M jak miłość
Ocena
serialu
9,4
Super
Ocen: 393119
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Bez "M jak miłość" nie byłoby także ich!

Rola Barbary w "M jak miłość" przyniosła Teresie Lipowskiej sympatię milionów widzów i - jak mówi - jest podsumowaniem dorobku artystycznego, który buduje od pięćdziesięciu sześciu lat. Czuje się związana z serialem i swoją postacią, a Lucjana nie zamieniłaby na żadnego innego mężczyznę. Nic dziwnego, skoro uważa go za supermana. Witold Pyrkosz natomiast twierdzi, że jeśli nie byłoby "M jak miłość", prawdopodobnie nie byłoby także jego. Najchętniej zagrałby swojego serialowego wnuka Mateusza, a na planie serialu ugościłby nieżyjącego przyjaciela Bogusza Bilewskiego, którego poznał w szkole teatralnej...

Jaką inną postać z "M jak miłość" chcieliby państwo zagrać?

Teresa Lipowska: - Jeśli nie Barbara, to Lucjan. Myślę, że jest ciekawy charakterologicznie, bardzo męski i interesujący, ale - niestety - nie da rady. Nie pomogłaby żadna charakteryzacja. A z kobiecych postaci z "M jak miłość"? Najchętniej jakiegoś noworodka, który dopiero wkracza w życie.

Witold Pyrkosz: - Słyszałem, że kilku moich kolegów z planu powiedziało, że chciałoby zagrać Lucjana. Ciekawe, czy wynika to z tego, że ja wcielam się w tę postać, czy dlatego, że jest dobrze napisana. Kogo chciałbym zagrać? Najchętniej mojego serialowego wnuka, czyli Mateusza, którego nazywam Matej. Dlaczego? Bo musiałbym być dużo młodszy. Cofnąć się do tyłu, jak mówił Lech Wałęsa. Mógłbym się więcej ruszać, chodziłbym na ryby, a tak mi się nie chce, bo za daleko. A jeśli już pójdę, przeważnie nic nie mogę złowić.

Jaką hollywoodzką gwiazdę najbardziej chcieliby państwo zobaczyć na planie "M jak miłość"?

T.L.: - Do tego serialu nie nadaje się absolutnie żadna gwiazda z Hollywood. No, może jedynie Meryl Streep, która jest znakomitą aktorką i uosobieniem wszechstronnego talentu. Potrafi zagrać wszystko - kamień na drodze, królową i Margaret Thatcher. Jakąkolwiek otrzymałaby propozycję aktorską, dałaby radę. Mogłaby być Simoną i każdą inną bohaterką "M jak miłość". Barbarą też, ale trudno byłoby jej rywalizować ze mną. Nie wiem, czy byłaby lepsza. Dopuściłabym ją do castingu, żeby się przekonać (śmiech).

Reklama

W.P.: - Nie zastanawiałem się nad tym, bo nie wiem, czy kogokolwiek nowego chciałbym na planie widzieć (śmiech). Inna sprawa, że ze względu na pieniądze, trudno byłoby zaprosić do nas kogoś z Hollywood. Jeśli pan Tadeusz Lampka, producent serialu, byłby w stanie zainwestować, czemu nie. Jest kilku zagranicznych aktorów, z którymi mógłbym spotkać się na planie, ale najchętniej zobaczyłbym Bogusza Bilewskiego, co już jest - niestety - niewykonalne.

W.P.: - W 1950 roku razem zaczynaliśmy naukę w szkole aktorskiej, cztery lata później obaj zdobyliśmy dyplom aktora zawodowego. Potem spotkaliśmy się dopiero na planie "Janosika", gdzie pracowaliśmy rok w Zakopanem i Warszawie. W stolicy mieszkałem w Grand Hotelu. Miałem pokój na ostatnim piętrze, tam gdzie są małe kwadratowe okienka. Wyglądałem z jednego z nich. Bogusz jeszcze żył, tak było.

Gdyby mogli państwo od dziś zacząć pisać scenariusze do "M jak miłość", jak wyglądałby wątek państwa bohaterów w serialu? Nie zmieniłby się, czy byłby diametralnie inny?
 
T.L.: - Znam tylko parę odcinków do przodu, więc nie wiem, co przyniesie przyszłość. Ale to, co do tej pory zostało dla mnie napisane, jak na postać w moim wieku, którą gram od trzynastu lat, ma sporo ciekawych momentów. Uważam, że tyle, ile można z mojej bohaterki wydobyć, scenarzyści wydobywają. Oczywiście każda nieprawdopodobna, ekscytująca historia jest dobrym paliwem do roli, tylko że dla starszych ludzi trudno takie wątki wymyślać. Co tu dużo mówić, młodsi aktorzy mają większe możliwości działania.

T.L.: - Barbara do pewnego momentu była nawet bardzo ciekawa, teraz może mniej, aczkolwiek przychodzą momenty, gdy mieszkańcy Grabiny wchodzą w większe światło zainteresowania. Tak będzie w nowych odcinkach serialu, gdy moja bohaterka pozna w sanatorium w Nałęczowie Stanisława Sieńczyłło, którego gra Włodzimierz Matuszak. Barbara zafascynuje się kulturalnym, światowym zachowaniem tego mężczyzny, ale na pewno nie zamieni go na Lucka. Przecież jej mąż to superman!

T.L.: - Bardzo przyzwyczajam się do tego, co jest, więc nie chciałabym radykalnych zmian w życiu Barbary. Niech nadal mieszka w Grabinie, zajmuje się domem i wypoczywa w ogródku i sadzie.

W.P.: - Jeżeli miałbym wpływ na pisanie scenariuszy do "M jak miłość", robiłbym to inaczej niż obecni scenarzyści. Czyli jak? Odpowiedź jest prosta: lepiej!

Czy wyobrażają sobie państwo życie bez "M jak miłość"?

T.L.: - Od początku zdjęć cyklicznie powracają pytania, czy nadal będę grała w serialu, czy nie będę, czy powstaną kolejne odcinki, czy nazajutrz mam być na planie o szóstej czy czternastej? Kosztuje mnie to sporo nerwów, ale gdy mam dłuższą przerwę w zdjęciach, zaczyna mi tego brakować. Chodzi mi o wszystkie wady i zalety, bo z pracą na planie tego serialu łączą się i dobre, i złe rzeczy.

T.L.: - Jestem bardzo związana z "M jak miłość". Nawet jeśli zdjęcia się przeciągają i muszę zostać dłużej na planie, co bywa męczące, cieszę się, że tam przebywam, a nie w domu. Dziękuję Bogu i osobom, które wybrały mnie podczas castingu do roli Barbary. Jestem wdzięczna i szczęśliwa, że trafiłam do takiego serialu, że gram taką postać, że dało mi to dużo sympatii ludzi i - nie ukrywam - wiele możliwości, bo dla pani Basi wszystko. Ten serial otworzył mi drzwi w wiele miejsc, podkreślił mój dorobek artystyczny, dokonania, pięćdziesiąt sześć lat w zawodzie, które mija w tym roku.

T.L.: - Często, gdy jeżdżę na różne spotkania jako Barbara Mostowiak, ludzie wspominają, gdzie jeszcze grałam. Wymieniają "Rzeczpospolitą babską", "Rodzinę Połanieckich" czy "Tato", komentując, że w tym filmie byłam niedobra, że wolą, gdy jestem ciepłą i serdeczną Barbarą. Otrzymuję te zaproszenia w związku z popularnością serialu. Czego więcej mogę sobie życzyć? Chyba tylko następnych dziesięciu lat z "M jak miłość".

W.P.: - Jeśli nie byłoby "M jak miłość", prawdopodobnie nie byłoby także mnie. Kilkanaście lat temu grałem w paru bardzo dobrze napisanych sztukach Marka Rębacza i powolutku odchodziłem od aktorstwa. Ten serial trzyma mnie przy życiu. Aktor musi grać do końca, bez pracy pojawia się pustka. Jeśli ktoś robił w życiu, na przykład, tylko siodła, przechodzi na emeryturę, przestaje je robić i zajmuje się tym, czym chce. A aktor, niestety, do końca życia będzie aktorem - musi grać. Gdyby nie "M jak miłość", przez trzynaście lat robiłbym niewiele i zarobiłbym grosze. To wyjątkowo paskudny zawód, który człowieka więzi. Zamyka. Wolność ekspresji w tym fachu to pozory, a pozory często mylą (śmiech).

Gdy słyszą państwo "M jak miłość", co pierwsze przychodzi państwu do głowy?

T.L.: - Mam wiele skojarzeń związanych z serialem. Często czule wspominamy na planie niezapomnianego Adasia Iwińskiego. To był człowiek, który wiedział o serialu absolutnie wszystko! Był encyklopedią "M jak miłość", jako reżyser całkowicie poświęcił się tej pracy. Jego następcy starają się mu dorównać, ale ta perfekcja jest nie do osiągnięcia. 

T.L.: - "M jak miłość" kojarzy mi się również z ciężką pracą. Jeśli gra się uczciwie, przygotowując się do każdego dnia zdjęciowego, jest trudno. W jednym czasie kręcimy sceny z nawet dziesięciu odcinków. Tego samego dnia muszę zagrać różne nastroje, przypomnieć sobie, co było wcześniej, jaka jest chronologia wydarzeń. Muszę być skoncentrowana i czujna. Nie wyjmuję tekstu spod kolana, żeby go szybko powiedzieć bez przygotowania, tylko wczuwam się w nastój mojej bohaterki, przywołuję odpowiednie emocje. Tak samo pracuje Witek Pyrkosz. Pewnie dlatego ludzie często mówią, że nasze role są pełniejsze.

T.L.: - Jest jeszcze jedna dość ważna sprawa związana z wyrażaniem myśli przez starszą część rodziny Mostowiaków. Czasem narzucamy z Witkiem swoje sformułowania, korygując to, co dostajemy napisane przez młodych ludzi, którzy pewnie nie pamiętają pierwszych odcinków serialu. Nie widzieli, z czego wyrośliśmy. Staramy się za wszelką cenę dostosować zwroty i słownictwo tak, by pasowały do naszych bohaterów, żeby nie były zbyt współczesne. My mówimy inaczej. Można powiedzieć, że jesteśmy strażnikami tradycji Mostowiaków. Zarówno w słowie, jak i zachowaniach. Choć czasem trzeba się dostosować do młodych widzów, bo inaczej by nas nie akceptowali.

 W.P.: - Nie mam żadnych skojarzeń, bo nie śledzę w telewizji tego serialu. Pierwsze odcinki jeszcze oglądałem. Plan był taki, że powstanie dziesięć odcinków pilotażowych, a potem miało się okazać, czy będą realizowane kolejne. I się okazało. Pracuję na planie "M jak miłość" prawie trzynaście lat, kawał życia. Mój serialowy wnuk prawie urodził się na planie, widzę jak dorasta.


swiatseriali.pl
Dowiedz się więcej na temat: M jak miłość | seriale | Teresa Lipowska | Witold Pyrkosz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy