczyć się języka polskiego, a w przyszłości może zostać tłumaczem. Taki miałem plan.

Tymczasem niepostrzeżenie minęło osiem lat odkąd mieszkasz w Polsce...

- Tak wyszło (śmiech). Gdy zaczynałem kurs nauki języka polskiego, dostałem kartkę, gdzie były wypisane dodatkowe zajęcia do wyboru. Nic nie rozumiałem, a musiałem coś zaznaczyć. Nieświadomie zapisałem się do kółka teatralnego, które prowadził jeden z nauczycieli. W pierwszym semestrze oswajałem się z nową dla mnie rzeczywistością. Bardziej zaangażowałem się w drugim, gdy zauważyłem, że te zajęcia są bardzo dobrą metodą nauki języka.

Jaką rolą zadebiutowałeś w kółku teatralnym?

- Zagrałem księdza w jednej z legend krakowskich. Później wcielałem się w Edka w "Tangu" Sławomira Mrożka. Codziennie miałem zajęcia z gramatyki, słownictwa i wymowy języka polskiego, a wieczorami uczyłem się tekstów.

- Gdy minął rok, zacząłem się zastanawiać, co dalej. Zostałem w Polsce, bo bardzo mi się spodobało. Jako obcokrajowiec dostałem się na wydział filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale szybko okazało się, że to nie jest to, czym chcę się zajmować. Ciągnęło mnie do aktorstwa. Z pomocą nauczyciela, którego poznałem podczas kursu nauki polskiego, zrobiłem monodram na podstawie opowiadania Mrożka. Potem grałem jeszcze w dramacie Aleksandra Fredry. Na moje przedstawienia przychodził ówczesny prorektor UJ. Zachęcał mnie, żebym na poważnie zajął się aktorstwem. Po trzech latach w Polsce poszedłem na egzaminy na wydział aktorski krakowskiej PWST.

I dostałeś się za pierwszym razem!

- Podczas egzaminu czułem się świetnie, bo byłem bardzo dobrze przygotowany. Miałem tylko kłopoty z wymową. To był dla mnie wyjątkowy dzień, bardzo się wzruszyłem. Gdy mieszkałem w Japonii, oglądałem między innymi "Dekalog, pięć" Kieślowskiego, w którym występował Krzysztof Globisz. Byłem zachwycony jego grą, a kilka lat później wszedłem na egzamin do sali, w której siedział jako jeden z członków komisji! Potem został opiekunem mojego roku.

Wszystko wskazuje na to, że nie będziesz narzekał na brak pracy. Ukończyłeś wydział aktorski raptem kilka miesięcy temu, a już masz na koncie kilka ról i otrzymujesz kolejne propozycje.

- Mam nadzieję, że będzie dobrze. Grałem już trochę w filmach. Między innymi w "Syberiadzie polskiej", "Studniówce" i "Ostatnim klapsie", o którym może być głośno jesienią, gdy wejdzie do kin. Wcielam się w nim w producenta filmów porno z Japonii. To facet w stylu mafiozów z Yakuzy. Dzięki tej roli mogłem trochę krzyczeć na planie po japońsku (śmiech).

- Przez dwa lata występowałem w roli Fryderyka Chopina w spektaklu warszawskiego Teatru Dramatycznego "Klub polski". Wszystko zależy od odwagi. Paweł Miśkiewicz, reżyser sztuki, nie bał się obsadzić mnie w takiej roli. Zainspirowała go niejednoznaczność mojego bohatera. Bo kim był Chopin? Polakiem? Francuzem? Mam nadzieję, że w przyszłości czekają mnie tego typu wyzwania.

Teraz skupiasz się na pracy na planie "M jak Miłość".  Kim jest twój bohater Taro, którego widzowie zobaczą w nowych odcinkach serialu?

Studentem wydziału polonistyki w Tokio, który przyjechał do Polski prawdopodobnie w ramach wymiany studenckiej albo po to, by napisać pracę magisterską. Taro, przez przypadek, trafi do bistro "Za rogiem". Znajdzie przed wejściem dziesięć złotych i postanowi poszukać właściciela banknotu w lokalu Janka (Jacek Lenartowicz - przyp. aut.) i Pawła (Rafał Mroczek - przyp. aut.). Jego wizyta skończy się aferą.

Co się wydarzy?

- Pewien pijany amant będzie się nieodpowiednio odzywał do Izy (Sandra Staniszewska - przyp. aut.). Taro zwróci mu uwagę, a w końcu dojdzie do bójki. Niestety, nie kręciliśmy scen walki, widzowie zobaczą tylko jej efekty - między innymi wybitą szybę.

Niestety, bo pewnie - jak przystało na Japończyka - znasz jakieś dalekowschodnie sztuki walki?

- W Japonii dzieci w gimnazjum i liceum mają obowiązkowe zajęcia wychowania fizycznego z kendo lub judo, do wyboru. Zdecydowałem się na tę drugą sztukę walki, którą trenowałem przez sześć lat.

Wróćmy do Taro. Weźmie udział w bójce i zdemoluje bistro "Za rogiem". Co dalej?

- Nie będzie go stać na pokrycie kosztów naprawy zniszczeń, więc zaproponuje, że wszystko odpracuje. Janek zgodzi się na takie rozwiązanie, a potem przyjmie Taro do pracy na stałe.

Czym będzie zajmował się Taro? Zostanie ochroniarzem? Kucharzem?

- Zostanie kelnerem, któremu - dokładnie tak jak mi - bardzo podobają się polskie kobiety. Taro nie przepuści żadnej okazji, będzie interesował się klientkami bistro. Najpierw przypadnie mu do gustu Iza, ale ta fascynacja nie potrwa długo. Potem przyjdzie czas na  Olgę (Marta Ścisłowicz - przyp. aut.). Na razie wydarzyło się tyle, teraz wszystko w rękach Aliny Puchały, wiodącej scenarzystki "M jak Miłość". Zobaczymy, jak poprowadzi moją postać.

- Jestem aktorem i przede wszystkim zależy mi na kolejnych rolach i graniu, ale w przyszłości chciałbym dodatkowo być kimś, kto połączy Japonię z Polską. Zaczynam od serialu "M jak Miłość". Mam nadzieję, że uda nam się wspólnymi siłami obalić stereotypy i zbliżyć nasze narody.

Tęsknisz za Japonią, za bliskimi?

- Gdy postanowiłem przenieść się do Polski, wiedziałem z czym to się wiąże. W Japonii zostali moi rodzice i rodzeństwo. Czasem bardzo za nimi tęsknię, ale nie zamierzam narzekać. Tak wybrałem. Jestem zadowolony, że mieszkam w Polsce, którą uwielbiam za to, że dała mi cel w życiu.

Co najbardziej podoba ci się w naszym kraju?

- Mentalność ludzi, którzy są bardziej otwarci niż Japończycy. Europejczycy szybciej przełamują lody, od razu skracają dystans. Moi rodacy są skryci, musi upłynąć dużo czasu, zanim się do kogoś przekonają.

- Uwielbiam też polską kuchnię. Przez pierwsze trzy lata w Polsce jadłem tylko schabowe, bigos, żurek i pierogi (śmiech). Długo nie brakowało mi japońskich potraw, ale w końcu się za nimi stęskniłem. Najpierw prosiłem mamę, żeby przysyłała mi przyprawy, a teraz, gdy kuchnia japońska staje się coraz bardziej popularna w Polsce, mogę wszystkie dodatki kupować sam i gotować w domu. Mamy wiele smacznych potraw, sushi to tylko jeden procent.

Czy chciałbyś kiedyś grać w Japonii?

- Skończyłem polską szkołę, dostałem pracę w dużym serialu, grywam w filmach. Chcę się tutaj rozwijać. Jeśli uda mi się zdobyć pozycję w Polsce, może spróbuję swoich sił w Japonii. No, ale to pewnie nastąpi najwcześniej za dwadzieścia lat (śmiech).

Rozmawiał Kuba Zajkowski


swiatseriali.pl
Dowiedz się więcej na temat: Hiroaki Murakami | M jak miłość | seriale
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy