"Płaczę swoimi łzami"
Dobiegającą czterdziestki Annę Samusionek możemy obecnie oglądać w polsatowskiej telenoweli "Linia życia". Aktorka, na co dzień mama kilkuletniej Angeliki, wciela się w nim matkę dorosłego Kamila (Sebastian Fabjański). Nam opowiada m. in. o tym, jak czuje się w nowej roli i czy potrafi płakać na zawołanie.
- Co nowego czeka pani bohaterkę, Sylwię?
W moją postać wpisana jest tajemnica i dramat, który ciągnie się za nią od wielu lat. Sprawa z przeszłości wypłynie na nowo. Pojawi się ojciec Kamila. Dotąd Kamil (Sebastian Fabijański) był przez całe życie przekonany, że jego ojciec nie żyje. I nagle on się pojawia, co wywróci nasze życie do góry nogami. Moje ze względu na to, że wróci trauma z przeszłości, a Kamila dlatego, że straci zaufanie do mnie jako matki - okaże się, że przez 20 lat go oszukiwałam. Bez znaczenia w jak dobrej wierze to robiłam, nie będzie to dobrze wyglądało w odbiorze Kamila. Nie ukrywam, że ostatnio gram głównie sceny, w których płaczę, jestem albo załamana albo przerażona. Ale muszę przyznać, że mam z tego dużą aktorską satysfakcję. Pracujemy nad tymi scenami tak samo, jakbyśmy kręcili film fabularny - tu nie ma mowy o żadnym oszczędzaniu się.
- Ale łzy są sztuczne? Czy umie pani rozpłakać się na zawołanie?
- Ja w ogóle nie toleruję sztucznych łez. To znaczy gliceryna wchodzi w rachubę tylko wtedy, gdy jest niezbędna dla efektów świetlnych, czyli np. mamy ujęcie z daleka i naturalna łza jest niewidoczna w światłach lamp. Natomiast ja absolutnie płaczę swoimi łzami. Tak, że po takim dniu, gdzie mam 2-3 ciężkie sceny, wracam do domu naprawdę bardzo zmęczona, emocjonalnie wypruta i czasem trudno jest wrócić do rzeczywistości. Ale mam też dobrą wiadomość: pojawi się światełko nadziei i dla mojej postaci. Sylwia, zgodnie ze scenariuszem, będzie w końcu szczęśliwa. Jednak będzie musiała przejść trochę naprawdę ekstremalnych rzeczy.
- Współpraca z Sebastianem Fabijańskim układa się lepiej niż państwa serialowe relacje?
- Powiem tak: na pewno mam ogromne szczęście, że mojego syna gra Sebastian. Producenci próbowali różnych młodych aktorów w parze ze mną. Z Sebastianem od razu złapaliśmy fajną nić porozumienia. On w ogóle chyba nawet cechy osobowościowe ma idealnie pasujące do granej postaci, przez to, że jest niepokornym młodym człowiekiem, a przy tym dosyć niebanalnym, mającym dużo uroku i potrafiącym postawić na swoim. Poza tym jest zdolnym aktorem. Jest bardzo plastyczny, słucha uwag i ma też wiele swoich równie cennych, więc wzajemnie się inspirujemy. Myślę, że mamy ogromną satysfakcję grając wspólnie. Często spędzamy ze sobą cały dzień w mieszkaniu Nowików, kręcąc scenę po scenie z różnych odcinków. Mam też potem przyjemność, oglądając Sebastiana na ekranie w scenach z innymi aktorami - myślę z dumą: o! to mój syn! (śmiech).
- Dla mnie to jest też specyficzne wyzwanie, bo nigdy dotąd nie grałam mamy dorosłego człowieka. Mam doświadczenia tylko z wychowywania córeczki, i to małej. Ale na szczęście mam dwóch dużo młodszych braci - jeden ma 17 lat, drugi 28 - i wykorzystuję obserwacje z przejść mojej mamy z młodymi ludźmi. Ogromnym plusem pracy przy "Linii życia" jest to, że produkcja i reżyserzy postawili sobie poprzeczkę bardzo wysoko. To nie jest takie odbębnianie scen jak w typowej serialowej fabryce. Niewątpliwie to powoduje też, że ekipa jest bardzo zmęczona, bo bywa mocno eksploatowana. Ale jednocześnie potem z przyjemnością oglądam kolejne odcinki w Internecie - bo w telewizji nie mam czasu. Nawet w komentarzach znajomych widzę, jak procentuje nasza gra na pełnych emocjach i to, że tu nie ma udawania, nie ma grania na pół gwizdka. I to jest ogromna frajda. Również z Tomkiem Sobczakiem, czyli tatą Kamila, złapaliśmy rodzaj fajnej wibracji, co dobrze działa na nasze relacje w serialu pełne wspomnień z przeszłości. Mam przesympatycznego przyjaciela w pracy Tomka (Jakub Mazurek) i przyjaciółkę, którą gra Małgosia Potocka. Zdecydowanie mogę się nazwać szczęściarą.
- Zawsze ogląda pani seriale, w których sama występuje?
- Nie, nie zawsze. Powiem szczerze, że to jest chyba pierwszy przypadek, że oglądam w zasadzie od pierwszego odcinka. Wciągnęłam się w tę fabułę. Niby czytam całość scenariusza, żeby wiedzieć, co się dzieje, ale fajnie jest to zobaczyć na ekranie. Zatem po raz pierwszy od długiego czasu oglądam serial. Chciałam też wiedzieć, jak to się "sprzedaje" na ekranie, czy jestem wiarygodna, czy nasze relacje matczyno-synowskie się sprawdzają. Ale poza zawodowym nadzorem mam też sporą przyjemność z oglądania "Linii życia". Przyjaciele nie pozwalają mi zdradzać, co będzie dalej. Nawet moja rodzina się wciągnęła, z córką na czele. Angelika bardzo przeżywa sceny kłótni Sylwii z Kamilem, gdy on np. krzyczy na mnie. Jak Kamil się wyprowadził, dopytywała, czy wróci. Z kolei jak mieliśmy scenę w restauracji zaaranżowaną przez Kamila i Tomka, mojego przyjaciela ze SPA, córka też podziwiała: o, jak romantycznie, jak pięknie! Widać, że mimo iż wie, że tam tylko gram, a nawet bywa czasem na planie, ulega emocjonalnie akcji serialu.
- Córka bezkrytycznie podchodzi do pani ról?
- O nie, nie! Moja córeczka nie jest aż taka bezkrytyczna. Jak źle wyglądam, potrafi mi to wytknąć. Czasami powie mi, że np. włosy miałam gorzej ułożone. Jednak bardziej chyba przejmuje się tymi emocjonalnymi sprawami niż wyglądem. Niemniej jest to mój krytyczny widz. Tak że nie ma lekko (śmiech).