Chudecki: Tylko matka nie mówi do mnie "Heniu"
Niespotykanie sympatyczny człowiek, który nie usiedzi chwili w miejscu. Jego pasją jest podróżowanie i aktorstwo. Mimo tragedii, jaką przeżył, Tadeusz Chudecki - odtwórca roli Henia w serialu "M jak miłość" - pozostaje wielkim optymistą.
Aktor, reżyser, nauczyciel teatralny, podróżnik, a przede wszystkim wielki miłośnik życia we wszystkich jego przejawach. Tadeusz Chudecki (52 l.) swoją rolą Henia w serialu "M jak miłość" zaskarbił sobie wielka miłość polskich telewidzów. Wychowuje samotnie syna Szymona (17 l.). Cztery lata temu zmarła jego żona, Luisa, Włoszka. Pogodę ducha i chęć do dalszego życia zachował dzięki wierze w Boga.
Jego drugą wielką pasją, obok aktorstwa, jest podróżowanie. Jest mistrzem w wynajdowaniu bardzo tanich połączeń lotniczych i hotelowych noclegów. Wszystkie te sposoby opisał w swoich książkach. Od niedawna na dalekie wyprawy zabiera ze sobą syna.
A pan stale w podróży!
Tadeusz Chudecki: - Właśnie wróciłem. Byłem z synem w Peru, Boliwii i Kolumbii.
I długo pan teraz usiedzi na miejscu?
- No, jutro wylatuję do Azji.
Chce pan syna zamęczyć?
- Tym razem lecę sam, on nie jest taki młody jak ja i czasem wymięka.
Czyżby "opóźniał karawanę"?
- Tak naprawdę Szymon jest fantastycznym towarzyszem podróży. Nigdy nie marudzi, gdy trzeba wstaje o 3 rano by wsiąść do autobusu, który ma 24-godzinną trasę. Co prawda nad Amazonką mi się zgubił... Byliśmy w takim biednym peruwiańskim miasteczku, w którym nocą często wyłączają prąd. Okazało się, że w ciemnościach nie mógł odnaleźć hotelu. Ale szybko zaprzyjaźnił się z jednym z tubylców, który podwiózł go na motorze. I wszystko dobrze się skończyło.
Zna pan osiem języków. Podobno z każdej podróży "przywozi" pan sobie nowy język?
- Ja nawet jak nie znam jakiegoś języka, to nie bardzo się tym przejmuję, tylko po prostu nim mówię. Niedawno byłem w Chorwacji i podróżowałem autobusem. I przez całą drogę rozmawiałem z jakimś Chorwatem po chorwacku, w języku którego jeszcze rano tego dnia nie znałem. Dogadywaliśmy się wspaniale. I to wcale nie z pomocą rakiji.
Pan jest pasjonatem! Może czas rzucić aktorstwo i zająć się na dobre podróżowaniem?
- Nie, ale nie wykluczam, że na starość przeprowadzę się na stałe do Włoch. To moja druga ojczyzna. Wyśniła mi się, gdy byłem 20-letnim chłopakiem. Potem wyjechałem tam, poznałem kobietę, która została moją żoną i mieszkałem tam 10 lat.
Wielka miłość do Włoch i do Włoszki!
- Była fantastyczną osobą, bardzo ją kochałem. Wierzę, że stamtąd, gdzie jest, opiekuje się mną i synem. Bardzo często mi się śni i zawsze z taką energią i taką jasnością.
Pana żona odeszła po długiej chorobie...
- Lekarze nie wiedzieli co zrobić. Czasem zasypiała na dwa miesiące, a potem przez dwa kolejne nie mogła zasnąć w ogóle. Albo nagle traciła łaknienie. To były straszne cierpienia fizyczne, dostawała silne środki przeciwbólowe. Ja przez kilka lat nie uprawiałem zawodu, bo bałem się wyjść z domu i zostawić ją choćby na chwilę samą.
Owdowiał pan. Jednak nie stracił życiowego optymizmu?
- Miałem straszne momenty dochodzenia do siebie po jej śmierci. Ale jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. A dlaczego? Bo czerpię swój optymizm z tych właśnie swoich trudnych życiowych doświadczeń. Bo z tragedii wypływają bardzo mądre rzeczy. No i lubię zawód, który wykonuję czyli aktorstwo!
No właśnie! Czy nie ma pan trochę dosyć grania Henia?
- Bardzo! Ostatnio napisałem do scenarzystki, żeby ożywiła życie Henia. Obiecała mi młodą narzeczoną i jeszcze parę dodatkowych przygód. Ale tak poważnie, to ja lubię ten serial. No i dał mi też popularność.
Bardzo dużą!
- Właśnie. Już tylko matka nie mówi do mnie Heniu (śmiech). Czasem marzę, żeby zagrać seryjnego mordercę.
To by chyba nie wypaliło. Ma pan w sobie tyle dobrej energii i wiary w ludzką dobroć.
- Jestem osobą wierzącą. I gdy podróżuję, zawsze mam ze sobą różaniec. Dużo myślę wtedy o swoim życiu i modlę się. Czuję się wtedy blisko Pana Boga i nie boję się świata, bo myślę, że jestem otoczony jakąś opieką. I jakoś tak się prześlizguję zupełnie nieswoimi zasługami po tym bożym pięknym świecie.
To jest jeszcze coś, czego można panu życzyć?
Czasem, jak sobie tak spojrzę na dowód i widzę, że skończyłem 52 lata, to myślę, że wypadałoby spoważnieć, a ja biegam po świecie jak jakaś dzierlatka. Ale tyle jeszcze książek nie przeczytanych, tyle krajów nie zobaczonych, tyle miejsc nie zwiedzonych, tyle kolacji z dobrym jedzeniem nie wydanych na cześć moich przyjaciół! Cholerka, życzyć mi trzeba doby z 72 godzinami.
Rozmawiał Michał Wichowski.