"Lekarze": Agnieszka Więdłocha pracuje bez wytchnienia
Właśnie trwają zdjęcia do piątej serii serialu „Lekarze”. Tylko nam Agnieszka Więdłocha zdradziła najnowsze wieści z toruńskiego szpitala Copernicus oraz opowiedziała o swoich doświadczeniach z „Czasu honoru”.
Czy czuje się już pani jak rodowita torunianka?
- Pewnie nie tak, jak moja bohaterka, ale polubiłam to miasto, jego cudowną atmosferę i zawsze cieszą mnie te 2-3 tygodnie, które spędzamy tam, realizując kolejną odsłonę serii. Mniej więcej tyle czasu zajmują zdjęcia w Toruniu, resztę kręcimy na miejscu, w Warszawie. Nawet na wskroś toruński dom Jasińskich usytuowany jest tutaj, na przedmieściach stolicy. Ot, takie "serialowe oszustwa" (śmiech).
Myślała pani kiedyś o zdawaniu na medycynę?
- Nie tylko myślałam, ale i czyniłam starania w tym kierunku - zdawałam maturę z biologii, chemii i fizyki. W planie była stomatologia, moja babcia jest dentystką, chciałam pójść w jej ślady. Kiedy jednak udało mi się dostać do szkoły filmowej, nie wahałam się ani chwili - wiedziałam, że taka okazja może się nie powtórzyć! I cieszę się, że zostałam aktorką.
Widzowie lubią graną przez panią Beatę. Choć to mądra i fajna dziewczyna, to w życiu prywatnym jej się nie wiedzie.
- Co ciekawe - to samo można powiedzieć o jej siostrze, Alicji (Magdalena Różczka) - obie wciąż muszą walczyć o swoje szczęście. Widać to u nich rodzinne (śmiech).
Zawsze mogą liczyć na wsparcie kochającego ojca, Leona (Jacek Koman), który jednakowoż nie pochwala ich poczynań. Ostatnio ostro sprzeciwił się związkowi Beaty z Filipem (Andrzej Niemyt)...
- Bo jest zazdrosny o córkę! Tymczasem Filip to wspaniały partner, troskliwy, opiekuńczy - mężczyzna marzeń.
Czy aby na pewno? Obiektywnie rzecz biorąc należą do innych światów - ona lekarka, on mechanik samochodowy...
- Myślę, że wbrew pozorom więcej ich łączy niż dzieli, Filip był zawodowym żołnierzem, oboje są wrażliwi na ludzką krzywdę, uczciwi, zdają się być stworzeni dla siebie. A przy tym naprawdę się kochają! Uchylę rąbka tajemnicy i zdradzę wieści prosto z planu - miłość zwycięży i zakochani będą razem, pomimo wielu jeszcze trudnych sytuacji, które są im pisane.
Tego lata można panią również spotkać na planie "Czasu honoru", którego akcja tym razem powróci do sierpnia 44. roku...
- Ta część będzie się znacznie różniła od poprzednich sposobem realizacji, w którym dominuje bojowy styl i sceny walki. Grana przez mnie Lena nie bierze w nich udziału, walczy o przetrwanie swego maleńkiego synka i siebie samej, wspiera innych. Jest to dla mnie zadanie o tyle ważne, że nie raz się zastanawiałam, że dużo się mówi o bohaterskich powstańcach, a tak niewiele o doglądających ich kobietach, "szarych eminencjach" tych dramatycznych dni.
Co poza serialami? Gdzie pani pracuje?
- Obecnie przygotowuję się do dwóch nowych przedstawień. Pierwszym z nich jest komedia, gatunek w którym debiutuję na scenie, w warszawskim teatrze Kwadrat. Zagram gościnnie w spektaklu napisanym przez Jarosława Sokoła, w reżyserii Ewy Wencel - nomen omen pary twórców scenariusza "Czasu honoru"! Premierę przewidujemy pod koniec października. Tuż potem, w listopadzie, czeka mnie kolejna premiera, w ukochanym przeze mnie Teatrze Jaracza, w mojej rodzinnej Łodzi. Tak więc wiele się dzieje.
Praca, praca, praca... A wakacje?
- W tym roku nic nie zaplanowałam. Zadowalam się krótkimi wypadami za miasto, jak znajdzie się czas. Mam jednak nadzieję, że po tym wytężonym okresie uda mi się wypuścić na dłużej i to daleko daleko, gdzie nigdy nie byłam. Marzy mi się Kuba czy Wenezuela - trochę zwiedzania i dużo leniuchowania na plaży - żeby się zresetować. A potem z powrotem do działania!
Rozmawiała Jolanta Majewska-Machaj