Linia życia
Ocena
serialu
8,3
Bardzo dobry
Ocen: 366
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Razem na przekór wszystkim!

Historia związku Beaty Ścibakówny, czyli Ireny Grabowskiej z "Linii życia", i Jana Englerta, czyli Antoniego Rylskiego z "Układu warszawskiego", przypomina grecki mit o Pigmalionie - nauczycielu bezgranicznie zakochanym w swej uczennicy.

On - ówczesny rektor warszawskiej Akademii Teatralnej - od lat był obiektem westchnień wszystkich studentek, ale nigdy żadnej z nich nie wyróżniał. Ona - jak większość koleżanek - podkochiwała się w przystojnym profesorze. Ich uczucie nie wybuchło nagle, nie rzucili się sobie w ramiona przy pierwszej okazji, nie ulegli chwilowemu szaleństwu...

- Nie trafił nas grom z jasnego nieba. Uczucie między nami rodziło się bardzo długo. Dopóki Beata była moją studentką, nie mogło być mowy o tym, bym w jakikolwiek sposób dał po sobie poznać, że wyróżniam ją spośród innych dziewcząt z Akademii Teatralnej - opowiadał w wywiadzie Jan Englert.

Reklama

- Moja mama kochała się w Janku, kiedy ja byłam jeszcze na etapie wieszania na ścianach swojego pokoju plakatów z zespołami rockowymi. Przyznaję jednak, że zawsze podobali mi się szpakowaci panowie - mówiła Beata Ścibakówna.

To, że Beata już jako studentka III roku została zaangażowana przez Englerta do spektaklu "Pan Tadeusz", nie wynikało wcale z chęci wyróżnienia ślicznej dziewczyny przez Jego Magnificencję Rektora. Młoda aktorka spełniała po prostu wszystkie wymogi reżysera, by zagrać Zosię i została wybrana spośród wielu kandydatek starających się zastąpić Katarzynę Figurę, która zmuszona była wycofać się z tego przedsięwzięcia. Faktem jest, że wspólne podróże ze sceniczną adaptacją epopei Mickiewicza zbliżyły ich bardzo do siebie.

- Zjeździliśmy z "Panem Tadeuszem" pół świata. W tych samych pociągach, tych samych samolotach i samochodach. Ciągle obok siebie - miesiąc, pół roku, rok. Czułam się w towarzystwie Janka cudownie, ale zanim zafascynował mnie jako mężczyzna, wzbudzał mój podziw jako aktor i reżyser - mówi Beata.

Ich ślub stał się pożywką dla żądnych sensacji pism kobiecych i... zazdrosnych koleżanek Beaty, które szeptały, że młoda aktorka chce dzięki mężowi szybko zrobić karierę. Tymczasem przez ponad rok po ślubie Beata Ścibakówna nie dostała żadnej propozycji pracy w filmie i telewizji. Nawet mąż nie obsadzał jej w reżyserowanych przez siebie przedstawieniach. Jeśli dzwonił telefon - był to najczęściej telefon od złośliwego anonima, który obrażał aktorkę używając do tego niewybrednych słów.

- Janek mówił mi wtedy: "Przeczekajmy, wszystko wróci kiedyś do normy" - wspomina aktorka.

Doświadczenie i mądrość życiowa nie zawiodły Jana Englerta. Dziś o jego związku z młodszą o 25 lat aktorką nie mówi się już zbyt wiele.

Państwo Englertowie mają wiele wspólnych pasji. Starają się regularnie grać w tenisa, uwielbiają wygrzewać się na plażach ciepłych krajów z dala od zgiełku miasta, chętnie zwiedzają odległe zakątki świata, na co - niestety - nie mają zbyt wiele czasu.

Najważniejsza jest dla nich córka, Helenka. Od ponad dziesięciu lat to właśnie Helena przypomina im każdego dnia, że warto było - na przekór wszystkim - po prostu się w sobie zakochać!

Agencja W. Impact
Dowiedz się więcej na temat: Jan Englert | Beata Ścibakówna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy