"Ziemia obiecana": Sny o potędze
Pod wrażeniem tej filmowej opowieści był Martin Scorsese. Ale trudno, by wrażliwy twórca pozostał obojętny wobec obrazu tak nasyconego emocjami.
Na początku lat 70. Andrzej Wajda postanowił zrezygnować z robienia filmów. Jednak dosyć krótko trzymał się tego postanowienia. - Zmęczony i niezadowolony z siebie, wiosną 1973 roku zająłem się pracami domowymi. Krystyna posiała właśnie trawnik i, jak nam doradzali znawcy, pierwszy raz należało go przystrzyc nożycami. Na kolanach pokonałem powierzchnię nieco większą od stołu i stwierdziłem, że jednak wolę robić filmy. Natychmiast poczułem się lekki i rześki - wspominał twórca.
Do sięgnięcia po dzieło Władysława Reymonta namówił Wajdę Andrzej Żuławski. Podsunął także reżyserowi film dokumentalny "Pałace ziemi obiecanej", który unaocznił mu szalony przepych, jakim otaczali się łódzcy kapitaliści. - Kamera ukazywała tam wyzłocone, bogate, do niemożliwości przeładowane wnętrza salonów, jadalni, gabinetów i wozowni. Całe to bogactwo czekało na mój film - mówił w jednym z wywiadów reżyser. A ponieważ w czasie pracy nad obrazem okazało się, że zostało jeszcze sporo materiału, cztery lata po nakręceniu filmu Wajda zdecydował się na przygotowanie czteroodcinkowego serialu.
- Wajda zrobił konkurs na wiele ról. Podobno tylko ja byłem constans. Do roli Moryca przymierzano Jurka Zelnika. Ale gdy spróbował Wojtek Pszoniak, Wajda nie mógł przestać się zachwycać - opowiadał Daniel Olbrychski. A Wojciech Pszoniak dodał, że początkowo miał zagrać rolę Zuckera, męża kochanki Karola Borowieckiego. Jednak zdjęcia próbne, w czasie których wystąpił ufarbowany na rudo, sprawiły, iż ostatecznie powierzono mu rolę Welta.
- Ankę miała grać Sławka Łozińska. Nawet po zdjęciach próbnych bardziej skłaniałem się ku niej, ale ostatecznie moją partnerką została Ania Nehrebecka. Zagrała spokojnie, z wyczuciem. Typowa szlachcianka: bardzo piękna i bardzo polska - wspominał Daniel Olbrychski. Z rolą Lucy Zuckerowej też było sporo zamieszania (czytaj ramka), ale ostatecznie w żonę żydowskiego przedsiębiorcy wcieliła się Kalina Jędrusik.
Gdy filmowa wersja "Ziemi obiecanej" została w 1976 r. nominowana do Oscara i była wyświetlana na przedkonkursowych pokazach, wielu ludzi związanych z amerykańską fabryką marzeń zastanawiało się, ile taka produkcja mogła kosztować. Nie mieściło im się w głowach, że większość pokazanych w filmie miejsc i budynków to autentyczne obiekty, w większości położone w Łodzi. I że nawet w niektórych z nich, jak np. w Fabryce Izraela Poznańskiego, w czasie realizacji filmu, nadal dudniły maszyny, w powietrzu unosił się zapach chemikaliów, a włókniarze pracowali na kilka zmian.
W "Ziemi obiecanej" zagrało prawie sto miejsc, a żeby do minimum ograniczyć ilość dni zdjęciowych (niektóre źródła podają, że było ich 77, inne natomiast, iż 86), równocześnie pracowały nawet trzy ekipy. Wprawdzie ostatecznie koszt produkcji wyniósł 30 mln ówczesnych złotych (produkcja filmu fabularnego kosztowała wtedy przeciętnie ok. 6-7 mln), ale i tak był kroplą w morzu tego, co by wydano na tego rodzaju obraz na Zachodzie.
Oprócz zawrotnego tempa pracy, twórcom "Ziemi obiecanej" zdarzały się też inne, czasem śmieszne, a czasem nieco przerażające przygody. Tak było m.in. w czasie kręcenia sceny przyjęcia w pałacu Kesslera, które przekształca się w orgię. - Na statystki zostały wybrane dość urodziwe, dobrze zbudowane prządki - opowiadał jeden ze scenografów, Andrzej Haliński.
- Dostały one nieco alkoholu i część z nich tak wczuła się w atmosferę, że porozbierała się bardziej niż należało. Nikt nie miał zamiaru pozwolić, by na planie, zwłaszcza na oczach gapiów, biegały gołe panienki. W końcu trzy czwarte materiału i tak poszło do kosza.
Oprócz nagich dam, w scenie orgii zagrał również sprowadzony z wrocławskiego ZOO bengalski tygrys. Zwierzak wprawdzie nie spełnił pokładanych w nim nadziei i zamiast groźnie ryczeć i obnażać kły, zasnął snem sprawiedliwego. Wkrótce jednak okazało się, że bardzo dobrze się stało. W trakcie próby przetransportowania tygrysa, klatka, w której był zamknięty, gwałtownie się rozpadła...
hm