"Wojna domowa": PRL-owscy cenzorzy wykończyli jeden z najpopularniejszych polskich seriali!
Kiedy prawie 60 lat temu Jerzy Gruza rozpoczął pracę nad "Wojną domową", nikt nie przypuszczał, że serial zrealizowany na podstawie niezwykle popularnych felietonów Marii Zientarowej publikowanych na łamach "Przekroju" zostanie uznany przez PRL-owskich cenzorów za próbę demoralizowania młodzieży poprzez pokazanie... psa sikającego na gazetę, której redaktorem naczelnym był czołowy ideolog partyjny tamtych czasów, Janusz Wilhelmi!
Na ogłoszony na początku 1965 roku casting do ról Anuli i Pawła w ekranizacji czytanych wtedy przez całą polską młodzież w "Przekroju" felietonów Marii Zientarowej (tak podpisywała się Mira Michałowska) zgłosiła się rekordowa liczba kandydatek i kandydatów.
W dniu castingu bramę wytwórni filmowej na ulicy Chełmskiej w Warszawie szturmowało kilka tysięcy nastolatków!
- Młodzież kochała swych bohaterów, bo byli tacy sami jak oni, mieli te same kłopoty z rodzicami w domu, te same problemy w szkole i życiu. Pierwszy raz w historii polskiego filmu zdarzył się tak gigantyczny casting. Liczba chętnych przerosła moje najśmielsze oczekiwania - opowiadał Jerzy Gruza w wywiadzie.
"Wojna domowa" stała się wielkim hitem, a wszyscy grający w niej aktorzy zostali megagwiazdami. Włodarze Telewizji Polskiej cieszyli się, że mają przebój przyciągający przed teleodbiorniki miliony widzów.
Niestety, dokładnie z tego samego powodu - czyli z powodu rekordowej oglądalności - serialem zaniepokojeni byli... cenzorzy z Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk oraz dygnitarze partyjni.
Podobno największym wrogiem "Wojny domowej" był sam Władysław Gomułka, ówczesny I Sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, któremu bardzo nie podobało się, że młodzi Polacy są pokazani w serialu jako lekkoduchy za nic mające narodowe święta, lekceważące wiodącą rolę partii i wzbraniające się przed przynależnością do socjalistycznych młodzieżówek.
Towarzysz Gomułka uważał, że "Wojna domowa" demoralizuje młodzież i jest "w żadnym razie nieprzydatna w kształtowaniu właściwych postaw obywatelskich". W dodatku nie cierpiał Marii Zientarowej, bo ta publicznie - w wywiadzie dla "Ekranu" - zasugerowała, że zbyt serio podchodzi do komedii...
- Bardzo byśmy chcieli, żeby "Wojna domowa" była odbierana właśnie jako komedia, a nie jako dowód demoralizacji młodzieży - powiedziała.
Cenzorzy od początku ostrzyli sobie zęby na "Wojnę domową", ale tak naprawdę nie byli w stanie znaleźć w scenariuszu nic, co pozwoliłoby im na wstrzymanie produkcji. Tymczasem z Komitetu Centralnego PZPR coraz częściej dochodziły do nich głosy, że trzeba coś zrobić z "Wojną...", zanim całkowicie "zatruje chłonne umysły młodzieży socjalistycznej". W końcu znaleziono pretekst, by zdjąć serial z anteny.
- Janusz Wilhelmi, czołowy ideolog partyjny tamtych czasów, dowiedział się o scenie, gdzie Alina Janowska uczy psa siusiania na gazetę zamiast na podłogę. Przypadkowo był to tygodnik "Kultura", której naczelnym redaktorem był właśnie Wilhelmi. Dalszych odcinków nie było - wspominał Jerzy Gruza w swej autobiografii.
Fakt, że powstało zaledwie piętnaście odcinków "Wojny domowej", nie przeszkodził serialowi stać się jednym z największych hitów TVP wszech czasów.
Tuż przed śmiercią Jerzy Gruza wyznał w wywiadzie, że od zakończenia zdjęć do serialu latami musiał udowadniać kolejnym prezesom z Woronicza, że - to jego słowa - coś jednak potrafi poza nauczeniem psa załatwiania się na gazetę.
- Liczba powtórzeń "Wojny domowej" jest imponująca, chociaż reżyser tego sukcesu ciągle musi zdawać egzamin przed kolejnymi telewizyjnymi decydentami, którzy jeszcze jako dzieci oglądali ten serial z otwartymi z zachwytu buziami. Nie ma pociechy w tym, że decydenci się zmieniają - powiedział.