Leśniczówka
Ocena
serialu
8,6
Bardzo dobry
Ocen: 1063
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Aldona Jankowska: Nie tylko "Leśniczówka". Stand-uperka podbija polskie seriale

Aldona Jankowska, choć ma za sobą trzydzieści piet lat w zawodzie, gwiazdą się nie czuje i wcale nie ma takich aspiracji. Jest spełniona jako aktorka, a na swojej drodze spotyka zarówno mistrzów, jak i utalentowaną młodzież. Przyznaje jednak, że musi mieć nieco wybujałe ego, skoro ma czelność stawać na scenie przed kilkusetosobową widownią i sobie pogrywać.

Gdzie jesteś, opowiadaj?

Aldona Jankowska: - Jestem pomiędzy Warszawą a Krakowem, jak zwykle [uśmiech - przyp. red.].

Czyli nadal piszemy petycje, wysyłamy sms-y i głosujemy za wprowadzeniem do rozkładu pociągu relacji Kraków - Warszawa im. Aldony Jankowskiej?

- Jak to fantastycznie brzmi: "Wita Państwa kierownik pociągu "Jankowska"". A może pewnego dnia będzie stacja kolejowa Aldona Jankowska? "Następna stacja - Aldona Jankowska". Super!

Jako wnikliwa obserwatorka świata, ludzi, życia od czego zaczynasz dzień?

Reklama

- Zaczynam dzień od kawy i kontemplacji. Jestem w luksusowej sytuacji, bo w Krakowie mam ogródek. Rano, nawet bardzo rano, potrafię zapatrzeć się na liście drzew i każdego dnia dostrzegam zmieniające się pory roku. Staram się łapać takie chwile. Nawet jak muszę lecieć bladym świtem na plan to wstaję godzinę wcześniej i myślę, modlę się, rozmyślam. Natomiast w Warszawie za oknem mam przepiękny stary kasztan. Mieszkam w czteropiętrowej kamienicy, a to drzewo jest jeszcze dwa piętra wyższe niż budynek. Uwielbiam na niego patrzeć, wzdycham sobie, dziękując za nowy dzień, za to, że jestem dziś w lepszej czy gorszej formie itd. Muszę mieć moment wyciszenia przed rozpoczęciem działań zawodowych.

Robisz codzienny przegląd prasy?

- Gazetki w ilościach hurtowych mam zawsze ze sobą w pociągu.

Jednych inspirują nekrologi, a artystkę kabaretową kolumny polityczne?

- To jest szalenie miłe, że ludzie cały czas kojarzą mnie z tego czasu, ale ja się już stand-upem, parodią i kabaretem nie zajmuję od dobrych dziesięciu lat, więc to dla mnie marna pożywka. Natomiast bardzo często oglądam występy kolegów. Tak poprawiam sobie nastrój. Kabaret Moralnego Niepokoju zawsze jest dla mnie na poziomie. Ich skecze to wyższa szkoła jazdy. Uwielbiam ich!

Czyli zamiast do lekarza chodzimy dziś do kabareciarza?

- Praktykuję to od dawna. Jeśli jestem w jakimś mniejszym czy większym mieście i mam wolny wieczór, wybieram się na występy na żywo nieznanych grup kabaretowych, stand-uperów, a najbardziej kocham improwizację. Tam, gdzie ludzie nie są skrępowani poprawnością polityczną, mediami, nie czują presji, że muszą się podobać wszystkim, to w takich miejscach dzieją się najfajniejsze rzeczy. Te kabarety są kompletnie spontaniczne, mają doskonałe piosenki. Lubię porozmawiać z nimi po występie. Zwykle to są bardzo młodzi ludzie albo ludzie w średnim wieku, którzy nie mają nic więcej do roboty i to jest dla nich jakiś luft. Z kolei improwizację trudno przenieść do mediów, więc za każdym razem to dla mnie uczta intelektualna. Najczęściej nie mają z tego kasy, popularności, ale robią to, bo chcą się oczyścić, bawić ludzi i pobudzić do refleksji.

Czy na dzisiejszej scenie kulturalno-polityczno-oświatowej widzisz taką postać, z którą chciałabyś się jeszcze zmierzyć w parodii?

- To, co obecnie dzieje się w Polsce jest taką parodią, że nie potrzeba "na ratunek" Aldony Jankowskiej. Nie mam już takich tęsknot.

Pociągnę jednak ten wątek, pozwolisz. Czy ciebie, która otwarcie mówi, że pozostaje w romantycznym związku z ciastami, ciasteczkami i kremówkami, dotknął deficyt cukru na rynku?

- Póki co mnie nie dotknął. Nie robię zapasów. Najwyżej trochę schudnę, ale boję się, że wtedy nie będę miała propozycji ról charakterystycznych. Mam natomiast w domu zapasy ciasteczek.

Należysz do tych aktorek, które przynoszą do teatru, na plan własne wypieki i roztaczają aromat swej słodyczy?

- Wypieki to nie jest moja specjalność. Jestem walorem konsumującym. Bardzo chętnie i przy każdej okazji zaliczam różne cukierenki w całym kraju. To są naprawdę fajne momenty.

Dawniej aktorzy w bukietach kwiatów znajdywali brylanty, a dla ciebie - tu podpowiadam wielbicielom - idealna para to kremówka w różach!

- O, tak! Ciasteczka, pralinki bardzo chętnie. Mogą być też czekoladowe serduszka. Czekam, czekam. [uśmiech - przyp. red.]

Lata artystyczne są tłuste i chude. Skąd w tobie tyle pozytywnej energii, dystansu, pogody ducha? Jak ty to uprawiasz?

- To nastawienie do życia pogodne, jasne, z uśmiechem. Staram się tak patrzyć na życie, acz z różnym powodzeniem, bo jak każdego człowieka dotykają mnie smutne, bolesne, trudne doświadczenia. Profesor Bartoszewski napisał dziesięć punktów - jak być szczęśliwym, które wzięłam sobie bardzo do serca. Po pierwsze przyjaciele. Otaczanie się ludźmi dobrymi, wymiana dobrej energii, dobra w ogóle, wsparcie. Po drugie nie chcieć zbyt wiele. Wyrzec się kultu młodości itd... To rzeczywiście można w sobie pielęgnować. Jak to robię? Staram się czerpać z tego, co dała mi natura, z tego jak patrzę na świat, a kiedy jest trudno, otaczam się ludźmi mądrymi i tulę się do nich. Bardzo lubię haiku, które przetłumaczył Czesław Miłosz: Idę z rzeką. Woda myśli za mnie. Poddaję się wydarzeniom i ufam opatrzności, że jakoś to będzie. Kiedy to się przenosi na zawód to pomaga precyzja, praca, pomysły. Ciągle lubię to, co robię.

Za tobą 35 lat pracy artystycznej. Powiedz, co czułaś, gdy po 25 latach zostałaś nominowana do Wiktora jako odkrycie telewizyjne roku? To był dla ciebie dobry żart, prztyczek w nos, motywacja?

- Przede wszystkim to mnie ucieszyło i rozbawiło. Gdyby jednak przyjrzeć się temu bliżej, rzeczywiście to był rok w mojej pracy, kiedy dużo się działo, przyszły większe role w serialach, więc nominacja była absolutnie trafiona. Pamiętam, jak starsze aktorki mówiły nam, że jak nie zaistniejesz do 30 roku życia w tym zawodzie, to już po tobie. A tu popatrz, kompletnie nieprawda [uśmiech - przyp. red.]. To jest coś fantastycznego. Ta nominacja dowodzi tego, że wszystko jest w życiu możliwe. Każdy wywiad, rozmowa z widzami po spektaklu, to, że ktoś się zatrzymał i chce się wymienić z tobą myślami, chce się czegoś o tobie dowiedzieć, to jest nagroda. Ostatnio dostałam kwiaty od pań, które przyjechały do teatru z Poznania, w dodatku z mojego liceum. To dowód na to, że ciągle warto dawać z siebie wszystko co najlepsze.

Gdzie między próżnością a pokorą jest aktorka Aldona Jankowska?

- Próżność mi nie grozi, bo nie jestem żadną gwiazdą. Gwiazdą była Marilyn Monroe, Elizabeth Taylor, a dziś gwiazdą może być uczestnik programu "Rolnik szuka żony". Uważam, że ten termin jest bardzo nadużywany. Oczywiście muszę mieć jakoś wybujałe ego, skoro mam czelność stawać na scenie przed grupą czterystu widzów i sobie coś tam odgrywać. Umówmy się, że przeszłam w tym zawodzie szczebelek po szczebelku od samego dołu. Dziś jestem panią pod sześćdziesiątkę, cały czas gram i czuję się spełniona. Nie mam szarpaniny niespełnienia. Staram się co wieczór znaleźć w sobie najlepszą energię, pomimo różnych sytuacji życiowych, by uczciwie móc się państwu na koniec spektaklu ukłonić. Wokół siebie, naprawdę z ręką na sercu, nie widzę, by komuś odbiło. Młodzi mają prawo, ale jeśli ktoś poważnie myśli o tej robocie, szybko schodzi na ziemię i zasuwa jak mały samochodzik. Generalnie mam dobre doświadczenia z młodymi aktorami, z którymi pracuję na planie "Papierów na szczęście". Są fantastyczni.

I tym sposobem doszłyśmy do twoich serialowych bohaterek. Grasz Jadwigę Kowalczyk w "Papierach", Hannę Rogulską w "Leśniczówce" i po prostu Jadzię w "Na dobre i na złe". Aktor zwykle staje w obronie swojego bohatera, ale nierzadko musi być adwokatem diabła.

- Jadwigi Kowalczyk nie bronię i prywatnie jej nie lubię. To kobieta, która wysysa krew nie robiąc dziury. Pobożnisia, która potrafi naprawdę zaleźć za skórę. Nie chciałabym za nic mieć w rodzinie takiej Jadwigi. Prycham na nią jak diabeł na święconą wodę. Natomiast daje mi olbrzymi potencjał do grania! Mogę czerpać z obserwacji życiowych i osobistych. Każdy ma przecież w sobie jakiegoś diabełka. Z kolei Hanna Rogulska dla mnie to, przede wszystkim, rozkosz pracy z Witkiem Dębickim, z którym rozumiemy się bez słów. A dzięki Jadzi, opiekunce syna profesora Falkiewicza, gram z Michałem Żebrowskim, a naszymi sąsiadami są Kajra i Sławomir, u których dzieją się różne śmieszne historie, więc mamy, co grać.

Beata Banasiewicz / AKPA

AKPA
Dowiedz się więcej na temat: Aldona Jankowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy