Kultowe seriale
Ocena
serialu
8,2
Bardzo dobry
Ocen: 10732
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

​Urodziła się, by zostać aktorką. Zrezygnowała u szczytu sławy

"Brzydka, chuda i niezdolna" - powiedział o niej jej przyszły mąż przy pierwszym spotkaniu. Ona starała się dostać do łódzkiej Filmówki, on był asystentem przy egzaminach wstępnych. Swoim surowym werdyktem prawie pogrzebał jej szanse na zostanie aktorką. Po latach przyznał, że bez niej by nie istniał.

Łódzka porażka nie zniechęciła Jadwigi Barańskiej. Zdawała również na warszawską PWST. Tam też się nie dostała. Po egzaminie wstępnym profesor Aleksander Bardini podszedł do załamanej 17-latki i dał jej radę, która zmieniła jej życie.

"Mnie się wydaje, że pani powinna w tym zawodzie pracować. Niech się pani postara o jakąś pracę blisko teatru, a za rok proszę zdawać jeszcze raz". Posłuchała go i rok później znowu pojawiła się na łódzkiej uczelni. Tym razem dostała się bez problemu.

Na szczęście dla niej i Jerzego Antczaka. "Nie wiem do dziś, dlaczego swoim bełkotem przyczyniłem się do tego, że egzamin oblała. Na szczęście, rok później zdała z wyróżnieniem, bo kto wie, czy byśmy się jeszcze spotkali" - mówił skruszony reżyser po latach.

Reklama

Jadwiga Barańska od zawsze wiedziała, co chce robić w życiu. "Występowałam od dziecka: na koloniach, na szkolnych akademiach. Wybór szkoły aktorskiej to nie był impuls, ja się urodziłam, by zostać aktorką" - powiedziała w rozmowie z magazynem "Życie na gorąco"’.

Wiele przeżyła zanim przyszło jej spełnić marzenia. Barańska przyszła na świat w robotniczej Łodzi, w 1935 r. Rodzice ciężko pracowali, nie byli zamożni. Gdy była malutka, wybuchła wojna. Ojca ledwo pamięta. Hitlerowcy wywieźli go na roboty i już nigdy nie wrócił. Jej mama trafiła do niemieckiego więzienia. Kilkuletnią Jadwigą opiekowała się siostra taty. Ledwo wiązały koniec z końcem. Po wojnie nie było lepiej. Gdy jej matka wróciła z więzienia, by przetrwać wyprzedała niemal cały dobytek. Młodziutka Jadwiga zaznała biedy oraz głodu. Pracowała w fabrykach, żeby pomóc w utrzymaniu rodziny. Cały czas mogła liczyć na pomoc matki, która wpierała ją w walce swoje marzenia. Czekając na kolejny egzamin spędziła rok jako pracownica kulturalno-oświatowa w Zakładach Dziewiarskich w Łodzi.

"Ja jestem dziecko okupacyjne, ja mogę umyć podłogę, w fabryce pracować. Nie wiem, czy jest wiele aktorek w Polsce, które pracowały w fabryce, żeby przetrwać, a ja pracowałam" - mówiła o sobie Barańska.

Za drugim razem dostała się do łódzkiej Filmówki z wyróżnieniem. Znowu spotkała Jerzego Antczaka, który przekreślił jej szanse za pierwszym razem. Tym razem nie było między nimi sporów. Szybko zapałali do siebie uczuciem. W 1956 roku wzięli ślub. Ceremonia była skromna. Zakochani nie mieli zbyt wiele.

"Wszyscy byliśmy strasznie biedni. Taka  generacja. Nie mieliśmy na nic pieniędzy" - Barańska wspominała w jednym z wywiadów. Antczak potwierdzał: "Kiedy stałem się mężem 'kolegi Barańskiego', wżeniłem się w pokoik na Piotrkowskiej 157, to na tych 37 metrach, gdzie oprócz nas był jeszcze kruk Kunio, terier szkocki Bugi, koty, czułem się jak nigdy szczęśliwy. Do naszego małżeństwa wniosłem niewiele. Kapelusz, garnitur, dwie koszule na zmianę, dwie pary skarpetek i płaszcz z misia". Przez kilka lat mieszkali w malutkim mieszkaniu wraz z matką aktorki. Jadwiga Barańska mówiła, że matka do końca życia "trzymała im drabinę do sławy". Prowadziła im dom, zajmowała się też ich synem, Mikołajem, który przyszedł na świat w 1964 r. Młodzi mogli pracować.

On pracował w Łodzi, ona po studiach dostała angaż w warszawskim teatrze. W latach 60. szczęście zaczęło się do nich uśmiechać. Antczak dostał angaż jako naczelny reżyser Telewizji Polskiej. Chętnie angażował swoją żonę do spektakli. Dużą popularność przyniosła Barańskiej rola w filmie i serialu "Hrabina Cosel". Nie wszyscy jej sprzyjali. Aktorka spotkała się z dużą krytyką środowiska.

Zagrała świetnie, ale nie wszyscy ją docenili "Tak mi dołożyli, że to się w głowie nie mieści. 'Jest tak brzydka, że nie miała prawa tego grać' - pisali. Cóż, życie to cudowne spotkania z ludźmi, ale i wielkie rozczarowania" - podsumowała. Kila lat później ta "brzydka" aktorka została ulubienicą widzów. To ona namówiła męża do podjęcia się adaptacji powieści Marii Dąbrowskiej. Barańska usłyszała w radiu fragmenty "Nocy i dni" czytane przez Gustawa Holoubka. 

Podczas wakacji w Jugosławii robiła wszystko by zaciekawić męża lekturą. "Na nic się zdały moje protesty, że nudna. Tak potrafiła o niej opowiedzieć, że przez resztę urlopu marzyłem o tej książce. Niedługo potem zacząłem pisać scenariusz" - wspominał reżyser. Nie wszyscy im sprzyjali. Były osoby, które nie chciały by film powstał. "Wiedziałam, że dla Jurka, zresztą dla mnie też, to będzie "być albo nie być". Żeby przygotować się do roli, wzięłam kilkumiesięczny urlop w teatrze. Nie było nic ważniejszego. Co za szczęście, że nie miałam pojęcia o przykrościach, jakich Jurek doświadczał w branży, plotkach, atakach także na moją osobę. Scenariusz rodził się w atmosferze skandalu" - opowiadała późnej Jadwiga Barańska. Pomógł im Jerzy Kawalerowicz, który kierował zespołem filmowym "Kadr". Za jego wstawiennictwem scenariusz został zaakceptowany i ruszyły zdjęcia do produkcji.

Nie był to jednak koniec kłopotów. Warunki były spartańskie. Barańska jednego ujęcia o mało nie przypłaciła zdrowiem - zapalił jej się płaszcz. Innym razem konie zaprzęgnięte do bryczki wiozącej Barbarę nagle, na widok ściany ognia, stanęły dęba. "Tych momentów grozy nie chce się już pamiętać. Film i serial kręciliśmy dwa lata, a ekipa była wspaniała! Wszyscy życzliwi sobie, pełni szczęścia i miłości. Jak wielka rodzina. Najwięcej scen miałam z Jurkiem Bińczyckim, który grał Bogumiła. Uwielbiałam z nim pracować. Świetny aktor, jako człowiek Jurek był ciepły, serdeczny. Miał niesamowite poczucie humoru" - opowiadała serialowa Barbara. Trudy się opłaciły. Film zdobył uznanie polskich oraz zagranicznych widzów. Dzięki interwencji Barańskiej produkcja została doceniona na międzynarodowych festiwalach. "Film wysłano na festiwal do Cannes, bez dwóch aktów. Obrazu nie przyjęto. Gdy okazało się, że to samo próbuje się zrobić z festiwalem w Berlinie, zadzwoniłam do Polskiej Misji Handlowej w Berlinie. Poprosiłam szefa: 'Czy pan by zechciał z dobrej woli skontaktować się z biurem festiwalu i poprosić dyrektora Bauera, czy zechciałby razem z komisją zobaczyć tym razem cały film?'. Film włączono do konkursu" - opowiada. Barańska zdobyła główną nagrodę za rolę kobiecą - Srebrnego Niedźwiedzia, a film - nagrodę światowej krytyki UNICRIT.

To co nadeszło później, przeszło najśmielsze oczekiwania Jadwigi Barańskiej oraz Jerzego Antczaka. Film w 1977 roku dostał nominację do Oscara w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny. Krytycy porównywali go do "Przeminęło z wiatrem". Podobno hollywoodzcy krytycy po obejrzeniu "Nocy i dni" byli oburzeni, że aktorka z Polski pominięta została w nominacjach do Nagród Akademii w kategorii Najlepsza Aktorka w roli pierwszoplanowej. Rok później na ekrany polskich telewizorów trafiła serialowa wersja filmu. Widzowie na nowo zakochali się w Jadwidze Barańskiej. Nie wszyscy byli jednak zachwyceni tym sukcesem. Antczak przestał otrzymywać dobre propozycje, wrócił na posadę dyrektora Teatru Telewizji i wdał się w spór z wiceministrem kultury Januszem Wilhelmim. Wkrótce doszedł do wniosku, że w kraju nie czeka na niego już nic dobrego. Razem z żoną podjęli więc decyzję o wyjeździe do Stanów. "Jadzia była w bardzo trudnej sytuacji... Aktorka u szczytu sławy stanęła przed trudnym wyborem - mogła kontynuować wspaniałą karierę w kraju lub jechać w nieznane za mężem. Podjęła niezwykłą decyzję i pożegnała się z aktorstwem ani na chwilę nie przestając się uśmiechać, z wysoko podniesioną głową" - wspominał później reżyser.

Ich pobyt w Ameryce, mimo że zapowiadał się na początku jak najlepiej, nie układał się szczęśliwie. Aktorkę i reżysera prześladował bowiem pech. Producent, który obiecywał Jerzemu Antczakowi pracę w przemyśle filmowym, zbankrutował. To, co proponowano reżyserowi, było sprzeczne z jego zainteresowaniami i upodobaniami. W końcu stanął do konkursu o profesurę na wydziale reżyserii uniwersytetu w Los Angeles i pokonał setki kandydatów ubiegających się o to zaszczytne stanowisko. Zachwycił umiejętnościami - jako praktyk i teoretyk reżyserii. Dziś cieszy się tytułem "tenure" - dożywotniego profesora, jest członkiem Akademii Filmowej przyznającej Oscary, twórcą cenionym w środowisku filmowców na całym świecie. Jadwiga Barańska natomiast całe swoje życie zdecydowała się poświęcić mężowi. Zrezygnowała ze wszystkich swych młodzieńczych marzeń i kariery, by stworzyć ukochanemu dom - namiastkę polskości na obczyźnie. Rola Barbary Niechcic była jedną z jej ostatnich.

Na ekrany wróciła w 2002 roku niewielką rolą Tekli Justyny Chopin, matki Fryderyka w filmie "Chopin. Pragnienie miłości".

"Nie tęsknię za swoim zawodem" - wyznała, gdy przyjechała z mężem na plan filmu do Polski.

Chociaż w Stanach Zjednoczonych mieszkają już od lat, to do kraju wracają regularnie. Jadwiga Barańska zostawiła za sobą dobrze zapowiadającą się karierę, ale nie żałuje.

"Człowiek powinien w życiu przede wszystkim szukać spełnienia. Mam poczucie, że jestem bardziej pożyteczna stojąc przy mężu, niż gdybym miała grać byle jakie role w byle jakich filmach czy plątać się w serialach gdzieś na drugim planie" - podsumowała swoją decyzję. W 2015 roku na festiwalu filmowym w Gdyni Jadwigę Barańską uznano za najlepszą aktorkę czterdziestolecia, a "Noce i dnie" Jerzego Antczaka - za najlepszy film. 

swiatseriali
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy